MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

W Salonikach było pięknie...

Kuba Staszkiewicz
Fot. Robert Kwiatek
Fot. Robert Kwiatek
Drugie miejsce koszykarzy Prokomu Trefl Sopot w turnieju Final Four Pucharu Mistrzów FIBA to największy sukces polskiej męskiej koszykówki klubowej w historii.

Drugie miejsce koszykarzy Prokomu Trefl Sopot w turnieju Final Four Pucharu Mistrzów FIBA to największy sukces polskiej męskiej koszykówki klubowej w historii. Nasz zespół rozegrał porywające spotkanie finałowe z Arisem Saloniki. Poniósł minimalną porażkę 83:84, ale i tak zasłużył na wielkie słowa uznania.

- Zwycięstwo w finale nad Arisem będzie graniczyć z cudem - mówili jeszcze przed spotkaniem greccy dziennikarze. - Gospodarze nie po to starali się o organizację Final Four, by obejść się smakiem. Niewywalczenie Pucharu przez Aris będzie katastrofą.
Podopieczni Eugeniusza Kijewskiego podjęli jednak męską walkę. Miejscowi, niesieni bardo głośnym dopingiem blisko sześciotysięcznej, fanatycznej widowni, przecierali oczy ze zdumienia. To sopocianie prowadzili, głównie dzięki lepszej postawie pod tablicami. Gdy pod koniec trzeciej kwarty wygrywali różnicą jedenastu punktów, wydawało się, że jest po meczu.
- To jeszcze nie koniec - przyznał wówczas Ainars Bagatskis z BC Ventspils, znany z niegdysiejszych występów w Polsce. - Zauważ, że sędziowie jeszcze nie włączyli się do gry.

Przypuszczenia Łotysza, niestety, sprawdziły się. Stało się to, czego najbardziej obawialiśmy się. Kilka złych werdyktów wcześniej poprawnie prowadzących zawody panów z gwizdkami pozwoliło Arisowi na odrobienie strat. Wspomniane złe werdykty sędziowskie największy wpływ na wynik meczu miały w ostatniej minucie. Można się spierać, czy wcześniejsze odgwizdanie piątych fauli Josipowi Vrankovicowi czy Drew Barry'emu było słuszne czy też nie. Jednak to, co stało się w samej końcówce wzbudziło wielkie wątpliwości.
Gdy Tomas Masiulis sfaulował Solomona, do końca meczu było jeszcze 3 i pół sekundy. Prokom prowadził wówczas 83:81. Amerykanin pierwszego wolnego trafił. Przy drugim się pomylił, ale celną dobitką popisał się Miroslav Rajcevic, który okazał się sprytniejszy pod tablicą od Joe McNaulla i Masiulisa (trochę szkoda, że akurat w tym momencie na parkiecie zabrakło Jiriego Zidka). Chorwat - po zdobyciu punktów - zaczął szaleć z radości, a wraz z nim cała sala. Kibice Arisu znaleźli się na parkiecie i cieszyli się razem z zawodnikami. Tyle, że to jeszcze nie był koniec. Sędziowie zdecydowali się w końcu, po kilkuminutowym zamieszaniu, kontynuować mecz. Tyle, że zamiast mniej więcej trzech sekund, do końca spotkania pozostało jedynie 1,38. Dlaczego tak mało? Pozostanie to tajemnicą ludzi zasiadających za stolikiem sędziowskim. Genialne podanie przez całe boisko Dragana Markovica do Masiulisa nic nie dało. Litwin wyszedł jeszcze w górę i próbował oddać rzut. Był na pewno faulowany, lecz arbitrzy nie uwzględnili przewinienia. Gdyby zrobili inaczej, mogło dojść do awantur. Bali się konsekwencji tak odważnej decyzji czy też po prostu tak miało być?

- Kocioł na trybunach zrobił swoje - mówił Jacek Krzykała. - Przy takiej końcówce jakieś decyzje musieli arbitrzy podejmować. Było wiadomo, że nie skrzywdzą gospodarzy. Włożyliśmy dużo serca w ten mecz. Szkoda tej porażki, nie patrząc nawet na sposób sędziowania. O wszystkim zadecydowała praktycznie jedna akcja. Cóż, taki jest sport. Teraz musimy już jednak zapomnieć o tym, co działo się w Salonikach. Przed nami spotkania play off w lidze, gdzie celem jest wywalczenie mistrzostwa Polski.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Świątek w finale turnieju w Rzymie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto