Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wspomnienie o Annie Walentynowicz

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
Wśród licznych ofiar sobotniej katastrofy pod Smoleńskiem stosunkowo niewiele miejsca poświęca się osobie szczególnie zasługującej na wspomnienie.

Wspomnienie o zmarłej osobie zwykle zawiera jej życiorys. Wypada napisać: urodziła się, jej rodzicami byli, ukończyła... To wszystko o Annie Walentynowicz można przeczytać na setce stron internetowych. Dla kształtu jej postaci, jaki powinien zostać zachowany w naszej pamięci, ważniejszym od tego skąd pochodziła i jakie szkoły ukończyła jest to, jakim była człowiekiem i jaką rolę wyznaczył jej los - reżyser, który nie robi castingów i nie pyta aktorów swojego dramatu czy mają ochotę grać tę, czy inną partię scenariusza. Annie Walentynowicz historia wyznaczyła rolę ważną i tragiczną.

Uczciwością i pracą...

Na pierwszy plan w jej charakterze, co potwierdzają poszczególne momenty jej życia, przynajmniej te, które przez swoje znaczenie stały się ogólnie znane, wysuwa się jej bezgraniczna uczciwość. Uczciwość, którą niektórzy chcieliby nazwać "chorobliwą". Tylko czy uczciwość może być patologiczna? Pani Anna, matka, żona i pracownica gdańskiej stoczni, chciała zapewne mieć spokój, pracować, żyć i spokojnie kiedyś przejść na emeryturę. Ale właśnie jej wrodzona uczciwość nie pozwalała jej stać obojętnie patrząc na całe draństwo otaczającego ją świata i politycznego systemu, w którym przyszło jej spędzić większą część życia.

Mimo, że rzetelną pracą szybko (i pewnie mimowolnie) wpisała się w etos socjalistycznego przodownictwa pracy, nie przeszła na stronę tych, którzy ją, jako wydajnego pracownika nagradzali. Odmówiła zapisania się do PZPR, ale, jeśli wierzyć jej słowom, z powodu poczucia pokory względem ważności spraw, jakimi zajmuje się partia. Później już z powodów takich, które powstrzymywały przed przystąpieniem do partii wielu innych ludzi (sama określała je jako poczucie godności). Jeśli któryś z partyjnych działaczy przypuszczał, że nagrodami i poklepywaniem po spracowanych ramionach przekształci spawaczkę Walentynowicz w wiernego, wdzięcznego i lojalnego systemowi pionka, to głęboko się pomylił.

Głośno o tym, co wszyscy myśleli

Zaczęło się w 1968 r., kiedy głośno domagała się sprawiedliwości względem kogoś, kogo oskarżano o defraudację pieniędzy należących się pracownikom stoczni. Wtedy po raz pierwszy stała sie z socjalistycznej przodownicy wrogiem systemu i osobą utrudniającą pracę stoczniowego kolektywu. Wtedy też po raz pierwszy próbowano ją wyrzucić z pracy, ale ujęli się za nią koledzy podpisując gremialnie petycję w jej obronie. Udało się, została w stoczni, ale przeniesiono ją na stanowisko suwnicowej. Spodziewano się może, że wysoko pod dachem hali, oddzielona przestrzenią od innych, straci w ten sposób wszelką sposobność do "zagrażania ustrojowi". Zakazano jej zresztą kontaktów z innymi pracownikami, poddawano szykanom, przeszukaniom przy opuszczaniu stoczni i tak dalej.

Kiedy zaczęły się powoli tworzyć struktury, z których po wielu latach miała wyłonić się "Solidarność", Anna Walentynowicz, mimo, że zorganizowana działalność była jej raczej obca, dzięki swojemu wielkiemu autorytetowi trafiła szybko do tego środowiska. Miała tam opinię osoby niepewnej. Jej uczciwość i bezkompromisowość nie do końca podobały się po obu stronach barykady. Ale mimo to znalazła się w grupie założycielskiej Wolnych Związków Zawodowych. Tego władzom i dyrekcji stoczni było już za wiele. Na początku sierpnia 1980 r. wyrzucono ją z pracy.

Przyczyna strajku

Przyczyn do podjęcia protestu w takiej czy innej formie było bardzo wiele. Zaczynały się od spraw bytowych, a kończyły na nieznośnych ograniczeniach wolności obywatelskiej. Ale to właśnie obrona Anny Walentynowicz i żądanie jej przywrócenia do pracy stały się przyczyną wybuchu najsłynniejszego strajku w historii Polski. Powrót suwnicowej do pracy był pierwszym i jednym z trzech pierwszych postulatów, jakie sformułowali strajkujący robotnicy stoczni. Panią Annę triumfalnie przywieziono do stoczni i gdyby nie to, strajk z sierpnia osiemdziesiątego roku zakończyłby się może znacznie szybciej i nie miałby szans stać się początkiem wielkiego procesu, który przyniósł w końcu Polsce zmiany. Może nie do końca takie, o jakich wówczas marzono.

Kiedy strajk rozszerzył się już na inne zakłady, kiedy z protestu załogi stoczni zaczął się przekształcać w wielką, polityczną manifestację narodu, władze próbowały gasić go tam, gdzie się zaczął. Przedstawicielom stoczniowców obiecano spełnienie niektórych żądań, co niektórzy z nich przyjęli za dobrą monetę i zaczęli zmierzać do zakończenia strajku. Nie kto inny jak właśnie Anna Walentynowicz najbardziej stanowczo przeciwstawiła się temu rozwiązaniu. Porozumienia zawierane z władzami w imieniu stoczniowców i tylko stoczniowców określiła mianem zdrady tych wszystkich, którzy, niezależnie od stopnia niezadowolenia, przyłączyli się do stoczniowego strajku by wyrazić swoją solidarność z robotnikami budującymi statki.

Nie po drodze...

Co było dalej wiemy, jeśli nie z własnych wspomnień, to z lekcji historii, albo z lektury tysięcy tekstów, które na ten temat napisano. Powstała "Solidarność", ruch społeczny, który bardzo szybko ujawnił ambicje nie tylko charakterystyczne dla związku zawodowego, ale partii politycznej, w pełnym tego słowa rozumieniu. I tu po raz kolejny okazało się, że prawdomówność, uczciwość i bezkompromisowość nie są cechami, które przydają się w polityce, która, jak to dziś już wszyscy wiemy, nie jest zajęciem szczególnie czystym, niezależnie od tzw. "politycznej opcji". Bardzo szybko, bo już wiosną 1981 r. zarysował się ostry konflikt między władzami związku, a Anną Walentynowicz. Zaczęto formułować względem niej rozmaite zarzuty, które niektórzy uzupełniali opinią, że polityka to męska sprawa, a miejsce kobiety jest w kuchni.

Tak rozstała się z "Solidarnością" i dawnymi kolegami, którzy nagle stali się jej wrogami. A potem był stan wojenny, który jednych pogodził, innych złamał, jeszcze innych skrzywdził, ale w radykalnym nastawieniu Anny Walentynowicz zmienił niewiele. Przejściowy sukces władz w tłumieniu społecznej rebelii rozpoczął okres podziemnej walki, który trwać miał aż do końca lat osiemdziesiątych. I pani Anna walczyła o to w co wierzyła. Walczyła w obozie dla internowanych, walczyła w więzieniu i kiedy ją z niego wypuszczano. Organizowała, protestowała, przypominała...

Emerytka walcząca

Kiedy przyszedł rok 1989 i Joanna Szczepkowska odwołała w telewizji komunizm, Anna Walentynowicz odmówiła udziału w nowych strukturach państwowych, mimo, że podobno proponowano jej nawet tekę ministerialną. Pozostała przy stworzonym na własne potrzeby stanowisku "emerytki walczącej".

Nie czas na oceny jej osoby, ani teraz, kiedy nie ucichło jeszcze echo eksplozji samolotu, w którym zakończyła swoją ziemską wędrówkę, ani jeszcze przez bliżej nieokreślony czas. Można jednak stwierdzić z całą pewnością, że była postacią bardzo kontrowersyjną, nie uznającą półśrodków i układów z przeciwnikiem. Była ponadto człowiekiem z którym los obszedł się wyjątkowo niemiło, umieszczając ją w czasach i centrum wydarzeń, których znaczenie dla współczesności jest trudne do przecenienia. Nie wolno jednak teraz, kiedy odeszła, kontynuować niezbyt ładnej praktyki odsuwania na dalszy plan i deprecjacji roli jaką odegrała w najnowszej historii, której bezpośrednim efektem jest nasza teraźniejszość.

Tragedia w Smoleńsku:
raport specjalny »

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto