Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Robiłam i będę robić swoje

Iwona Zając, malarka
archiwum
Wiem, zabrzmi to patetycznie, ale sztuka jest dla mnie formą świętości. Musi być uczciwa.

Po skończeniu szkoły nie wyobrażałam sobie wystawiania prac w galeriach. Prezentowanie obrazów w zamkniętych pomieszczeniach wydawało mi się cholernie nudne i pozbawione sensu. Chciałam pracować z ludźmi, dlatego zajęłam się dziennikarstwem, pracowałam też jako instruktor plastyki i koordynator świetlicy środowiskowej.

Dopiero po kilku latach udało mi się połączyć pracę społecznościową ze sztuką. W 2000 roku po raz pierwszy namalowałam mural na ul. Klinicznej w Gdańsku i to było to - duży format, przestrzeń publiczna umożliwiająca interakcję z przechodniami, praca w dialogu z ludźmi. Mur dał mi wolność. Nie musiałam zabiegać o wystawy w galeriach, po prostu robiłam swoje. Nauczyłam się pracować w ramach minimalnych budżetów, pozyskiwać sponsorów, wykorzystywać zasoby firm wchodzących we współpracę, tworzyć małe zaplecza.

Niezależnie od tego czy moja sztuka jest dotowana, czy nie, niezależnie od prestiżu i powodzenia udziału w projektach miejskich - robiłam i będę robić swoje.

Wiem, czego chcę, a za moją twórczością idzie wieloletnie doświadczenie i masa zdobytych umiejętności. Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że od 2009 roku - kiedy okoliczności zewnętrzne zmusiły mnie do powrotu z Londynu do Gdańska - znalazłam w rodzinnym mieście poparcie dla swoich działań. Gdańsk zmienił się od tego czasu bardzo, głównie dzięki kandydowaniu do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. Odczułam to wręcz fizycznie. Zaczęto proponować mi wystawy, zapraszać do udziału w projektach. Choć czasem muszę odmówić. Zaproponowano mi włączenie się ze swoim muralesem o stoczni w obchody 25-lecia Solidarności czy proponowano mi wydanie albumu polsko-niemieckiego z logotypem Muzeum "Drogi do wolności".

Nie mogłam tego zrobić. Stoczniowcom, dzięki którym ta praca powstała, którzy mi zaufali i opowiedzieli historie, nie spodobałby się ten ruch. Nie lubią obecnego związku i nie utożsamiają się z treścią wystawy "Drogi do wolności". Dlatego ta akurat praca nie nadaje się do tego, aby podpiąć ją pod uroczystości miejskie.

Podobnie nie zgodziłam się na wykorzystanie wizerunku stoczniowej Nike w kampanii reklamowej Gdańska w Brukseli. Z żalem, ale nie - to nie jest odpowiedni projekt. Do dziś jestem służącą tego muralu, co roku go odnawiam (od 2009 roku dzięki Annie Czekanowicz miasto wspomaga mnie w tym finansowo) i dbam, aby odbierano go we właściwym kontekście. Nauczył mnie pokory. Tworzyłam go bez sponsorów, bez pomocy z miasta, przez pięć bitych miesięcy.

Moje pierwsze zarobione w Londynie pieniądze poszły na spłacenie długów, jakich sobie w tym czasie narobiłam, by móc ukończyć malowanie muralu. Miałam wtedy pracownię w Kolonii Artystów, tam malowałam na ścianach, współorganizowałam międzynarodowe imprezy plenerowe, na które artyści przyjeżdżali z zagranicy za swoje prywatne pieniądze, aby po raz pierwszy posmakować Stoczni. Ta praca dawała mi ogromną wolność i zachowanie jej jest dla mnie priorytetem.

W pracy z ludźmi i we wszelkich oddolnych inicjatywach pokładam dużą wiarę. To moja forma troski i walki o Gdańsk. Całe szczęście, coraz więcej tu podobnego myślenia i inicjatyw. Chociażby festiwal Streetwaves, w którym uczestniczyłam w tym roku, prowadząc wraz ze swoją rodziną i sąsiadką Moniką Popow warsztaty w garażu mojego rodzinnego domu. Festiwal uświadomił mi, jak ważne zasoby materialne mam pod ręką - garaż, znajdujące się tam krzesła, stół, kran z wodą. I ludzkie - mamę, siostrę, bratową - to one upiekły ciasta. A razem z dziećmi mojego rodzeństwa wyremontowaliśmy garaż i przygotowaliśmy go na przyjęcie gości. To jest ogromny skarb, który należy docenić. Streetwaves jest właśnie o tym, o stwarzaniu społeczności w miejscach, w których zdarzają się rzadko, bez nadęcia, bez wielkich nakładów finansowych, w oparciu o to co mam i co mogę dać. To jest najistotniejsze, o wiele bardziej wartościowe niż wystawa w prestiżowej galerii.

W Gdańsku wciąż nie podoba mi się zamknięty charakter galerii. Przecież to nie jest miejsce święte, tylko takie, do którego mają przyjść ludzie. Tymczasem oni boją się zamkniętych drzwi, pustych przestrzeni, obserwującego ich bacznie strażnika i tego, że nie do końca rozumieją to, co wisi na ścianie. Moja oddolna edukacja w tym zakresie - tak jak to było podczas warsztatów w ramach wystawy "Idealna.Lab" w Gdańskiej Galerii Miejskiej - polega na tym, że daję ludziom możliwość samodzielnego robienia sztuki, np. szablonu, i wtedy zaczynam o sztuce rozmawiać. W przyjaznych, ludzkich okolicznościach - pijemy herbatę, ktoś przynosi ciasteczka, ludzie wchodzą, rozmawiają, wychodzą. Chciałabym, aby gdańskie galerie zadbały o widza, bo bez niego po prostu nie mają sensu bytu.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto