Profesor wypełnił swoim życiem niemal cały XX wiek i świat właściwie nie miał dla niego granic. Żył w myśl zasady „Tylem wart – ilem stworzył”, a tuż przed ostatecznym odejściem zawołał: „Trzymajmy się, nie dajmy się, hej ho, do pracy by się szło”. Spoczywa w Sopocie, miejscu przesiąkniętym zapachem morza, które było jego wielką namiętnością.
Kim był Damazy Tilgner?
Urodził się województwie poznańskim w 1904 r., we włościach swojej matki, córki powstańca wielkopolskiego, ale dzieciństwo i wczesną młodość spędził w Berlinie, gdzie jego ojciec prowadził firmę wysyłkową. Wychowywany w duchu polskości, wrócił do Poznania, by ukończyć szkołę średnią i podjąć studia technologii rolnej na Uniwersytecie Poznańskim. Pracę zawodową rozpoczął jako instruktor gorzelnictwa, a swoją wiedzę poszerzał w zakładach przemysłowych w USA i na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley oraz w wytwórni konserw i przetworów żywnościowych w Niemczech. Z głową pełną pomysłów na pobudzenie rodzimego przetwórstwa żywnościowego, wrócił do kraju.
W 1932 r. na Uniwersytecie Poznańskim uzyskał stopień doktora nauk rolniczych i do wybuchu wojny był współtwórcą Centralnego Inspektoratu Standaryzacji i eksportu wyrobów polskiego przemysłu mięsnego.
Podczas okupacji nadal pracował zawodowo, udzielając się jednocześnie w konspiracji pod pseudonimem Jaromir. W 1947 r. na Uniwersytecie Poznańskim obronił pracę habilitacyjną.
Łóżko polowe i Politechnika Gdańska
Do Politechniki Gdańskiej ówczesny dr hab. D. J. Tilgner, przybył z Państwowego Instytutu Gospodarstwa Wiejskiego, jako autorytet w zakresie technologii żywności. Miał liczne kontakty z ośrodkami naukowymi w świecie i był autorem wielu książek, w tym opublikowanych za granicą. Początkowo dojeżdżał z Bydgoszczy. Nocował na łóżku polowym na Wydziale Agrotechnicznym, a kiedy w 1950 r. dostał do dyspozycji pomieszczenie po dawnym zakładzie fryzjerskim, w głównym gmachu PG, zorganizował Katedrę Technologii Zwierzęcych Produktów Spożywczych, przyłączoną z czasem do Wydziału Chemicznego. Jego praca w szybkim czasie zaowocowała powołaniem go na stanowisko profesora nadzwyczajnego, a w 1960 r. otrzymał tytuł profesora zwyczajnego.
Naukowiec praktyczny, człowiek „pozytywnie zakręcony”
Profesor nie miał natury teoretyka. Zdobyte przez lata doświadczenia wykorzystywał w praktyce, dzieląc się jednocześnie swoją wiedzą ze studentami i współpracownikami. Po latach mówiono o „szkole Tilgnera”, szkole niezwykłej, wychodzącej poza ramy czasów, w których pracował. Tak w pracy zawodowej, jak i w życiu, był człowiekiem nieszablonowym. Nakłaniając współpracowników do nauki języków obcych, prowadził seminaria po angielsku lub niemiecku, co bez mała pół wieku temu było zjawiskiem spektakularnym. Do potraw podawanych mu w uczelnianej stołówce dosypywał sobie glutaminian sodu, podstawę kuchni XXI wieku. Latem chodził po mieście w drewniakach, które wiele lat później stały się szlagierem, a morskich kąpieli zażywał w stroju Adama.
Profesor nie mieścił się w swojej epoce. Jego ironiczno-pobłażliwy stosunek do rzeczywistości, wypowiedzi pełne niedokończonych myśli, niebanalne poczucie humoru i dobór słów często niezrozumiałych dla zwykłego śmiertelnika, powodowały stan zagrożenia u tych, których umysł nie sięgał poziomu Profesora. W 1968 r., za treść prywatnego listu, przechwyconego przez Służbę Bezpieczeństwa, Profesor otrzymał „wilczy bilet”. Został pozbawiony prawa wykonywania zawodu, ot tak, po prostu…
12 czerwca…
Z początkiem czerwca moje myśli zaczęły uparcie krążyć wokół postaci, która przez wiele lat napawała mnie strachem. Profesor był ogromnym, niemal dwumetrowym mężczyzną, nosił wielkie rogowe okulary i w oczach dziecka, którym wówczas byłam, był bardzo starym człowiekiem. Niejednokrotnie towarzyszyłam mojemu tacie, pierwszemu doktorantowi Profesora, w wizytach, które składał Mistrzowi po brutalnym relegowaniu go z uczelni. Uczucie lęku nigdy mnie nie opuszczało…
Minęło bez mała czterdzieści lat. Jakaś wewnętrzna siła kazała mi odnaleźć (dzięki moim rodzicom udało się) grób Profesora i zajechać na ul. Abrahama w Sopocie, aby rzucić okiem na ukwiecony dziś balkon Jego byłego mieszkania. Siła ta zaprowadziła mnie również na Politechnikę Gdańską do gabinetu Mistrza, w którym dzisiaj pracuje, wspomniany już, Jego pierwszy doktorant. Ze ściany od ponad trzydziestu lat spogląda na swojego ucznia Damazy Tilgner, a na rewersie zdjęcia ciągle czytelna jest sentencja:_ I have achieved a litte to achieve nothing at the end but still enjoy hard work and some dolce vita.
_Koniec, o którym wspomina Profesor, miał miejsce czterdzieści lat temu, 12 czerwca…
Epilog
W 1986 roku zapadła decyzja o uniewinnieniu światowego autorytetu, a 1 października 1991 r. nadano mu zaszczytny tytuł doktora honoris causa Politechniki Gdańskiej. Siedem lat później, w wieku 92 lat, Profesor zasnął na wieki.
Politechnika Gdańska pamięta o uczczeniu pamięci tych, którzy na przestrzeni lat przyczynili się do jej rozwoju. Na większości uczelnianych budynków zawisły tablice pamiątkowe z wielkimi nazwiskami. Wydział Chemiczny na budynku „B”, w którym pracował Profesor, zawiesił dwie tablice, żadna z nich nie jest jednak poświęcona Człowiekowi, który Politechnice Gdańskiej, na przekór losowi, był wierny do końca...
Tekst napisałam na podstawie wspomnień Zdzisława Sikorskiego, informacji zawartych w archiwalnych artykułach prasowych Jana Jakubowskiego, zamieszczonych na łamach Dziennika Bałtyckiego oraz w dokumentach dostępnych w Katedrze Chemii, Technologii i Biotechnologii Żywności Politechniki Gdańskiej. Link do artykułu wysyłam do J.M. Rektora Politechniki Gdańskiej. Może przy najbliższej okrągłej rocznicy związanej z Profesorem, ten tekst stanie się iskrą…
Studenci w Trójmieście: informacje, imprezy, mieszkania i pieniądze, uczelnie w Gdańsku, Gdyni i Sopocie, ciekawostki |
Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?