Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zdarzyło się 4 czerwca. Małgorzata Gładysz: Wszystko było nowe i dziwne [ROZMOWA]

Tomasz Chudzyński
Małgorzata Gładysz: - Nasza kampania przed 4 czerwca 1989 r. to był żywioł. Ruszyliśmy i nikt już nas nie mógł zatrzymać
Małgorzata Gładysz: - Nasza kampania przed 4 czerwca 1989 r. to był żywioł. Ruszyliśmy i nikt już nas nie mógł zatrzymać Karol Makurat
Kampanie wyborcze to my oglądaliśmy tylko w amerykańskich filmach. Ale ta przed 4 czerwca wyszła całkiem nowocześnie - mówi Małgorzata Gładysz, szefowa sztabu gdańskiej Solidarności przed 4 czerwca 1989 r.

Jeśli Bogdan Borusewicz był w Gdańsku mózgiem przygotowań do wyborów 4 czerwca 1989 r., to pani była ich mięśniami, rękami i nogami...
- Takim głównym wykonawcą, kimś od roboty... Oczywiście nie ja sama. Moim zastępcą był Janusz Granatowicz, który przez cały okres stanu wojennego dał się poznać jako świetny organizator najważniejszych, konspiracyjnych spotkań. Była też cała rzesza osób, które włączyły się w kampanię, nie tylko w Trójmieście, ale i w Tczewie, Wejherowie, w całym województwie. Już 24 kwietnia zawiązały się zespoły: telewizyjny, radiowy i prasowy. Zgłosili się plastycy i fotograficy. Powstała rada funduszu wyborczego i rada programowa. Ruszyło drukowanie plakatów, ulotek u nas w regionie i centralnie w Warszawie. Z Urzędu Wojewódzkiego dostaliśmy samochód marki Nysa, kilka maszyn do pisania, powielacz i przydział papieru. W naszym sztabie wyborczym założono nam telefony (wtedy nie było jeszcze telefonów komórkowych...). Przyjęta zasada, że każda ze stron sama organizuje i finansuje swoją kampanię wyborczą, oznaczała, że musimy liczyć na zaangażowanie członków i sympatyków Solidarności. Ono przeszło wszelkie oczekiwania! Bogdan Borusewicz kierował całością i „przyklepywał” różne decyzje i pomysły. Wszystko było dziwne, nowe. Nowa była ordynacja wyborcza, okręgi wyborcze, które trzeba było obsadzić zaufanymi ludźmi. Niedawno w cyklu „Dziennika Bałtyckiego” czytałam rozmowę z mecenasem Nowosielskim, która była zilustrowana skanem upoważnienia, na którym chyba był mój podpis, bo ja takie upoważnienia wydawałam, jako szef sztabu. To były dziwne nazwy, dziwne pieczątki - komisarz ds. wyborów NSZZ „Solidarność” - tak to wymyślili i tak było na pieczątce. Komisarz? To się raczej z rewolucją październikową kojarzyło.

Kampania przed wyborami 4 czerwca 1989 po stronie Solidarności była pierwszą w Polsce, w pełni nowoczesną. Zastanawiam się, skąd wiedzieliście, jak ją przeprowadzić?
- W ogóle nie wiedzieliśmy. Samo słowo kampania myśmy znali tylko z rzadka pokazywanych w telewizji czy kinie filmów amerykańskich. Przeskok był szalony, bo nasz udział w dotychczasowych, komunistycznych wyborach był taki, że staliśmy za płotem lokali wyborczych i liczyliśmy wchodzące do nich osoby, żeby później móc porównać rzeczywistą frekwencję z tym, co podawał PZPR. Nowa była możliwość oficjalnego prezentowania krótkich spotów wyborczych w radiu i w telewizji. A przecież jeszcze niedawno wielka była radość, kiedy udało się usłyszeć krótkie audycje konspiracyjnego Radia Solidarność Gdańsk (które były trudne w przygotowaniu i zagrożone sankcjami). Wszystko to trzeba było ustalić i skoordynować. W kampanii przed czerwcem pierwszy raz zobaczyłam na oczy komputer. Do pomocy zgłaszało się wiele osób, różne środowiska. Była m.in. duża, wspaniała grupa osób z Politechniki Gdańskiej pod przewodnictwem Tadeusza Sukowskiego i oni umieścili komputery w Biurze Projektów Budownictwa Morskiego przy Wałach Piastowskich 24. Powiedzieli, że wszystko - spotkania, wiece, terminy - będziemy ustalać z ich pomocą. Komputery komputerami, ale myśmy w większości nie byli wówczas przygotowani do pracy w taki sposób. Na wszelki wypadek był więc wielki karton i na nim się pisało, kto, gdzie, kiedy jedzie i co robi. A komputery naprawdę okazały się nieocenione przy „obsadzaniu” komisji wyborczych, których w województwie gdańskim było kilkaset.

Kiedy się pani dowiedziała, że do pani będzie należało koordynowanie działań gdańskiej Solidarności przed wyborami 4 czerwca?
- Chyba w św. Brygidzie, w małej salce na górze było takie półoficjalne już wtedy spotkanie komisji zakładowych Związku. Bogdan Borusewicz i Krzysztof Dowgiałło mówili przed nim: „Przyjdź koniecznie, zobaczysz z kim będziesz pracować”. Nie powiedzieli mi jednak, że to ja mam temu szefować. Usiadłam gdzieś z tyłu sali przy stole, słuchałam, przyglądałam się tym wszystkim ludziom. Rozmawiają, dyskutują - „będą wybory, trzeba się zmobilizować do komisji wyborczych”. No i słyszę nagle - Bogdan prowadził spotkanie - powołujemy naszego współpracownika struktur podziemnych, co było nieco na wyrost, na komisarza ds. wyborów. I dodał - „pokaż się, podejdź do nas”. Stoję przed tymi ludźmi i ktoś z prezydium mówi do mnie: „powiedz coś”.

Dlaczego na wyrost? Działała pani w Solidarności od 1980 roku.
- Nie ma w tym jakiejś długiej, wielkiej historii. W 1980 roku byłam zastępcą szefa w Komisji Zakładowej Solidarności w Zakładzie Remontowo-Budowlanym Akademii Medycznej w Gdańsku i delegatem Zakładu do Komisji Solidarności w całej Akademii Medycznej (której przewodniczącym był Jan Samsonowicz). A po 13 grudnia 1981 r. po prostu pomagałam Solidarności, podobnie jak mnóstwo innych ludzi. Odbywały się u mnie w domu spotkania, działałam przy kolportażu. Pomagało to, że znałam wiele osób prywatnie. Działałam też w Komisji Charytatywnej przy kościele św. Brygidy, obsługując tzw. Prałaturę Sopot i okoliczne wsie. A przed kampanią po prostu wzięłam urlop bezpłatny z mojej pracowni i zabrałam się do roboty.

Wiele czasu na przygotowania do wyborów nie było...
- Czasu było strasznie mało. Nasz sztab był w Akwenie. Wiadomości z Warszawy przekazywał nam Leszek Kaczyński, który siedział przy Okrągłym Stole (oczywiście jak dopadł do jakiegoś telefonu). Mówił Bogdanowi Borusewiczowi, co ustalili. I on mi powiedział po jednym z takich telefonów: „Mamy prawo obsadzić jedną trzecią składu głównych komisji wyborczych i prawo wyznaczyć wiceprzewodniczącego komisji wojewódzkiej. Pilnuj tego”. Trzeba było tych kandydatów wymyślić, znaleźć i zgłosić. Udało się obsadzić świetne osoby. Trudno sobie młodym ludziom dziś wyobrazić taką robotę - wszystko organizowaliśmy bez komórek, internetu. Każdy z nas miał swój notesik prywatny i szukał namiarów - jak tu kogoś złapać. Czas był jednak taki, że nikt z naszego otoczenia nie odmawiał pomocy. Wszyscy byli dumni z tego, że mogą wspierać kampanię. To była praca przez całą dobę. Kilkaset osób aktywnie pracujących. Okrągły Stół to było słowo klucz. Kiedy szłam do Urzędu Wojewódzkiego z naszymi kandydaturami, to urzędnik mówił mi, że tych naszych kandydatów jest dużo, a oni zwyczajowo przed wyborami listy do głosowania obsadzali z klucza partyjnego: musiał być ktoś z Ligi Kobiet, ZSL itp. Odpowiadałam, że to są ustalenia z Okrągłego Stołu. Ci urzędnicy byli kompletnie zdezorientowani, widzieli, że cały ten przedwyborczy proces jest zupełnie inny. Mecenas Karziewicz, który był naszym wiceprzewodniczącym w Wojewódzkiej Komisji Wyborczej, śmiał się, mówiąc, że urzędnicy się go we wszystkim słuchali i radzili. No a potem, w obsadzeniu kilkuset obwodowych komisji wyborczych bezcenne okazały się komisje zakładowe Solidarności. Pomocą dla nich był napisany przeze mnie bryk, w którym starałam się przełożyć na język potoczny skomplikowane zapisy ustawy wyborczej.

Ważny był m.in. wiec w Tczewie, na którym przemawiał Lech Wałęsa.
- Organizowaliśmy ich sporo - mniejsze, większe. Jeden z największych odbył się w Gdyni, przy muszli koncertowej pod Teatrem Muzycznym. Mnóstwo ludzi się zeszło. Wtedy po raz pierwszy musiałam przemówić do tłumu. Pamiętam, że mówiłam coś, że strona PZPR-owska ma koncern Prasa Książka Ruch i wszelkie udogodnienia, a my możemy liczyć tylko na społeczeństwo. Moje dzieci nagrały to nieprofesjonalne przemówienie, ale na szczęście nagranie się nie zachowało. Mało było słychać, bo nad naszymi głowami latał helikopter i rozrzucał ulotki propagandowe strony przeciwnej. Chyba było to wbrew przepisom i zgłosiłam po tym wiecu protest. Dzwonili też właściciele słupów ogłoszeniowych, z pretensjami, że nasi „plakaciarze” zalepili całość, wszystkie inne ogłoszenia, ale na to im odpowiadałam, że nic nie poradzę. PZPR miał piękne plakaty z Jędykiewiczem (ówczesny PZPR-owski wojewoda gdański Jerzy Jędykiewicz - red.), nasze były skromniejsze, ale nic to im nie pomogło. Kilka z naszych plakatów trzymałam dość długo, na pamiątkę, ale w końcu się poniszczyły. Rozlepialiśmy je jednak wszędzie. Ten żywioł ruszył, nikt już nie mógł nas zatrzymać. I tu pochwalę się, że przez cały czas kampanii jeździłam moją białą skodą, a Miron Mironowicz (on to do dziś pamięta), był w tym aucie „flagowym”, tzn. trzymał mocno i wystawiał przez okno wielką flagę z napisem Solidarność. To był chyba dobry pomysł i ludzie to zapamiętali, bo np. od śp. Aliny Afanasjew słyszałam, że gdy mnie spotykała, to przypominała sobie biały samochód z powiewającą flagą Solidarności.

Im bliżej wyborów, zdenerwowanie rosło?
- Papierkowa robota była straszna. Trzeba było zebrać podpisy poparcia pod kandydaturami, zupełnie tak, jak to się robi dziś. Mieliśmy ambicję, żeby tych podpisów było znacznie więcej, niż było potrzeba. Trzeba to było wszystko policzyć. W kampanię zaangażowane były też dzieci nas wszystkich. Siedziały razem z nami całą noc, podliczały, weryfikowały. Ponieważ przed wyborami 4 czerwca 1989 roku nie obowiązywała cisza wyborcza, przed wejściami do większości komisji wyborczej ustawiliśmy punkty informujące, jak głosować, żeby oddać głos na Solidarność. I tu również były zaangażowane wszystkie nasze dzieci, w tym moja 18-letnia córka i niespełna 17-letni syn. Myśleliśmy nad tym, jaki powinien być akcent zamykający naszą kampanię wyborczą. Powinien być mocny. Chyba wymyślił to Krzysztof Pusz, a jednym z głównych wykonawców był Szymon Pawlicki. Zaprosiliśmy wszystkich posiadaczy samochodów, którzy zechcieli nam pomóc, by przyjechali w sobotę 3 czerwca na przejazd ulicami Trójmiasta. Nie spodziewałam się takiej kawalkady. Bogdan Borusewicz mówił, że aut było 500, ale mi wydaje się, że więcej. Pierwsze auta już dojechały do Gdyni, gdy z lotniska na gdańskiej Zaspie ruszały ostatnie samochody, wszystkie udekorowane nalepkami i chorągiewkami Solidarności. I tu trochę żartem powiem, że z poziomu kogoś, kto tym wszystkim zarządzał, sukcesem było to, że po drodze wydarzyła się tylko jedna mała, niegroźna stłuczka. To była imponująca kawalkada. Z głośników umieszczonych na niektórych samochodach rozbrzmiewał tekst naszej ulotki wyborczej czytanej przez Halinę Winiarską.

Jak to było w wyborczą noc, w Akwenie?
- Najpierw przyszły wyniki z Chin, z polskich statków, na których głosowali marynarze. One pokazały, że lista krajowa PZPR padła. To był pierwszy sygnał. Oczywiście ucieszyliśmy się. Potem była refleksja, obawa - czy oni dotrzymają umów? Dziś się łatwo mówi: można było zrobić tak, albo inaczej... Wtedy było wojsko, nie było wiadomo, co zrobi nasz sąsiad ze Wschodu, czym to wszystko się skończy. Pamiętam, że biegłam po schodach w Akwenie z jakimiś papierami i widzę grupę naszych, stojących z poważnymi minami. Byli tam m.in. Lech Wałęsa, Leszek Kaczyński i Piotr Nowina-Konopka... Na pytanie, skąd ten ich ponury nastrój, usłyszałam, że lista krajowa padła. Odpowiedziałam, że to przecież świetna wiadomość. Tylko spojrzeli na mnie z sugestią, że żaden ze mnie polityk. Wyborcza noc z 4 na 5 czerwca 1989 r. zakończyła się naszą euforią. Również dla młodzieży, która nas wspierała to był zachwyt. A 4 czerwca 1989 r. to był moment absolutnie przełomowy dla Polski. Ta nasza walka o wolność mogła się skończyć źle, zbrojnym starciem, albo zupełnie się rozmyć. Przedtem z napięciem śledziliśmy doniesienia o rozmowach w Magdalence, przy Okrągłym Stole, a potem debatę Miodowicza z Wałęsą, gdzie jako pierwszy w telewizji Lech Wałęsa użył zwyczajnego języka, a nie propagandowej nowomowy.

Pani, podobnie jak Grzegorz Grzelak, skupiła się na budowie polskiego samorządu.
- Jedyny „podstolik” Okrągłego Stołu, który zakończył się kompletnym fiaskiem, dotyczył samorządu. Uzyskano jedynie bardzo gruby protokół rozbieżności. Gdyby nie to, że po wyborach 4 czerwca 1989 r. Senat był całkowicie nasz i mieliśmy po swojej stronie doskonałych profesorów Regulskiego, Kuleszę, Stępnia, którzy przygotowywali reformę samorządową, nie wiadomo, jakby potoczył się los polskiej samorządności. Udało się - wkrótce mieliśmy ogłoszone pierwsze wybory samorządowe. Profesor Regulski powiedział, że po wyborach do samorządu obudzimy się w zupełnie innej Polsce. Dodał, że jak już będziemy mieli w Polsce samorządy, to one już same upomną się o swoje. Dużo było w tym racji.

Uważam, że tacy ludzie jak pani, będący może nieco z tyłu działalności opozycyjnej, wykonujący jednak równie ciężką robotę, byli esencją tych zmagań z PRL-em.
- Esencją to było pokolenie naszych mam. Jak się zaczęła Solidarność, do mieszkania mojej cioci, a ona była „starą Akówą” wstawili nielegalną drukarnię. Jej córka, moja kuzynka, zapytała ją, czy się nie boi. Ciocia bez wahania odpowiedziała, że co jej zrobią? Najwyżej ją wsadzą. Mama Mici Dowgiałło, mama Zbyszka Gacha, mama Leszka Orskiego, nauczycielka Bogdana Borusewicza, Maria Morawska, o której wiele mówił - to pokolenie „starszych pań i panów” to jest esencja Solidarności i walki o wolność. To przedwojenne pokolenie bardzo ucierpiało, przeżyli nazizm, stalinizm, przyjechali tu, na obce, dzikie ziemie. Ja urodziłam się w Warszawie, miałam cztery lata gdy wybuchło powstanie. Znam je tylko z opowiadań. Nasz dom spłonął, pędzili nas do obozu przejściowego w Pruszkowie. Dzięki temu, że moja mama płynnie mówiła po niemiecku z austriackim akcentem, udało nam się zbiec.

Presja ówczesnych milicji i SB przed wyborami 4 czerwca 1989 r. była jeszcze obecna?
- Ostatnie, tajne zebrania „Krajówki” były jeszcze przed rozmowami w Magdalence. Potem zaczął się taki galimatias, że właściwie przestaliśmy działania milicji, SB zauważać. Ktoś widział podobno w IPN (ja sama tam nie byłam), że jeszcze w 1990 roku zbierali o mnie informacje. Nic o tym nie wiem. I chwała Bogu - nie ma to dla mnie żadnego znaczenia.

CZYTAJ TAKŻE: Zdarzyło się 4 czerwca. Maciej Kosycarz: Nie mogę uwierzyć, że wtedy wszyscy byli razem [ROZMOWA]

ZDARZYŁO SIĘ 4 CZERWCA

Drodzy Czytelnicy, przed nami 30. rocznica jednego z najważniejszych wydarzeń w dziejach Polski - pierwszych po wojnie częściowo wolnych wyborów parlamentarnych, które doprowadziły do odsunięcia od władzy PZPR i wprowadzenia demokracji.
Chcemy wspólnie przypomnieć sobie atmosferę tamtych dni, towarzyszących im: radości, entuzjazmu, nadziei na lepszą przyszłość, nową Polskę, kraj naszych marzeń, jakże inny od PRL.

Od kilku tygodni, pod szyldem „Zdarzyło się 4 czerwca”, publikujemy w Rejsach cykl rozmów z ważnymi aktorami tamtych wydarzeń: działaczami antykomunistycznej opozycji, którzy poprowadzili wówczas „drużynę Wałęsy” do zwycięstwa. Ale to zwycięstwo nie byłoby możliwe bez rzeszy często anonimowych pomocników, wolontariuszy współpracujących z Komitetami Obywatelskimi. A także wyborców, którzy uwierzyli w sens zmian i swoimi głosami odmienili dzieje naszej Ojczyzny.

Wiemy, że wśród naszych Czytelników jest wiele takich osób. Dlatego wspólnie z Biblioteką Wojewódzką w Gdańsku oraz wybranymi bibliotekami miejskimi w województwie pomorskim podjęliśmy akcję dokumentowania pamiątek z tamtych gorących dni kwietnia, maja i początku czerwca 1989, polskiej „wiosny demokracji”.

Z CYKLU “ZDARZYŁO SIĘ 4 CZERWCA” UKAZAŁY SIĘ:

Jeśli dysponują Państwo pamiątkami, przede wszystkim zdjęciami z tamtej kampanii wyborczej, można je przynieść do któregoś z oddziałów „Dziennika Bałtyckiego” (w Gdańsku, Gdyni, Człuchowie, Kartuzach, Kościerzynie, Kwidzynie, Lęborku, Malborku, Nowym Dworze Gdańskim, Miastku, Pruszczu Gdańskim, Pucku, Sławnie, Starogardzie Gdańskim, Tczewie i Wejherowie) lub do najbliższej filii Wojewódzkiej Biblioteki w Gdańsku, a także do bibliotek miejskich w Gdyni, Sopocie, Człuchowie, Kwidzynie, Słupsku i Wejherowie (biblioteka miejska i powiatowa). Zdjęcia i inne dokumenty zostaną zreprodukowane i zwrócone właścicielom, a dzięki naszym publikacjom staną się one cząstką naszego wspólnego dziedzictwa.

W filiach bibliotecznych staną się elementem wystaw. Zachęcamy do włączenia się do akcji!

ZOBACZ TAKŻE: "Byłem przeciwko okrągłemu stołowi, dzisiaj widzę zalety tego kompromisu."M. Morawiecki o rocznicy 4 czerwca

TVN24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Zdarzyło się 4 czerwca. Małgorzata Gładysz: Wszystko było nowe i dziwne [ROZMOWA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto