MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Zabił cztery osoby

Darek Janowski
Cztery razy dożywocie dla Macieja Z., 38-letniego zabójcy czterech osób. Morderca będzie się mógł ubiegać o przedterminowe zwolnienie nie wcześniej niż po 30 latach. Gdański sąd nie ma wątpliwości, że Maciej Z.

Cztery razy dożywocie dla Macieja Z., 38-letniego zabójcy czterech osób. Morderca będzie się mógł ubiegać o przedterminowe zwolnienie nie wcześniej niż po 30 latach. Gdański sąd nie ma wątpliwości, że Maciej Z. jest zdegenerowanym osobnikiem.

Zabijał w 2003 roku, w Brodnicy, Gdańsku i Redzie. Miał wspólniczkę w morderczym procederze, swoją kochankę 24-letnią Małgorzatę B., która sprzedawała zrabowane ofiarom rzeczy i zacierała ślady zbrodni. Sąd skazał ją na 2 lata więzienia.
– Dowody jednoznacznie wskazują, że oskarżony dokonał tych przestępstw – mówił w uzasadnieniu werdyktu sędzia Włodzimierz Brazewicz. – W miejscach zabójstw zostawił ślady DNA i odciski palców.
Co więcej, zrabowane precjoza jego kochanka sprzedawała lombardom. Policja odnalazła odpowiednie kwity, na których figurowało jej nazwisko.
Maciej Z. skrupulatnie przygotowywał się do zabójstw. W dwóch przypadkach ofiarami były sędziwe gdańszczanki, które wcześniej w różnych okolicznościach poznał. Obie panie były babciami jego kolegów.
– Żadna inna kara nie mogła być mu wymierzona – powiedział sędzia Brazewicz. – Wykazał się wielkim stopniem okrucieństwa, co świadczy o tym, że jest zdegenerowaną, pozbawioną uczuciowości osobą. Na wolności stanowiłby zagrożenie dla otoczenia.
Bliscy zamordowanych oczekiwali kary dożywotniego więzienia. – Szkoda tylko, że po 30 latach będzie miał szansę opuścić więzienie – powiedział mężczyzna, który chce pozostać anonimowy. – Powinien siedzieć do końca życia. Szkoda, że u nas nie ma kary śmierci.
Na dożywocie skazał wczoraj gdański sąd seryjnego zabójcę, 38-letniego Macieja Z. Jego kochankę, oskarżoną o paserstwo i zacieranie śladów zbrodni, ukarał dwoma latami więzienia. Wyrok jest nieprawomocny.
Lipiec 2003 roku – w Brodnicy od uderzeń nożem ginie Piotr Górny. Wrzesień 2003 roku – w ten sam sposób umiera sędziwa Alfreda Szatkowska. Październik tego samego roku – w Redzie i Gdańsku mordowani są Henryk Tarasiewicz i Rozalia Gierc.
Piotr Górny prowadził z ojcem w Brodnicy zakład zegarmistrzowski. Dochody przynosił niewielkie, choć w opinii sąsiadów byli zamożnymi ludźmi. Piotr nie miał wrogów, uchodził tylko za człowieka mało gościnnego i nieufnego. 15 lipca zrywał z ojcem owoce w ogrodzie. Wtedy widziany był ostatni raz. Na drugi dzień nie odbierał telefonów. Krewni weszli do jego mieszkania przez uchylone okno. Piotra nie było. Na ścianie zauważyli krwawe plamy. Matka zawiadomiła policję o zaginięciu syna. Dwa dni po ostatnim odebranym przez niego telefonie zwłoki mężczyzny znalazła jego przyjaciółka w... wersalce. Zabójca wyniósł z mieszkania telefon komórkowy, discmana, bransoletę z Jablonexu i złoto. Brakowało też ręczników, szmatek do mycia naczyń, dwóch opakowań gąbek i mopa – bandyta próbował zatrzeć ślady morderstwa.
Do zabójstwa w Brodnicy podobny był mord dokonany w Gdańsku przy ul. Arkońskiej 19 września 2003 roku. Wnuczek pani Alfredy Szatkowskiej właśnie wyjechał do Niemiec po pieniądze, które tam wcześniej zarobił. Kiedy był w drodze, odebrał telefon od babci. Usłyszał, że nie musi jechać do Niemiec, ponieważ przed chwilą ktoś dzwonił w sprawie jego pieniędzy. Męski głos w słuchawce zakomunikował, że właśnie przywiózł „euro” do Polski. Zaskoczony chłopak zadzwonił do Niemiec, ale tam o czymś podobnym nie słyszeli. Pieniądze wciąż czekały na niego w Bremen. Podróżował więc dalej. Później okazało się, że tym "kimś" był Maciej Z., a dzwonił do pani Alfredy z budki zainstalowanej nieopodal jej domu. Jej zwłoki znalazła córka. Matka leżała w kałuży krwi. Brakowało laptopa, aparatów fotograficznych, discmana, dyktafonu, telefonu komórkowego, laserowego wskaźnika i 500 złotych.
16 października 2003 roku, w Redzie. Henryk Tarasiewicz od wielu lat mieszkał samotnie w domu jednorodzinnym przy ul. Gniewkowskiej. Odwiedzali go młodzi mężczyźni, a że uchodził za osobę zamożną szybko zyskiwał ich sympatię. Od czasu do czasu w domu Henryka pomieszkiwali lokatorzy, których pozyskiwał przez ogłoszenia w prasie. Jego pokłute nożem zwłoki znalazł przyjaciel z sąsiedztwa. Z domu zniknęły karty bankomatowe i... parasol.
Pani Rozalia Gierc, od lat mieszkała ze swoim przyjacielem w kawalerce przy ul. Hożej w Gdańsku. Była osobą spokojną i niekonfliktową. Nie miała większych oszczędności. Utrzymywała się ze skromnej emerytury. Na ogół czas spędzała ze swoim przyjacielem na działce w Letniewie. 18 października 2003 roku zadzwonił telefon. Mężczyzna przedstawił się jako kolega jej wnuczka. Powiedział, że ma smołę, której potrzebował jej przyjaciel. Pan Marian umówił się z nim na działce i pojechał. Jednak nie zastał tam nikogo. Kiedy wrócił, kobieta siedziała martwa na kanapie. Nie było kluczy do mieszkania i 2,5 tys. zł, portfela, kilku sztuk ubrań i noża.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Komentarze piłkarzy po meczu Polska-Holandia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto