Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rudy Kot. Gdańska kolebka jazzu i rocka. Czy kultowy klub powróci?

Stanisław Balicki
Stanisław Balicki
Piotr Hukało / Dziennik Bałtycki
Jeszcze nim został Rudym Kotem, stał się jednym z najważniejszych miejsc na mapie kulturalnej Gdańska. Tu rodził się jazz, tutaj był pierwszy koncert rozpoczynający historię polskiego rocka. Od lat popada w ruinę, jednak właśnie pojawiła się nadzieja na reaktywację kultowego miejsca.

Kamienica przy Garncarskiej 18/20 od swojego początku była związana z rozrywką. Ruinę w części przedwojennego kompleksu hotelowo-kawiarnianego, zniszczonego w 1945 roku, dwa lata później odbudował przedsiębiorczy inwalida wojenny Józef Chmielewski. Na parterze otworzył „Kasyno Inwalidów”, miejsce którego początkową funkcję opisywała nazwa. Tania jadłodajnia i miejsce spotkań ludzi pokrzywdzonych przez wojnę w pustyni zrujnowanego miasta szybko stało się popularnym punktem rozrywkowym, pierwszym klubem nocnym w okolicy. Jego kariera nie trwała długo, w 1949 roku rzeczywistość polityczna kraju była już przesądzona, biznes Chmielewskiego został znacjonalizowany.

Nowym gospodarzem został Związek Zawodowy Pracowników Poligrafii. Przez ulicę kamienica sąsiadowała z drukarnią prasową. W 1950 roku przy Garncarskiej zaczął funkcjonować „Klub Drukarza”, rodzaj domu kultury z restauracją, kawiarnią, świetlicą i kinem. W odbudowującym się mieście było to jedno z nielicznych miejsc posiadających infrastrukturę dla działalności twórczej, estradowej, wystawienniczej. W 1955 roku na parterze w miejscu restauracji i w świetlicy na piętrze usadowił się Klub Pracowników Kultury. Bardzo szybko stało się to ważne miejsce, gdzie spotykało się krzepnące środowisko twórcze Gdańska. Już wtedy pojawił się tam Franciszek Walicki, wtedy dziennikarz Głosu Wybrzeża, późniejszy architekt polskiej popkultury.

- Tam rodziła się przecież historia polskiego jazzu – mówi nam Wojciech Korzeniewski, impresario i menadżer kultury od 50 lat działający na rynku, przyjaciel Walickiego. - Była tam wokół Franka grupa miłośników tej muzyki, która tam się spotykała, w Rudym Kocie, Żaku, w redakcjach w Domu Prasy, te miejsca były przecież obok siebie, blisko. Spotykali się tam muzycy, piosenkarze, producenci, reżyserzy i aktorzy z pobliskiego Teatru Wybrzeże - dodaje.

Jazz wychodzący wtedy z katakumb stalinizmu przyciągał ludzi widzących w muzyce przestrzeń wolności. W przyszłym Rudym Kocie działał Walicki, Józef Balcerak współpracujący wtedy z Dziennikiem Bałtyckim zorganizował tu w 1955 roku Klub Muzyki Mechanicznej, cykl koncertów jazzowych odtwarzanych z płyt, który szybko przerodził się w pierwszy gdański klub jazzowy. Tu powstał w 1956 roku miesięcznik Jazz, którego redaktorem naczelnym został Balcerak. Było to pierwsze pismo o tej tematyce w całym bloku krajów komunistycznych. Redakcja najpierw przeniosła się do Żaka, a w 1962 roku do Warszawy. W krzepnącym gdańskim środowisku jazzowym narodził się pomysł na festiwal. Legendarny sopocki protoplasta Jazz Jamboree został zorganizowany przez Walickiego i m.in. Leopolda Tyrmanda w 1956 r. Rok później dołączył do nich również Balcerak. Wokół klubu gromadzili się muzycy, tu szlifowali swoje umiejętności, grali koncerty.

- W ciągu pierwszych 10 lat festiwalu Jazz nad Odrą aż 21 wykonawców z Trójmiasta zdobyło nagrody, przeważnie go wygrywając – mówi nam Marcin Jacobson, wychowanek i współpracownik Franciszka Walickiego, producent muzyczny i menedżer kultury.

Nazwa „Rudy Kot” pierwszy raz pojawiła się przy Garncarskiej w 1955 roku za sprawą kabaretu pod tym szyldem, którego wykonawcami byli m.in. Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela znani już z takiej aktywności w sąsiednim Żaku. Partnerowała im Ewa Totwen, artystka Teatru Łątek stworzonego jeszcze przed wojną w Wilnie przez jej matkę, Olgę. Reaktywowany w Gdańsku, szybko został upaństwowiony, dając początek obecnej Miniaturze, a panie Totwen w klubie reaktywowały na krótko własną inicjatywę jako Stowarzyszenie Teatru Łątek. Do marca 1957 roku odbyło się w klubie 500 imprez, w których uczestniczyło. 50 tys. osób.

Formalnie Rudym Kotem klub stał się w czerwcu 1957 roku, jako sekcja młodzieżowa Klubu Pracowników Kultury pod administracją Związku Młodzieży Socjalistycznej. Przy Garncarskiej miejsce znajdowały kolejne inicjatywy: literacka Szkoła Grafomanów Mirosława Stecewicza i Bolesłwa Faca, organizowano tu wystawy rzeźby i malarstwa. Najważniejszą i najbardziej znaczącą aktywnością pozostawała jednak muzyka. W 1958 roku Walicki zorganizował w Rudym Kocie konkurs młodych talentów. Wyłuskani wtedy muzycy znaleźli się w zespole, którego związek z klubem utrwalił Rudego Kota w historii polskiej popkultury zapewne w najbardziej znaczący sposób:

- To jest jednak pamięć o tym pierwszym koncercie, który Franek Walicki tam zorganizował, czyli zespół Rythm and Blues – nie ma wątpliwości Jacobson.

Koncert miał miejsce 24 marca 1959 roku. Entuzjazm publiczności graniczył z histerią, w gęstym powietrzu nabitej sali Rudego Kota fruwały marynarki i inne elementy garderoby. W Polsce zaczęła się era rock and rolla.

Zespół nie przetrwał nawet roku. Władza szybko wyczuła zagrożenie fermentu wolności wśród młodzieży i metodami administracyjnymi uczyniła jego działanie bezsensownym. Ziarno jednak zostało zasiane a Walicki, nazwawszy dla niepoznaki nową muzykę bigbitem, żeby władzy nie kłuł w oczy rock and roll, tworzył kolejne zespoły. Scena rockandrollowa działała i w Rudym Kocie, grali tu Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary, Trzy Korony, jazzowa Rama 111, tętniło życie muzyczne.

- Wpadałem tam na giełdy płyt pod koniec lat 60 - opowiada Jacobson. - Pamiętam też premierowy koncert nowego zespołu Jerzego Kosseli, który się nazywał Perpetuum Mobile. Fajne kameralne miejsce, czuło się tam swobodnie - dodaje.

- Bywałem tam na koncertach różnych wykonawców, którzy w Rudym Kocie stawiali pierwsze kroki - dodaje Korzeniewski. - Tam zaczynali Maryla Lerch, Marian Zacharewicz, Irena Jarocka. To była kuźnia talentów. Studio Piosenki Renaty Gleinert. Ona i Jerzy Partyka kierowali tą inicjatywą. Jurek był wtedy szefem muzycznym gdańskiej rozgłośni Polskiego Radia. Dzięki temu ci wszyscy artyści mieli ułatwiony kontakt z anteną - wyjaśnia.

Ze Studia Piosenki wywodzą się też m.in. Grażyna Łobaszewska i Izabela Trojanowska. Sam klub stał się nieźle prosperującą instytucją. Coraz częściej nie przychodzono tu jednak na koncerty a – żeby potańczyć. Trójmiejskiemu środowisku muzyków dawało to pewną bazę materialną, obok trudniejszego koncertowego chleba. Do tańca grywały tu m.in. Akcenty Sławomira Łosowskiego, nim stały się zespołem Kombi.

Rudy Kot jeszcze raz stał się miejscem fermentu kontrkulturowego pod koniec lat 80. Stąd wychodziły działania Totartu, gdańskiego środowiska artystycznego sztuki niezależnej. Po 1989 roku kamienica przy Garncarskiej stopniowo traciła na znaczeniu, stając się jednym z wielu klubów muzycznych, a w końcu dyskoteką, klubem bilardowym, kawiarenką internetową, wreszcie miejscem, gdzie organizowano rywalizacje paintballowe. Budynek był w coraz gorszym stanie technicznym. Działalność muzyczna zamarła ostatecznie w 2007 roku.

- W ostatnich latach Rudy Kot interesował mnie jako miejsce funkcjonowania ojca polskiego rocka, Franciszka Walickiego, z którym współpracowałem, pomagałem mu wydać jego dwie książki – opowiada Wojciech Korzeniewski. - Gdy był już na dobre zamknięty, zaczęliśmy się interesować, ja, Marcin Jacbson, Wiesław Śliwiński, wielu innych kolegów, żeby mimo wszystko chociaż odtworzyć tę historię, upamiętnić, pomyśleć o jakiejś reaktywacji miejsca. Gdy zbliżała się rocznica 50-lecia koncertu zespołu Rythm and Blues, postanowiliśmy coś zrobić. W środku było to niemożliwe, funkcjonował tam wtedy ten paintball, zdecydowaliśmy, że to będzie happening. Padał śnieg, to był marzec, a przyszedł tłum ludzi - zaznacza.

Sprawę ewentualnej reaktywacji komplikował fakt niejasnego statusu własnościowego budynku. Z roszczeniami wystąpił Jerzy Chmielewski, syn pierwszego właściciela, który odbudował kamienicę. Do własności poczuwał się Związek Zawodowy Pracowników Poligrafii i miasto, które uważało, że budynek został związkowi jedynie użyczony.

- Pięć lat później powtórzyliśmy happening, wtedy udało nam się namówić Franciszka Walickiego, by przyjechał - opowiada Korzeniewski. - Był też Wojtek Korda, Marek Piekarczyk, Krzysiek Skiba, nieodżałowany Marek Karewicz, członkowie Kombi, sporo ludzi mediów, kilkaset osób. Happening był w bardzo atrakcyjnej formie, z udziałem m. in. grupy rekonstrukcyjnej uzbrojonych milicjantów poruszających się oryginalnymi samochodami. Potem wszyscy poszliśmy do ratusza na Korzenną i tam przy dźwiękach rock and rolla bawiliśmy się do nocy – dodaje.

Wtedy udało się też umocować nad wejściem tablicę, granitowy wizerunek gitary elektrycznej upamiętniający historyczny koncert. W 2016 roku Gdańsk ostatecznie potwierdził swoją własność nieruchomości. Ogłoszony został konkurs na operatora, nie wyłoniono jednak zwycięzcy. Zniecierpliwiony sytuacją Marcin Jacobson próbował jeszcze raz coś zrobić:

- Pomysł się zrodził podczas przygotowywania wystawy w ratuszu Głównego Miasta z okazji 60-lecia tego pierwszego koncertu. Żal było patrzeć, jak ten Rudy Kot wtedy wyglądał. Zaproponowałem, żeby stworzyć tam może nie nasz polski rock and roll hall of fame, ale rodzaj takiego miejsca jak w Liverpoolu w klubie Cavern, gdzie zdobywali popularność Beatlesi, gdzie zostali zauważeni przez Briana Epsteina, który zrobił z nich gwiazdę. Ten klub został potem zburzony. Władze miasta doszły jednak później do wniosku, że to jest ważne miejsce i cegła po cegle klub Cavern został odbudowany i teraz jest to jedna z głównych atrakcji Liverpoolu. Skoro mamy takie miejsce o podobnym znaczeniu dla naszej kultury, to powinno ono być jakoś zauważone i docenione. U nas się w ogóle takiej historii powojennej, szczególnie „niepoważnej”, nie zauważa, czego doznaliśmy, organizując wystawę. Okazało się, że w żadnym muzeum w Polsce nie ma przedmiotów, które byłyby świadectwem tamtego okresu. Cała wystawa została zbudowana na bazie prywatnych zbiorów. Skoro miasto nie miało wtedy pomysłu na Rudego Kota zaproponowałem utworzenie tam Muzeum Muzyki Niepoważnej – opowiada i dodaje że wiceprezydent Gdańska obiecał zająć się tą sprawą ale przez rok nie uzyskał odpowiedzi.

W międzyczasie jednak miasto przekazało budynek swojej spółce Międzynarodowym Targom Gdańskim. Te zorganizowały kolejny konkurs i niedawno ogłoszono, że operatorem klubu będzie Arkadiusz Hronowski, prowadzący znany sopocki SPATiF i klub B90 przy ul. Elektryków na terenach postoczniowych.

Wojciech Korzeniewski i Marcin Jacobson, z którymi rozmawialiśmy, mają nadzieję, że reaktywacja Rudego Kota się powiedzie, kibicują nowemu operatorowi. Granitowa gitara została jakiś czas po zamontowaniu zdewastowana i zdjęta. Naprawiona, czeka w miejskim magazynie, jeśli tylko nowy klub będzie chciał pamiętać o swojej przeszłości.

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiał oryginalny: Rudy Kot. Gdańska kolebka jazzu i rocka. Czy kultowy klub powróci? - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto