Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rodzice twierdzą, że 16-letni Kamil zabił się, bo nie zniósł upokorzenia

Irena Łaszyn
Trumna ze zwłokami Kamila stanęła w salonie. Cała okolica przyszła na czuwanie i różaniec. Ludzi było tyle, że w domu się nie pomieścili. Modlili się więc w ogródku i na podwórku. Niemal wszyscy płakali.

Trumna ze zwłokami Kamila stanęła w salonie. Cała okolica przyszła na czuwanie i różaniec. Ludzi było tyle, że w domu się nie pomieścili. Modlili się więc w ogródku i na podwórku. Niemal wszyscy płakali. Kamil miał 16 lat, nie powinien umierać.
- Boję się myśleć, co on przez ostatnie dwie godziny przeżywał - mówi Ewa Smętoch, mama Kamila. Gdybyśmy byli w domu, wszystko mogło potoczyć się inaczej. Dlaczego tamten człowiek na nas nie poczekał?

„Tamten człowiek” to Karol Dunst, właściciel zakładu „Mechanika, diagnostyka samochodowa, artykuły motoryzacyjne” w Kartuzach, w którym Kamil odbywał praktykę.
- Wyrzucił go jak szmatę, upokorzył przy wszystkich! - wykrzykuje Andrzej Smętoch, ojciec Kamila. - Nigdy się z tym nie pogodzę!
Kamil uczył się w Zespole Szkół Zawodowych i Ogólnokształcących w Żukowie. Od września. Praktyka była warunkiem przyjęcia do szkoły.
- Już podczas wakacji Kamil tam praktykował, chcieliśmy wiedzieć, czy się sprawdzi - tłumaczy Andrzej Smętoch. - Nigdy nie było żadnych skarg, Żadnych sygnałów, że dzieje się coś niedobrego.

Nie udało się uratować

Wszystko rozegrało się w ciągu paru godzin.
Andrzej Smętoch jest murarzem, pracuje w Gdańsku. W czwartek, 11 października, około południa, akurat stał na rusztowaniu, gdy zadzwonił Karol Dunst. „Znaleźliśmy złodzieja, chyba pan wie, o kogo chodzi” - usłyszał Smętoch. I jeszcze, że pieniądze ginęły wcześniej, były podejrzenia, ale teraz sprawcę złapano na gorącym uczynku, przy świadkach. On nie chce mieć w zakładzie złodziei, więc Kamila odprawił. Padło pytanie, czy Smętoch przyjedzie sprawy uregulować, czy mają wzywać policję.
- Powiedziałem, że będę przed osiemnastą - opowiada Andrzej Smętoch. - Ale skontaktowałem się z żoną, która kazała mi się natychmiast zwolnić i jechać do Kartuz. Ona nie mogła, prowadziła lekcje w szkole. Do autobusu wsiadłem o 13.50. Jeszcze nie wyjechaliśmy z Gdańska, gdy zadzwonił Radek, młodszy syn. Usłyszałem: Kamil nie żyje. Niewiele pamiętam z tego, co było potem. Wiem tylko, że zatelefonowałem do Karola Dunsta, wykrzyczałem, co się stało. On potem dzwonił kilka razy, nie odbierałem.
To Radek znalazł Kamila. W piwnicy.
Ewa Smętoch:
- Kazałam Radkowi dzwonić po pogotowie, a sama chwyciłam nóż, żeby Kamila odciąć. Już nie udało się go uratować.
Rodzice twierdzą, że nic tej tragedii nie zapowiadało. Kamil cieszył się z życia, z nowej szkoły, z pracy w warsztacie. Planował, że kiedyś otworzy swój własny.
Rano, jak zwykle, rozeszli się do swoich zajęć. Zostańcie z Bogiem, pożegnał się Kamil. Wszyscy tak się żegnali.
A w sobotę był pogrzeb. Na cmentarzu w Kartuzach, dwieście metrów od zakładu Dunsta.

Banknot z kropką

Karol Dunst uważa, że rozgłos w tej sprawie nie jest wskazany. Nie o siebie się boi. Chodzi o Kamila.
Sięga do portfela, pokazuje banknoty, które są dowodem przestępstwa.
Wersja Karola Dunsta jest taka: Pracownicy zaczęli się skarżyć, że giną różne rzeczy. Głównie pieniądze, ale zniknęły też okulary Armaniego, które jeden z pracowników miał w samochodzie. Zauważyli, że do kradzieży dochodzi w czwartki i piątki, a więc wtedy, gdy bywa Kamil. Zrobili eksperyment. W czterech różnych miejscach podłożyli cztery specjalnie oznakowane banknoty dziesięciozłotowe. Czekali. Jeden banknot z plecaka zniknął.
Dunst poprosił więc kolegę z sąsiedniego zakładu, by był świadkiem. Wezwał Kamila, który akurat wybierał się do sklepu.
- Masz pieniądze? - zapytał.
- Mam - odpowiedział chłopak i pokazał pięć złotych.
- A więcej nie masz?
- Nie.
Karol Dunst powiedział wówczas, że ludziom giną pieniądze i chciałby go przeszukać. Kamil nie protestował. Sam opróżniał kieszenie. W kieszeni kombinezonu miał banknot 10-złotowy. To był ten banknot z zaznaczoną kropką, ale Kamil początkowo twierdził, że to jego pieniądze. Potem do kradzieży się przyznał. Ale tylko do tej jednej. Płakał.
Karol Dunst:
- Zadzwoniłem do ojca, a Kamilowi kazałem iść do domu. Chyba dwie godziny później zatelefonował pan Smętoch. „Zabiłeś go!” - usłyszałem w słuchawce. To całkowicie irracjonalne!
- Nie ma pan sobie nic do zarzucenia?
- Tego nie mogę powiedzieć. Mam. Bo może mógłbym to jakoś inaczej załatwić? Nie wiem do końca, jak. Nawet nie miałem okazji porozmawiać z rodzicami. Przecież nie wręczyłem mu wypowiedzenia, nie wykluczałem dalszych negocjacji.

Wychowawczo, nie restrykcyjnie

Karol Dunst szkoli praktykantów od 15 lat. Ma doświadczenie zawodowe i pedagogiczne.
Rodzice Kamila nie rozumieją, jak ktoś z takim doświadczeniem, mógł postąpić tak nieodpowiedzialnie.
- Dlaczego wyrzucił go, zanim przyjechaliśmy? - pytają. - Dlaczego na nas nie poczekał? I jak mógł uciekać się do takich metod? Takich prowokacji? Jak mógł przeszukać go bez naszej wiedzy?
Jolanta Zedlewska, główny specjalista, Państwowa Inspekcja Pracy, Okręgowy Inspektorat Pracy w Gdańsku:
- W stosunku do młodocianego mają zastosowanie te same przepisy, jak do pracownika dorosłego, w części dotyczącej rozwiązywania umowy o pracę w trybie dyscyplinarnym. Kradzież, złapanie na gorącym uczynku, w przypadku dorosłego pracownika na pewno byłaby podstawą do rozwiązania umowy w tym trybie. Jeśli jednak pracodawca zwrócił się do ucznia „Proszę iść do domu, przyjść z rodzicami”, to byłoby to zachowanie jak najbardziej prawidłowe, ponieważ pracodawca w stosunku do młodocianego pracownika ma stosować przede wszystkim metody wychowawcze, a nie od razu restrykcyjne.
- Mógł odesłać go do domu?
– Jeśli złapał go na gorącym uczynku, oczywiście tak.
– A miał prawo go przeszukać?
– Mógł prosić o pokazanie, co znajduje się w torbie czy plecaku. Osobista kontrola byłaby naruszeniem dóbr osobistych, chyba że młody człowiek wyraził na to zgodę.

Nie zdążył powiedzieć

W Zespole Szkół Zawodowych i Ogólnokształcących w Żukowie jest 653 uczniów, w klasie Kamila - 35.
- Trudno się nad każdym pochylić - nie ukrywa dyrektor Gabriela Kowalska. - Kamila też znaliśmy raczej słabo, on był z nami raptem parę tygodni. Nie sprawiał problemów, uczył się nieźle. Wciąż się zastanawiamy: Dlaczego to zrobił? Czy to my, dorośli, nie stanęliśmy na wysokości zadania? Przecież dopóki jest życie, jest rozwiązanie.
Kartuzy huczą od plotek i komentarzy. Jedni mówią, że to właściciel zakładu winny jest tej śmierci. Inni twierdzą, że na pewno było coś jeszcze: Może Kamil bardziej niż śmierci bał się spotkania z rodziną?
- Zawsze mu tłumaczyłam, że gdy będzie coś złego się działo, to musi do mnie przyjść - mówi Ewa Smętoch. - I on przychodził. Wtulał się mocno, płakał i opowiadał. Gdy zawinił - przepraszał. Nie stwarzał większych kłopotów. Nie mogę uwierzyć, że kogoś okradł. Mieliśmy dobry kontakt. Wszystkie problemy rozwiązywaliśmy w rozmowie.
Andrzej Smętoch dodaje, że z tym problemem też chcieli się zmierzyć: Pojechać do właściciela zakładu, dogadać się, by zatrzymał Kamila do czasu aż znajdą inny warsztat. Nie zdążyli.
- Dlaczego go nie przetrzymał, nie poczekał? - ojciec załamuje ręce. - Nie odpuszczę. Będę szukać sprawiedliwości. Pani wie, że on mi nawet kondolencji nie złożył? Gdy w poniedziałek pojechałem wyrejestrować Kamila z tej praktyki, zaczął machać rękami i wykrzykiwać, że nic do mnie nie ma. Odpowiedziałem mu, że ja po zaświadczenie, a nie po wyjaśnienia.
- Nie podał panu ręki, nie złożył kondolencji?
- Nie złożył - mówi Radek. - Cały czas byłem z tatą, więc widziałem. Ale pod koniec zapytał, czy zrobić kawę.
Andrzej Smętoch dopytuje, czy wiemy, że żona pana Dunsta jest sędzią.
Wiemy. Karol Dunst też o tym wspominał.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak przygotować się do rozmowy o pracę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto