Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyszli z domu i poszli na długi spacer, czyli w 126 dni dookoła Polski

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
Podczas wyprawy wędrowcy dotarli do Jastrzębiej Góry położonej na szerokości 54º 50’ 08’’ i długości 18º 18’ 10’’ - najdalej na północ wysuniętego punktu Polski
Podczas wyprawy wędrowcy dotarli do Jastrzębiej Góry położonej na szerokości 54º 50’ 08’’ i długości 18º 18’ 10’’ - najdalej na północ wysuniętego punktu Polski fot. Archiwum Arka i Oli
Nie ma Polski A i B, ale jest Polska A, B, C, D, E... i tak można by było wymieniać aż do Z. I żadna z tych liter nie jest ani gorsza, ani lepsza. Nie ma lepszego regionu, ani gorszego - mówią Aleksandra Synowiec i Arkadiusz Winiatorski, podróżnicy, którzy pieszo obeszli Polskę.

W pieszą wędrówkę dookoła Polski wyruszyliście w maju z Gdańska. I w Gdańsku zakończyła się ta wyprawa. Ile czasu zajęło wam obejście naszego kraju, no i skąd pomysł na taką podróż?

Arkadiusz: Szliśmy wzdłuż granicy Polski, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Podróż zajęła nam 126 dni, rozpoczęliśmy ją wiosną, a zakończyliśmy w połowie października w Gdańsku. Pomysł na taką wyprawę zrodził podczas naszej poprzedniej eskapady. Kilka lat temu szliśmy pieszo z Panamy do Kandy. I w trakcie tej wędrówki doszliśmy do wniosku, że Amerykę Łacińską znamy świetnie, lepiej niż nasz własny kraj. Postanowiliśmy to zmienić i wybrać się w wędrówkę dookoła Polski.

Jak ta wyprawa wyglądała od strony praktycznej? Gdzie nocowaliście, czy cały bagaż nieśliście w plecakach?

Ola: Podczas całej wędrówki 44 noce spędziliśmy w namiocie. Natomiast 15 razy nocowaliśmy w hotelach lub schroniskach. Otrzymywaliśmy też zaproszenia od ludzi - znajomych, ale też przypadkowych osób, które gdzieś w internecie przeczytały o naszej wyprawie, skontaktowały się z nami i zaproponowały nocleg. Takich zaproszeń do prywatnych domów mieliśmy 41. Niektórzy nawet przez pewien odcinek szli z nami. Podczas wędrówki promowaliśmy też naszą książkę o podróży przez Ameryki. W związku z tym uczestniczyliśmy w wielu spotkaniach autorskich. Instytucje kultury, w których te spotkania się odbywały, bardzo często zapewniały nam nocleg.

Arkadiusz: Mój plecak ważył 12 kg, a Oli - 8. Mieliśmy w nich wszystko, cały ekwipunek transportowaliśmy na plecach. Jedynie na pewnym etapie wyprawy cieplejsze ubrania dosłała nam mama Oli. Mieliśmy precyzyjnie opracowany harmonogram wędrówki. Wiedzieliśmy, gdzie danego dnia będziemy. To było bardzo ważne z racji spotkań autorskich, które były zaplanowane i umówione w kolejnych miejscowościach.

A jak było z przygotowaniem fizycznym? Czy było ono potrzebne? Ćwiczyliście marsz, może konieczny był trening na siłowni?

Ola: Nie, nie trenowaliśmy. Po prostu, zrobiliśmy jajecznicę, zjedliśmy ją i wyszliśmy z domu, żeby obejść Polskę. Na początku pokonywaliśmy dziennie krótsze dystanse, liczące około 28 km. Stopniowo wydłużaliśmy marszrutę do około 40 km. Dobrym pomysłem było też to, aby zacząć marsz od Pomorza, gdzie teren jest płaski i stosunkowo łatwy do pokonywania piechotą.

Co wynieśliście z tej wyprawy dla siebie?

Ola: Masę wiedzy o naszym kraju i mnóstwo nowych znajomości. Pod wieloma względami ta podróż była ważniejsza niż przez obie Ameryki. Jestem dziennikarką podróżniczą, specjalizuję się w tematyce meksykańskiej. Przez kilka lat mieszkałam w Meksyku i poczułam, że chcę na nowo poznać Polskę i polskość. Bo inaczej postrzega się ojczyznę, gdy mieszka się od niej daleko. Wtedy widzi się ją najczęściej jedynie przez pryzmat wiadomości telewizyjnych. To samo dotyczy tożsamości narodowej.

Gdy jesteśmy jedynymi Polakami w jakiejś zagranicznej społeczności, to tożsamość narodowa sprowadza się tylko do jakichś prostych informacji o kraju. Czasem sami sobie tę tożsamość konstruujemy z tego, co uważamy za słuszne. W Polsce, gdy w niej mieszkamy, trzeba wziąć pod uwagę dużo więcej kontekstów i bardziej skomplikowanych niuansów.

Arkadiusz: Idąc, wsłuchiwaliśmy się w często niełatwe opowieści, którymi rezonują podwórka wiejskich domów i wielkopłytowe mieszkania. Ta podróż była odnajdywaniem małych, pozornie nieistotnych, elementów Polski przydrożnej.

No to jaka jest ta Polska, gdy się na nią patrzy, idąc wzdłuż jej granicy? Ciągle jeszcze niektórzy stereotypowo mówią o Polsce A, B, a nawet C, o bogatym zachodzie i biedniejszym wschodzie. Czy tego typu podziały mają uzasadnienie?

Arkadiusz: Zaobserwowaliśmy, że niektóre miasteczka na zachodzie, pod względem infrastruktury, są słabiej rozwinięte niż niektóre mniejsze ośrodki na wschodzie. To jest oczywiście związane z pozyskaniem przez gminy środków unijnych. Żartowałem nawet, że Polska A i B zamieniły się miejscami. Dziś na pewno nie można powiedzieć, że cały wschód jest biedny, a cały zachód - bogaty. Te części kraju w głębi są bardzo różnorodne.

Ola: Pod względem historycznym podział na Polskę A i B funkcjonował w czasie dwudziestolecia międzywojennego, rzeczywiście odnosił się do Polski zachodniej i wschodniej. Ale ten podział wiązał się z terenami, które już do Polski nie należą. Chociażby z tego względu taki podział jest nieaktualny. Dziś można mówić o innym rozróżnieniu - na Polskę wielkomiejską i powiatową. Odpływ ludności z mniejszych miast i wsi do dużych ośrodków jest zjawiskiem, który obserwujemy w całym kraju. Sama pochodzę z małego miasta. Z mojej klasy, po ukończeniu liceum, pozostało w rodzimej miejscowości tylko kilka osób.

Z drugiej strony wielu mieszkańców miast osiedla się na prowincji. Jaka jest skala tego zjawiska?

Ola: Taki ruch jest zauważalny, ale nie można powiedzieć, że to jest ruch powrotny. Ludzie z dużych miast najczęściej osiedlają się w bardzo małych miejscowościach, wybierają mityczne chaty gdzieś na pustkowiach, w lasach. Miasta powiatowe raczej ich nie interesują. Skala tego zjawiska jest dużo mniejsza niż wyjazdy ludności do dużych miast i dotyczy innej grupy społecznej. O ile do miasta najczęściej wyjeżdżają 20-latkowie za pracą, to z miasta na wieś przyjeżdżają 30-, 40-latkowie, którzy już mają jakiś kapitał i mogą sobie kupić nieruchomość na prowincji. Są to często osoby zamożne, na wsi pracują zdalnie lub też zakładają gospodarstwa agroturystyczne. Takich osób spotkaliśmy bardzo dużo w Beskidzie Niskim. Przyznam, że sama mam takie marzenie, żeby zamieszkać gdzieś poza miastem. I okazuje się, że nie tylko ja. Moi znajomi, w podobnym do mojego wieku, też o tym mówią. Nawet powiedziałabym, że to jest marzenie mojego pokolenia. Być może do głosu dochodzi tu tęsknota za tym, żeby zwolnić i bardziej cieszyć się życiem? Podczas naszej wędrówki, któregoś dnia byliśmy na śniadaniu u pisarza Andrzeja Stasiuka, który śmiał się, że przed laty po przeprowadzce do Beskidu, był jednym z pierwszych przybyszów hodujących kozy. A teraz to już każdy, kto przeprowadzi się z miasta, musi mieć obowiązkowo kozy.

Arkadiusz: Z tej wędrówki wyniosłem jedną prawdę: nie ma Polski A i B, ale jest Polska A, B, C, D, E... i tak można by było wymieniać aż do Z. I żadna z tych liter nie jest ani gorsza, ani lepsza. Nie ma lepszego regionu, ani gorszego.

Ola: Zgadzam się. Tak jak alfabet składa się z różnych liter, tak Polska składa się z różnych małych ojczyzn. Alfabet nie byłby pełny bez którejś z liter, tak samo Polska nie byłaby Polską bez któregoś z regionów. Różnorodność i odmienność tych regionów są fascynujące. To była wielka przygoda móc je poznawać. Czasem, gdy przeszliśmy na drugi brzeg rzeki, stwierdzaliśmy, że mamy do czynienia już z trochę inną krainą - inną kulturą, przyrodą, ludźmi i ich przyzwyczajeniami. Dziś za mało mówi się o bogactwie regionów. Mam wrażenie, że w przeszłości ludzie większą wagę przywiązywali do swoich małych ojczyzn.

Dlaczego?

Arkadiusz: To mogło wynikać m.in. z tymczasowości. Tereny przecież znajdowały się pod zaborami, a granice państwa się zmieniały. Ludzie w sposób naturalny przywiązywali się do regionu.

Ola: Świat w głowach ludzi był kiedyś mniejszy, bo ci ludzie mniej się przemieszczali. Podróżowali w obrębie swojego regionu i z nim przede wszystkim się utożsamiali. Dla nich region był całym światem.

Czego dowiedzieliście się o Pomorzu?

Arkadiusz: To było moje pierwsze spotkanie z Wybrzeżem po sezonie. Nadmorskie miejscowości, które w lecie przeżywają najazd turystów, w październiku wydawały się być zahibernowane, uśpione, czekające na kolejne wakacje. Nawet w sklepowych witrynach widzieliśmy karteczki z informacjami dla turystów. Właściciele sklepów napisali na nich podziękowania za odwiedziny i zaproszenie na kolejny sezon. Rozmawialiśmy też ludźmi i wielu mówiło nam, że latem pracuje nad morzem, a zimą w górach. Oni żyją między górami a morzem. Ich rok dzieli się inaczej - na sezon letni i zimowy.

Ola: Kiedyś morze wydawało mi się nudne. Wypoczynek nad Bałtykiem kojarzył mi się jedynie z bezproduktywnym wylegiwaniem na plaży. W odwiecznym sporze, gdzie na urlop - w góry czy nad morze, zawsze wygrywały góry. Dziś widzę Wybrzeże zupełnie inaczej. Ludzie, którzy tu mieszkają opowiedzieli nam o przyrodzie, o historii wsi i małych miasteczek. Zobaczyłam, że ten Bałtyk jest dużo bardziej bogaty, zmienny, ma różne koloryty i może być różnie odbierany. Nie tylko przez pryzmat urlopu i wakacji.

Mówiliście o tym, że nie przygotowywaliście się do podróży. Po prostu wyszliście z domu. To znaczy, że każdy może obejść Polskę?

Ola: Nie, nie każdy. Ludzie najczęściej mają zobowiązania rodzinne i zawodowe, nie mogą ot tak sobie z nich zrezygnować na kilka miesięcy. Na taką wędrówkę my mogliśmy sobie pozwolić, bo tryb naszej pracy nam to umożliwia. Poza tym, nie wszyscy muszą podróżować i czuć się dobrze w takiej podróży. Mam wrażenie, że istnieje pewna presja społeczna czy moda. Że oto należy pochwalić się wśród znajomych udziałem w jakiejś nietypowej czy ekstremalnej wyprawie, podczas której spało się w namiotach albo szałasach i szło przez jakieś nieznane biurom podróży tereny. Taki sposób podróżowania trzeba lubić, czuć się z tym dobrze. Żeby podróżować, nie trzeba wyjeżdżać na drugi koniec świata. Wystarczy zorganizować wyprawę gdzieś blisko domu i przejść niewielki odcinek. Jadąc autem możemy nie dostrzec tego, co zobaczymy podczas pieszej wędrówki. Warto poznawać najbliższe otoczenie.

Arkadiusz: Przed wyprawą do Ameryki nie podróżowałem. Pracowałem w zawodzie logistyka i ekonomisty, zgodnie z wykształceniem. Wyprawa do Ameryki wiele zmieniła. Poznałem Olę, z którą przeżyłem naszą amerykańską wyprawę. To była bardzo długa, piesza randka. Idąc poznaliśmy się, zakochaliśmy się w sobie i od tamtej pory jesteśmy razem. Teraz pracuję jako przewodnik po krajach Ameryki Łacińskiej, oprowadzam polskie grupy turystyczne. A Ola zajmuje się pisaniem o Meksyku. Do tego kraju systematycznie wyjeżdżamy. Ale też planujemy kolejną polską wyprawę. Do tego stopnia zafascynowało nas Wybrzeże, że nasza następna podróż to będzie wędrówka wzdłuż pasa nadmorskiego w sezonie letnim.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wyszli z domu i poszli na długi spacer, czyli w 126 dni dookoła Polski - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto