MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Tajemnica zatopienia niemieckiego statku. I umilkł krzyk

Dorota Abramowicz
Byli uwięzieni w płonącej, rozgrzanej do czerwoności puszce. Na pokładzie szalał pożar. Przez zbyt małe, by wydostać się na zewnątrz, bulaje widzieli oksywskie wzgórza. Nieosiągalny brzeg był tak blisko...

Byli uwięzieni w płonącej, rozgrzanej do czerwoności puszce. Na pokładzie szalał pożar. Przez zbyt małe, by wydostać się na zewnątrz, bulaje widzieli oksywskie wzgórza. Nieosiągalny brzeg był tak blisko... Z setek gardeł wydarło się rozpaczliwe wycie.
Edmund Tews, emerytowany pracownik Morskiej Obsługi Radiowej Statków, do dziś słyszy ten krzyk. Widzi małego, jak lalka człowieka, który próbuje wydostać się przez bulaj.
- Nie daje mi to spokoju - mówi. - Chciałbym poznać prawdę o tamtym dramacie. Dowiedzieć się, dlaczego nikt o tym nie mówi tak głośno, jak o "Gustloffie", gdzie zginęły tysiące ludzi. Komu zależy, by prawda nie wyszła na jaw?
Poprosił mieszkającego w Niemczech siostrzeńca żony, by sprawdził tamtejsze archiwa. Pisze do Centralnego Muzeum Morskiego, zbiera relacje innych świadków. Świadków tragedii zatonięcia potężnego okrętu szpitalnego SS "Stuttgart", którego resztki do dziś spoczywają niedaleko Gdyni.

Chłopak z Oksywia

Jedziemy w górę ulicą Bosmańską. Po lewej stronie, przy ul. Benisławskiego, stoi żółty dom.
- Tutaj mieszkałem w czasie wojny - mówi Edmund Tews. - Z okien widziałem stocznię, z kolegami biegałem po wzgórzu, na którym jeszcze nie było drzew. Mieliśmy stąd widok na cały gdyński port.
Tata Edmunda, Antoni Tews, był starszym marynarzem. Bronił Helu, wpadł do niemieckiej niewoli. Mama dostała potem pracę w kuchni, u Niemców. A jego chowała ulica.
Pamięta tamten jesienny, słoneczny dzień, 9 października 1943 roku. Nad Gdynię nadleciały alianckie bombowce. W nalocie brało udział 350 samolotów floty powietrznej USA.
Nad miastem zawisła gęsta, sztuczna mgła, która miała zasłonić przed oczyma wroga stojące w porcie wojennym okręty.
- To były jakieś chemikalia, które strasznie śmierdziały - wspomina Edmund Tews. - Ale rzeczywiście nic nie było widać. Potem zaczęły spadać bomby. Dla mnie i moich kolegów to była, nie da się ukryć, spora atrakcja.
Chłopcy w tym wieku nie mają zbyt dużej wyobraźni, nie myślą o śmierci, nie znają strachu. Pobiegli na wzgórze. Czekali, aż mgła opadnie.
Alianci zbombardowali stocznię remontową przy basenie II, nabrzeża basenów I,II, III, IV i IX, tory kolejowe. Nie udało im się zniszczyć chluby niemieckiej floty - "Gneisenau", uratował się też "Schleswig Holstein", okręt symbol, który rozpoczął II wojnę światową. Bomby zatopiły jakiś ścigacz, trawler, holownik. I trafiły w "Stuttgart" - okręt szpital.
Chłopcy z Oksywia już wcześniej interesowali się tym statkiem.
- Przez dwa, trzy dni poprzedzające bombardowanie widzieliśmy ze wzgórza, jak przywożono na nabrzeże rannych z frontu i ładowano ich na statek - mówi Edmund Tews. - Ładowano też jakieś skrzynie. Co w nich było? Nie wiem...

Względy sanitarne

"Stuttgart" był kiedyś statkiem pasażerskim. Większy od naszego "Batorego" (w chwili bombardowania stał zresztą przy nabrzeżu Francuskim, tym samym, gdzie po wojnie cumował "Batory"), wcześniej pływał na liniach dalekowschodnich. W 1939 r. przejęła go niemiecka marynarka wojenna i przekształciła w pływający szpital. Potężny szpital, który mógł pomieścić prawie tysiąc osób, w tym 485 pacjentów.
Niemcy zakamuflowali statek, więc alianci mogli nie zauważyć czerwonego krzyża. Zrzucili bomby...
- "Stuttgart" płonął, więc odciągnięto go od nabrzeża - wspomina Tews. - Tam jednak w środku nadal byli żywi ludzie! Zamiast doholować jednostkę do pobliskiej stoczni i wyciąć w burcie otwór, by ich wydostać, przeciągnięto jednostkę na zatokę. Statek palił się od godziny 14 do 18. Po całym kanale niosły się krzyki uwięzionych żołnierzy. To ich "Hilfe!" mam ciągle w uszach. A później... Później z pobliskiego wzgórza Niemcy sami ostrzelali okręt!
Tuż po wojnie nastoletni Edmund wybrał się na połów z rybakami z Oksywia. W pobliżu torpedowni, tuż pod powierzchnią wody, zobaczył położoną na boku bryłę "Stuttgarta". Wydawało się mu, że bulaje są na wyciągnięcie ręki. Przypomniał sobie człowieka, który próbował się wydostać. Usłyszał krzyk. Zmroziło go. Aż podskoczył.
- Co ty tak skaczesz po łódce! - przywołał go do do porządku rybak.

"Nie natrafiono na ludzkie szczątki"

W 1952, może w 1953 r. Edmund Tews przeczytał w "Żołnierzu Wolności", że "Stuttgart" zostanie wyciągnięty na powierzchnię.
Potem z innego artykułu dowiedział się, że ze względów sanitarnych - zbyt dużą liczbę ofiar - jednak pozostanie pod wodą.
Minęły lata. Na plaży oksywskiej nie ma już rybaków z tamtych lat. Nie ma też okrętu-szpitala pod wodą. Kiedy został wydobyty? Co znaleziono pod pokładem?
Sama zaczynam sprawdzać informacje na temat zatopionego okrętu. I już rozumiem, dlaczego Edmund Tews twierdzi, że sprawa jest tajemnicza.
Na stronie internetowej Facta Nautica, prowadzonej przez dr. Piotra Mierzejewskiego czytamy o ostatnich chwilach "Stuttgarta": "Statek miał na swoim pokładzie wielką liczbę rannych żołnierzy z frontu wschodniego. Jak wielką, tego do dziś nie ustalono. Niemal wszyscy zginęli w płomieniach ...". Również niemieckie źródła podają, że "większość rannych i załoga poległa".
Tymczasem w pracy "Polskie Ratownictwo Okrętowe 1951-2001" pod red. Jana Kazimierza Sawickiego można przeczytać, że dziesięć lat po tragedii "Polski i Niemiecki Czerwony Krzyż przeprowadzili wspólnie oględziny nurkowe. Nie natrafiono jednak na żadne ludzkie szczątki".
Czy to możliwe, że po setkach ciał uwięzionych w kadłubie nie zostało ani śladu?
Trudno również ustalić czas usunięcia wraku. Z pracy o historii PRO wynika, że ostatni złom ze "Stuttgarta" (ponad 1500 t) wydobyto w 1957 r. Z kolei na stronach Instytutu Morskiego czytamy, że "Stuttgart" w 1958 r. , czyli rok po wydobyciu go na powierzchnię, został... zbadany pod wodą przez jednostki pływające PRO. "Prace wydobywcze prowadzono ze statku C.S. "Smok". W 1962 roku wydano zakaz stosowania metod pirotechnicznych i zawieszono prace wydobywcze. W raportach z tego okresu podaje się, że na dnie wciąż spoczywa partia denna jednostki o długości 160 metrów."
Natknęłam się nawet na niepotwierdzoną przez oficjalne źródła informację, że prace podwodne przeprowadzano w latach... 70.
Jakie prace, skoro prócz dna nic tam miało nie być?
I jeszcze jedno. Ponoć przez wiele lat nurkowie z Centralnego Muzeum Morskiego z niezrozumiałych przyczyn nie mogli zlokalizować miejsca zatopienia "Stuttgarta".

Nurków ostrzega się przed mazutem

Iwona Pomian, kustosz Centralnego Muzeum Morskiego przed dziesięcioma laty nurkowała w pobliżu resztek wraku "Stuttgarta" , przy okazji sporządzania dokumentacji przez Instytut Morski. Po telefonie od Edmunda Tewsa pani kustosz próbowała dowiedzieć się czegoś o zatopionym szpitalu.
- Żadnych oficjalnych informacji o ewentualnych ofiarach w Urzędzie Morskim nie udało mi się znaleźć - mówi Iwona Pomian.
Rozrzucone części wraku dziś zajmują około hektara. Amatorzy nurkowania w pobliżu "Stuttgarta" ostrzegani są przed leżącym na dnie mazutem.
Karolina Kubiak, pasjonatka nurkowania, nie posłuchała ostrzeżeń i wraz z grupą przyjaciół spenetrowała w 2003 r. miejsce, gdzie leży "Stuttgart".
- Może miałam szczęście, ale nie trafiłam na mazut - twierdzi. Na stronie internetowej klubu "Rekin", poświęconej tamtej wyprawie pięknie napisała: "Im dalej płynęliśmy, tym coraz więcej szczegółów wyłaniało się przed nami jak z mgły! Z dna sterczały monumentalne fragmenty burty... ciągnęły się po parę metrów i nagle urywały ...po czym znów przed nami wyrastał wąski i spiczasty, wysoki na 2-3 metry kawał blachy - jak cokół, postument. Przerwa. I znów pas burty. Obok nędzna sterta desek. Za chwilę znów kłębowisko blach i prętów - zapewne pozostałości maszyn wysadzonych kilkadziesiąt lat temu. Znów gruba na kilkanaście centymetrów płyta(?!). Potem jakieś ciasne zawalisko - niestety w szparach światło latarki ginęło w mroku... "

Cierpienie w puszce

Niewykluczone, że brak dokładnych informacji na temat ofiar tragedii sprzed lat nie jest przypadkiem. Zatopienie rannych żołnierzy nie jest powodem do dumy. Dla nikogo.
- Jeśli tak rzeczywiście było, to trudno nam dziś oceniać tamtą decyzję - mówi Iwona Pomian. - Załadowany ludźmi, paliwem, amunicją statek pali się przy nabrzeżu. W każdej chwili grozi wybuchem... Doholowany do stoczni może być niebezpieczny dla innych. Zresztą przypomina rozgrzaną do czerwoności puszkę. Jak ciąć blachy? Acetylenem? A tam żywcem pieką się ludzie. Co robić, by nie cierpieli dłużej?
Może wtedy zapadła decyzja...
Do zatopienia statku użyto 25 pocisków kalibru 88 mm.
I umilkł krzyk, który niósł się po całym kanale portowym.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto