Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Sławomir Kitowski: "Gdynia - moje miasto niedokończone"

Dariusz Szreter
Rozmowa ze Sławomirem Kitowskim, autorem i wydawcą książek o Gdyni, miłośnikiem rodzinnego miasta i badaczem jego dziejów - Niedawno opublikowano sondaż, z którego wynika, że gdyby gdynianie nie mogli głosować na ...

Rozmowa ze Sławomirem Kitowskim, autorem i wydawcą książek o Gdyni, miłośnikiem rodzinnego miasta i badaczem jego dziejów

- Niedawno opublikowano sondaż, z którego wynika, że gdyby gdynianie nie mogli głosować na Wojciech Szczurka, to w takim wypadku najchętniej widzieliby ciebie w fotelu prezydenta miasta. Co ty na to?

- Sondaż wskazuje na ogromne, bezkonkurencyjne poparcie dla obecnego prezydenta, a ja cieszę się z mojej drugiej pozycji, aczkolwiek nigdy nie miałem zamiaru kandydować. Kocham swoją pracę. Myślę, że to co robię jest potrzebne Gdyni i Gdynianom. Osoby, które na mnie głosowały cenią zapewne moje książki i zaangażowanie, interesują się historią Gdyni i też pragną, aby była coraz piękniejszym miastem. To leży mi na sercu, a sondaż potraktowałem z przymrużeniem oka.

- Załóżmy jednak, że zostajesz prezydentem Gdyni. Jakie byłyby trzy najważniejsze rzeczy, które chciałbyś załatwić?

- Rozumiem, że kontynuujemy zabawę. Jako prezydent zająłbym się oczywiście polityką przestrzenną i planowym kształtowaniem miasta, ale dążyłbym do szerokiego upublicznienia procesu planistycznego. Rozmowy władz z mieszkańcami, jak np. widzą swoją dzielnicę, co miałoby się w niej znaleźć, powinny nastąpić przed przystąpieniem do sporządzenia planu. Uniknięto by w ten sposób wielu konfliktów, a obywatele bardziej ufali by miastu.
Gdyni potrzebna jest pilnie także wizja i całościowy plan śródmieścia. Trzeba zatrzymać degradację widokową i estetyczną tzw."Strefy Prestiżu". Potrzebne są parkingi podziemne, likwidacja bud-kramików, piękne krajobrazowo urządzenie Alei, zwłaszcza jej zakończenia, stworzenie oprawy dla cumujących tu statków. Zadbałbym aby było piękniej także w innych dzielnicach, więcej miejsc do odpoczynku i uprawiania sportu więcej urządzonej zieleni.
Pomógłbym też w wykreowaniu takich mediów, jak gdyńska gazeta codzienna i dobra telewizja, bo tego potrzebują mieszkańcy. A miasto tylko skorzysta z wyzwolonej w ten sposób pozytywnej energii, nie wspominając już o promocji.

- Skoro już poruszyłeś problem śródmieścia - jak na tak duże miasto, jak Gdynia, jest ono stosunkowo niewielkie. Właściwie to pięć ulic na krzyż. Czy to nie pewien mankament?

- Te „pięć ulic na krzyż” czyli ścisłe środmieście jest w swoich założeniach urbanistycznych bezcennym skarbem i powinno pretendować do miana pomnika kultury. Może Gdynię wraz z jej modernizmem wprowadzić na salony kultury europejskiej, musimy tylko tego chcieć. Problem nie leży zresztą w wielkości środmieścia, które jest w sam raz na skalę człowieka, takie „cichowielkomiejskie”. Kłopot w tym, że nie wiadomo, gdzie jest to jego ścisłe centrum, albo raczej gdzie powinno być. Prawdę mówiąc Gdynia jest miastem niedokończonym. Zazwyczaj miasta powstają i kształtują się całymi wiekami, a historia dała Gdyni na to tylko 13 lat. Rynek, który w większości miast jest tym właśnie punktem centralnym, u nas pozostawał jedynie na wszystkich kolejnych planach. Ostatni, zatwierdzony w 1938 r. projekt tzw. Dzielnicy Reprezentacyjnej i Forum Morskiego dawał szanse na bardzo nowoczesne, odważne i piękne rozwiązanie - otwarcie centrum Gdyni na morze. Jednak od czasu, gdy po 1989 roku Gdynię „wzięliśmy w swoje ręce” jakoś nie potrafimy wykorzystać tej szansy. Po tylu szaroburych latach PRL odczuwamy dziś potrzebę piękna, nie tylko we własnym domu, w najbliższym otoczeniu, ale również w przestrzeni publicznej. Powinniśmy więc chronić i twórczo kontynuować te wartości jakie stworzyło pokolenie gdyńskich pionierów.

- Czy przychodzi Ci do głowy jakiś zabytek, który nie dotrwał do naszych czasów i który należałoby odbudować?

- Jest taki obiekt, który powinien zostać odbudowany, to piękny pensjonat „Victoria Regia” na Kamiennej Górze z połowy lat 20. Byłoby to nie tylko odtworzenie wartości kulturowej, bo cała Kamienna Góra jest objęta ochroną konserwatorską, ale też byłby to dowód na to, że umiemy naprawić błędną decyzję ówczesnego wojewódzkiego konserwatora zabytków. Inny obiekt, którego żal, pochodzi z tego samego okresu. To pensjonat „Mewa”, który pięknie komponował się z nadmorskim krajobrazem Orłowa i jest na wielu zdjęciach. Dziś w tym miejscu, u nasady mola, przy łuku ul. Orłowskiej jest tylko wielki trawnik, z wyeksponowaną budką wc. W ogóle myślę, że bardzo żal tej pierwszej Gdyni - dworkowej, zwłaszcza na Kamiennej Górze i w Orłowie. Większość tych obiektów jest w dramatycznym stanie. Ale to już dłuższa opowieść.
Może warto też pomyśleć kiedyś, przy okazji remontu ul. Portowej, aby przywrócić legendarny dąb, który mogłby stanąć na środku ronda, chociaż obecnie jest tam dość ciasno.
Jest jednak znacznie więcej zabytkowych obiektów, które można dość łatwo i szybko przywrócić do dawnej świetności i odtworzyć piękną formę w jakiej zostały zbudowane. np. obiekt przy alei Piłsudskiego znany wszystkim pod nazwą Dom Marynarza. Dziś jego forma i stan są opłakane.

- Ostatnimi czasy modnym hasłem stała się „metropolizacja Trójmiasta”. Jak widzisz szanse integracji Gdańska, Gdyni i Sopotu? Czy sądzisz, że to w ogóle sensowny pomysł?

- Metropolizacja to niekoniecznie integracja. Chyba żaden gdynianin nie wyobraża sobie, że moglibyśmy stać się dzielnicą Gdańska, bo takie pomysły były, nie z naszej strony oczywiście. Na szczęście każde miasto ma swoją tożsamość i są komplementarne w stosunku do siebie. Współpracować jednak trzeba i to zarówno na wybrzeżowym podwórku jak i na arenie międzynarodowej, to oczywiste. W dobie gospodarki globalnej większe szanse na rozwój będą miały obszary metropolitalne. Potrzebna jest sprawna i szybka komunikacja między miastami, to jest pewien problem, ale Gdynia może być tu wzorem dla Sopotu i Gdańska. Potrzebna jest większa współpraca portów, nie konkurowanie. Musimy rozwijać funkcje metropolitalne, a więc kongresowe, konferencyjne, rozwijać naukę i szkolnictwo wyższe. Na zewnątrz należy dbać o lepszy wizerunek i większą rolę w Europie Bałtyckiej. I nie możemy też zapominać o miejscowościach na północ od Gdyni, to nasze naturalne zaplecze.

- Mówi się, że Gdynia to miasto otwarte. Każdy nowy „osadnik” może tu poczuć się jak u siebie. Trochę przypomina to Amerykę. Czy w takim razie Kaszubi to gdyńscy Indianie?

- Nie dam złego słowa powiedzieć na Kaszubów.

- Ani ja na Indian. Nie użyłem tego określenia w sensie negatywnym.

- Budowa Gdyni, owszem, przypominała swoim tempem Amerykę, a Kaszubi w pewnym sensie Indian, ale przecież gdyby nie Kaszubi i Antoni Abraham, nie byłoby Gdyni i Pomorza w granicach Polski po Traktacie Wersalskim. Kaszubi to patrioci i twardy, zaradny naród. Sprzedali nieużytki pod budowę portu na bardzo korzystnych warunkach i budowali nowoczesne modernistyczne kamienice, zachowali tożsamość. Wprawdzie, licząc tuż przed wojną, ponad 80 proc. mieszkańców Gdyni to przyjezdni, z różnych stron kraju, to jednak wszyscy zintegrowali się, stali się gdynianami. Bo przyświecały im te same cele - poprawa własnego bytu i wspólna, odważna budowa miasta z morza i marzeń. Dzisiaj jednak miasto otwarte nie oznacza - miasto dla wszystkich. Mamy port, ale nie mamy przemysłu ciężkiego. Stawiamy na rozwój wysokich technologii i usług finansowych, to miasto gdzie pracę znajdą ludzie o wysokich kwalifikacjach.

- Czy są jakieś zagadki w dziejach Gdyni, których nie udało ci się wyjaśnić?

- Ho, ho. Trafiłeś w mój czuły punkt. To jest to, co mnie kręci - zagadki, których nie tylko rozwiązanie, ale i zdefiniowanie jest przede mną. Najciekawsze są zagadki dotyczące ludzi związanych z dziejami miasta. Najnowsza, jaką właśnie rozszyfrowuję, dotyczy Augustyna Krauze, pierwszego burmistrza Gdyni. Więcej na ten temat można dziś przeczytać w „Kurierze Gdyńskim”, bowiem dotarłem do jedynego żyjącego syna burmistrza, 87-letniego Stanisława.
Ale największą dla mnie, bardzo osobistą zagadką, jest mój dziadek Maksymilian Kitowski. Czasem od kogoś usłyszę jakiś strzęp informacji, próbuję to skonfrontować z faktami jakie znam, dokumentami, których prawie nie mam. Jest ciężko. Myślę, że fakt iż jestem tak dociekliwy w odkrywaniu prawdy historycznej, bierze się również stąd, że wtedy gdy była ona na wyciągnięcie ręki - bo żyły jego dzieci, czyli mój ojciec, wujowie, ciotki - ja byłem za młody i co innego mnie interesowało. Zresztą wtedy w domu nie rozmawiało się zbyt wiele o tamtych czasach. A kiedy dorosłem i zacząłem spoglądać wstecz, wszystkich zabrakło. Moja rodzina ze strony ojca zbyt wcześnie odeszła. Do znanej maksymy ks. Twardowskiego „Spieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” dodałbym - i spieszmy się z nimi rozmawiać.

- Ale wiesz jak i kiedy twoja rodzina trafiła do Gdyni?

- Mój dziadek, wspomniany Maksymilian Kitowski, z żoną Wiktorią z d. Mikołajską przybył tu z Kociewia i podobnie jak inni pionierzy zaczął budować Gdynię zaraz po tym, jak uzyskała prawa miejskie. Był budowniczym, miał „Interes Budowlany”, jak wyczytałem z pieczątki na projektach domów. Rodzina mieszkała najpierw pod adresem „Szosa Gdańska, dom własny”, a później do wybuchu wojny przy ul. Pomorskiej 15. Dziadek trzymał gołębie, był przedstawicielem Polskiego Związku Hodowców Gołębi. Działał w Związku Zachodnim, był wielkim patriotą. Został zamordowany przez hitlerowców w 1939 r. Mój ojciec, też Maksymilian, ganiał po podwórku z Bernardem Szczeblewskim, synem Wacława, założyciela Pomorskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Po wojnie ukończył Oficerską Szkole Pożarnictwa i pamiętam jak podsuwał mi swoje świadectwo z samymi celującymi ocenami, żeby mnie zdopingować do nauki. Zmarł niestety nim ukończyłem studia, ale ten doping nie był potrzebny, bo nie miałem problemów z nauką, wręcz odwrotnie, nie można mnie było odgonić od książek. I tak mi zostało.

- Jakie projekty związane z miastem masz teraz „na warsztacie”?

- Kilka książek i albumów jednocześnie, na różnym etapie przygotowania. Jeden jest o Orłowie, drugi jest następcą „Słonecznej Gdyni”, a trzeci pokazuje miasto z lotu ptaka. Wszystko jeszcze w tym roku. A są też następne, ambitne plany. Coraz trudniej tylko o zrozumienie i wsparcie sponsorów więc przy następnych projektach pracuję w wolnych chwilach. A materiału mam bardzo dużo... Nie zdradzę natomiast tytułów moich projektów. Kiedyś, tak w zaufaniu, uchyliłem rąbka tajemnicy i „konkurencja” bezwzględnie wykorzystała go w swoim albumie. Tytuły jakie wymyślam, np. „Gdynia. Miasto z morza i marzeń” czy „Słoneczna Gdynia”, są tak trafione, że szybko stają się hasłami promocyjnymi miasta. Cieszę się też, że przyjął się mój pomysł sprzed lat, z obchodzeniem święta ulicy Świętojańskiej w dzień św. Jana, jako uzupełnienie uroczystości w zimnym lutym i listopadzie. Promocja wymaga ciągle nowych pomysłów. Służę w ten sposób miastu. I mimo, ze Gdynia świetnie sobie radzi z marketingiem i wizerunkiem we własnym kraju, to jednak na arenie międzynarodowej, mimo swoich osiągnięć jest zbyt mało widoczna i znana. I to chciałbym zmienić, nie jako prezydent, ale jako oddany Gdyni całym sercem autor i wydawca. Mam nawet na to pomysł, ale nie chciałbym z tym projektem pozostać sam. „Pięć ulic na krzyż” może wprowadzić Gdynię na salony kultury europejskiej.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Sławomir Kitowski: "Gdynia - moje miasto niedokończone" - Gdańsk Nasze Miasto

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto