Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tuse opowiada o Lechii Gdańsk i jej kibicach. Na stadionie w Letnicy widzi miejsce dla ultrasów i tzw. pikników

Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
Rozmowa z Piotrem Jaworskim aka Tuse, artystą streetartowym związanym od lat z gdańskim Wrzeszczem, autorem wielu murali, założycielem agencji reklamowej TuseStudio.

Tuse lubi Lechię?
To nie jest kwestia lubienia czy nie lubienia. To się po prostu ma, mieszkając tutaj. Mój ojciec jest z ul. Sobieskiego, moja świętej pamięci babcia również, więc w pierwszych latach życia mieszkałem we Wrzeszczu. Potem z rodzicami mieszkałem na Suchaninie, a do Wrzeszcza wróciłem jako dorosła osoba. W wieku 6 lat po raz pierwszy z tatą byłem na meczu Lechii. Wtedy jeszcze pływał, więc przywiózł mi biało-zieloną koszulkę, której mi wszyscy zazdrościli. Pamiętam to jak dziś. Takie chwile zostają w człowieku. Wychodząc z kamienicy i widząc, że Matejki jedzie kordon milicji, krzyknąłem „białe kaski”, a jakiś człowiek z psem po drugiej stronie ulicy dokrzyczał resztę do tego. Przyznaję się, że teraz nie chodzę na mecze i nie wymieniłbym pięciu zawodników po nazwisku. Zaśpiewam jednak z pamięci kibicowską piosenkę. To jednak nasza drużyna, stąd. To tak, jak czujesz się Polakiem, gdańszczaninem. To jest coś, co „leży” gdzieś w rdzeniu.

Kiedy się wychowuje w takim miejscu miasta, kiedy później tworzy się głównie w tej dzielnicy Gdańska, to wyboru chyba nie ma. Prawda?
W pewnym sensie tak. Moja babcia mieszkała przy Sobieskiego w takim miejscu, że wystarczyło przejść przez górkę i było się na cmentarzu żydowskim, gdzie obecnie znajduje się punkt widokowy. To teraz bardzo fajne miejsce, stworzone na starych wodociągach. Za małolata chodziliśmy za kamienicę babci, skąd widać było mecze i nie trzeba było płacić za bilet. Pamiętam pierwsze rzucanie bryłami w jeżdżące błękitne auta jeszcze z napisem „milicja”. Nie tak, jak w Krakowie, gdzie w jednym mieście są dwie drużyny, mamy to szczęście, że jest jedna. Podkreślam, że nie chcę tutaj wchodzić w strefy kibicowskie. Lechia jest stąd i fajnie, że tak się to rozwinęło, że powstał nowy stadion.

To akurat inwestycja, która ma zwolenników i przeciwników.
Smutne jest to, że do tej pory sam stadion walczy z tym, żeby się utrzymać. Przy okazji Euro 2012 powstało tych obiektów kilka. Moim zdaniem nie polega to na tym, że stadion ma się utrzymać dzięki imprezom dodatkowym. To nie jest miejsce do robienia koncertów ze względu na problemy z nagłośnieniem. Trochę mnie dziwi, że nie ma pieniędzy na to, aby ta bursztynowa bryła świeciła się cały czas, a tylko w określonych momentach. Zdaję sobie sprawę z praw ekonomicznych i z tego, że do mniejszych imprez znakomicie nadaje się hala Ergo Arena. Stadion jednak trudno wypełnić, co pokazuje, że może za dużo jest tego typu obiektów w kraju. Może wystarczyłyby te w Warszawie i Chorzowie. Nie mówię, że nie jest fajny, bo moim zdaniem jest najpiękniejszy. A pod względem funkcjonalności ustępuje pewnie tylko warszawskiemu, który nie jest najpiękniejszy, ale jest naszym stadionem narodowym. Tak to wizualnie oceniam, odbiegając od lokalnego patriotyzmu.

Starsi kibice z tęsknotą wspominają klimat przy Traugutta.
Może jest to związane z historią. Ja tam ćwiczyłem zjazdy na deskorolce od strony kortów tenisowych i pierwszy raz skończył się od razu na pobliskim SOR-ze. Do dziś mam chyba dwa kamyczki w kolanie. To takie moje wspomnienia z dzieciństwa. Fajne w tamtym miejscu było to, że stadion zawsze był nabity na fulla. Mam świadomość, że miasto się rozrasta i w tym momencie byłoby to za małe miejsce dla wszystkich. Nie ukrywam, że fajnie było się jeszcze załapać na tamte czasy, poczuć klimat lat 90. To już nie wróci i mój syn tego już nie przeżyje. Przeżyje za to inne historie.

Stadion w Letnicy pod względem kibicowskich smaczków jest słabszym miejscem?
Jest po prostu inny. To profesjonalny obiekt. Byłem ostatnio w biurze na koronie stadionu i zaglądałem przez okno, gdzie widziałem zieloną murawę, niczym z gry FIFA. To zupełnie inny wymiar XXI wieku, Zachodu. Przy Traugutta mieliśmy nasze, „podwórkowe” boisko, gdzie można było siedzieć na płotach. Boję się zawsze używać stwierdzenia: „a, za moim czasów”. Niestety, koło się zatacza i młodzi ludzie przeżyją teraz swoje rzeczy, których my nie będziemy rozumieć. Przy Traugutta byłem też jednak świadkiem nieprzyjemnych zdarzeń. Pamiętam mecz z Ruchem Chorzów (3 czerwca 2007 roku w ówczesnej II lidze – przyp.), gdzie na trybunach doszło do afery. Pamiętam, że „pikniki” siedziały na zakręcie, strefa buforowa była na trzy sektory. Ruch wyłamał wtedy bramy, a ja obserwowałem, jak dzieci z przerażeniem patrzą na to, co się dzieje i nie wiedzą, co mają zrobić. Dla mnie to nie było fajne, bo jako dorosły facet poradziłbym sobie z zamieszaniem i gazem, którego używała policja. Została mi jednak w pamięci panika tych dzieciaków. Ostatnio byłem też na meczu i z kolegami usiedliśmy za bramką, gdzie krzyczy się najwięcej. Był tam ojciec z córką 6-7-letnią i śpiewali na sędziego wszyscy razem. Śpiewające ze wszystkimi możliwymi dodatkami dziecko nie mieści się w moim pojmowaniu świata. Rozumiem, że jesteśmy facetami, idziemy na piwko i idziemy sobie pośpiewać, pokrzyczeć, wrzucić wulgaryzmy itd. Nie mówię, że nie i że tego nie robię. Nie jestem rodzicem tej 7-latki i to nie jest moja sprawa, bo każdy wychowuje dzieci jak potrafi najlepiej. Było to jednak dla mnie niefajne. Mecze są igrzyskami dla ludu i tzw. pikniki też przynoszą klubowi jakieś pieniądze. Rodziny, które pojawiają się na stadionie muszą normalnie funkcjonować. Nie jest tak, że to wydarzenie wyłącznie dla ultrasów i ludzi zaangażowanych w życie klubu. Niech wszyscy sobie razem żyją, bo nie zapominajmy, że wszyscy gramy do jednej bramki. A to, że podzielimy stadion na sektory takie i śmakie…

Pomysł na tę rozmowę zrodził się na skutek pana nowej pracy, czyli muralu poświęconego Lechii. Jak to kiełkowało i dlaczego wybraliście kamienicę obok Placu Solidarności?
Wspólnie z kolegami świadczymy usługi rzemieślnicze. To był akurat gotowy projekt, który stworzyła pani Justyna Kwaśniak, graficzka z Lechii Gdańsk. Zgłosił się do mnie pan wiceprezes Piotr Zejer, który zaproponował mi tę pracę. Przedstawił mi miejsce, projekt, a ja przedstawiłem mu swoją stawkę. Nie ma w tym mojej wielkiej zasługi. Jestem rzemieślnikiem, malarzem, który sprawnie przeniósł to na ścianę. Zarządowi się to podobało, nam wyszło dobrze. Nie chciałbym gloryfikować tutaj mojej zasługi, jako rzemieślnika wykonującego poprawnie swoją pracę więc się nawet nie podpisałem. Jeśli ktoś chce zamówić portret córki na koniu, to my przyjdziemy i to zrobimy. Gdyby nam to zaproponowali w Gdyni, to tego bym się nie podjął. Proszono już mnie kilka razy, kiedy na przykład ktoś zmarł w wypadku i przyjaciele chcieli poświęcić mu mural, a było to w Gdyni. Zawsze wtedy dopytuję, czy to nie jest jakiś zagorzały kibic. Nie jestem ultrasem, nie chcę w tym uczestniczyć. Funkcjonuję w całej Polsce, ale jest dużo panów, którzy mają mocno pokręcone w głowach. Bywam zaszufladkowany jako kibic z Gdańska. To jest fajne, ale do pewnego momentu. Możemy krzyczeć do siebie wszystko, ale na stadionie podczas meczu, a nie po godzinach w normalnym życiu, w końcu każdy jest skądś i ma swoje korzenie, co nie powinno być przyczynkiem do wzajemnej niechęci czy agresji.

Graffiti zajmuje się pan profesjonalnie, ale w przestrzeni miejskiej jest wiele prac różnych autorów. Jak ocenia pan te poświęcone Lechii?
Ultrasi się bardzo rozwinęli i widzę to po obrazkach. Widać różnicę, jeśli porównuje się czasy kilka lat wstecz. Widać, że pracują tam malarze i nie są to amatorzy. Robią przy tym bardzo fajne rzeczy. W wielu miejscach powstają rzeczy na poziomie i to mi się podoba. A to, że niektórzy z nich są grafficiarzami to widać chociażby na dużych oprawach, sektorówkach. Jestem jak najbardziej za. To mi się podoba. Nie ma podziału na graffiti dobre i złe. Na to, że moje jest fajne, a kogoś już nie. Na ścianach zawsze były i będą napisy „Lechia Gdańsk pany” i „dupa”. Tak to już po prostu jest. Wiele obrazków jest na poziomie, a przyczepić się mogę jedynie do Puszkarza.

Chodzi o mural Zdzisława Puszkarza na Morenie?
Tego muralu nie mogę przeżyć. Zaproponowałem nawet, że jeśli załatwią mi wysięgnik, to mogę go poprawić. To tak, jakby wziąć zdjęcie pana Puszkarza i połączyć je z lwem po wylewie. Z zawodu jestem profesjonalnym malarzem, więc nie chcę kogoś krytykować. Jeżeli jednak ktoś robi mural w miejscu publicznym zwłaszcza osobę rozpoznawalną to wymaga to pewnego kunsztu. Ta twarz woła o pomstę do nieba. Zawsze można posiłkować się, poprosić kogoś o pomoc, coś poprawić. To zbyt reprezentacyjne miejsce i nie ma litości. No sorry. Ja mogłem zrobić trochę napuchniętą Anię (mural Przybylskiej na budynku przy ul. Partyzantów w Gdańsku – przyp.) i później też ją poprawić. Nie chcę nic ujmować człowiekowi, który zrobił ten sportowy mural, ale twarz jest do poprawienia.

Wróćmy do nowego muralu Lechii. Plac Solidarności to jedna z wizytówek Gdańska. Miejsce odwiedzane przez tłumy turystów, wielu osób z zagranicy. Jak pan widzi postrzeganie Lechii w Europie?
Nie ma czegoś takiego, jak Lechia w Europie. Chyba, że kibice wyjeżdżający na wakacje. No jaka Lechia w Europie? O czym tu mówić? Występy polskich klubów w europejskich pucharach zawsze są takie same. Fajnie, że dochodzi do pierwszych meczów, bo są z tego pieniądze, a na tym kończymy. W Europie to liczy się Robert Lewandowski, grający w niemieckim klubie. Plus paru chłopaków, którzy są od lat w reprezentacji. Nie interesuję się tym nawet. Jest jakaś punktacja? Na którym miejscu jesteśmy w Europie?

Jest ranking klubowy UEFA, który zależny jest od wyników zespołów w rozgrywkach europejskich. Polska jest obecnie na 27 miejscu na 55 federacji.
27 miejsce to jest wszystko w tym temacie.

Jak pan ocenia na polu marketingowym Lechię, która jest przecież najbogatszym klubem sportowym w regionie?
Jesteśmy największą metropolią na północy kraju. Jedną z najpopularniejszych. Na pewno możemy się zaliczyć do pierwszej piątki, gdzie są też Kraków, Warszawa, czy Poznań. Jesteśmy lubianą destynacją, która ma swoją historię. A w tej metropolii musi być klub i stadion. Powiem tak, mam za sobą doświadczenia w organizacji imprez, nawet muzycznych. Często i gęsto może być tak, że możesz postawić na reklamę, plakaty i po prostu impreza się nie uda. A możesz zrobić niewiele, a będziesz miał pełno ludzi. W przypadku Lechii jest pewna stała grupa kibiców, którzy na mecze chodzą zawsze. Ci wierni fani to na pewno nie jest wystarczająca liczba, aby wypełnić stadion. Bez tzw. pikników to się nie uda. Wspominaliśmy już o tym. Rodziny czasami obserwują te hardcorowe rzeczy na stadionie i im to się nie podoba. Wiążą to z chuliganką, której już nie ma na współczesnych stadionach, ale też z wyzwiskami. To normalne, że niektóre rodziny mogą się z tym nie zgadzać i może im się to nie podobać. Ultrasi sami stadionu nie utrzymają, czy im się to podoba, czy nie. Jedni bez drugich nie dadzą rady, a stadion cały czas ma problemy finansowe. Czy mocniejsze oplakatowanie coś by zmieniło? Nie wydaje mi się. Uważam, że reklam jest dużo. Są na tramwajach, są flagi na mieście. Ci, którzy są na bieżąco, to na stadion trafią. Jedyne mecze, kiedy stadion był na fulla, to te pokazowe z dużymi klubowymi markami. Może zatem chodzi o jakość piłki? Może nie każdy chce oglądać taki futbol okraszony wulgaryzmami, więc woli wykupić pakiet Canal+ i zasiąść w domu w kapciach i piwem w ręku. Ewidentnie jednak jest to obiekt za duży na nasze potrzeby, co pokazują wyniki frekwencyjne. Dużo rozbija się o pieniądze. Gdyby pojawił się jakiś oligarcha, który wykupił topowych zawodników… Chociaż słyszałem historie o tym, że do Lechii też przychodzą piłkarze, którzy wiedzą, że nie muszą się tak przemęczać, jak w zachodnim klubie. W takim Bayernie musiałby zawodnik mocno zasuwać, a tutaj ma dużo mniejsze pieniądze, ale za to ma spokojne życie. Wszystko jest teraz policzalne: dokładne statystyki, osiągnięcia meczowe, wartość rynkowa.

Te duże pieniądze i gwiazdy futbolu zwiększyłyby zapewne jeszcze bardziej granicę na linii sportowcy – kibice.
Jakieś bariery zawsze będą. W którymś momencie są to kolosalne pieniądze. Ta faza idei sportu jest już gdzieś tam przy okazji. Wszystko można przeliczyć. Ja akurat jestem graczem w FIFĘ. Poświęcam się tej grze po nocach. Tam jest masa statystyk. Każdy zawodnik jest jak produkt, którego określają liczby. Każdego można ocenić i wstawić na półeczkę. Na kogo cię stać, tego kupujesz. Tak to wygląda w dużym futbolu.

A ligą polską pan gra?
Nie. Tylko czasami, już po złości. Wybieram wtedy mecz Lechia – Arka. Mam swoje ulubione drużyny, ale polską ligą nie gram, bo daleko bym tutaj nie zajechał. Mam takich asów, którzy bardzo dobrze grają i potrafią Lechią wygrać, ale muszą szybko strzelać bramki, bo im dłużej trwa mecz, tym słabsza jest kondycja zawodników. A im szybciej się męczą, tym wolniej później biegają.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Tuse opowiada o Lechii Gdańsk i jej kibicach. Na stadionie w Letnicy widzi miejsce dla ultrasów i tzw. pikników - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto