Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gdańskie obyczaje: przedwojenna wigilia

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
W przedwojennym Gdańsku wigilię obchodzono bardzo uroczyście. Świętowanie tego dnia przez mieszkańców Gdańska dziś się nieco różni.

Choinka miała prawo pojawić się w domu właściwie dopiero w wigilijny poranek, a w ostateczności poprzedniego dnia. Przystrajano ją bardzo podobnie jak czynimy to dzisiaj. Były więc bombki (oczywiście wyłącznie szklane), czasami w bardzo wymyślnych kształtach, były słodycze w błyszczących papierkach, ozdoby z papieru i inne. Na gałązkach mocowano przy pomocy specjalnych uchwytów prawdziwe świeczki, a więc choinka lśniła swoim uroczystym blaskiem tylko przez jakiś czas i tylko wtedy, kiedy rodzina zbierała się przy niej, takiego bowiem oświetlenia drzewka nie można było spuścić z oka nawet na chwilę.

Przygotowania kuchenne i nie kuchenne trwały w gdańskim domu od samego rana. Wszyscy byli zajęci od świtu do zmierzchu. Pracy było przeważnie tyle, że nie było czasu zjeść obiadu, nikt go zresztą nie proponował, bo wigilia jest przecież dniem postu u katolików, a gdańscy protestanci chętnie przejęli ten zwyczaj i chociaż religia im tego nie nakazywała, dobrowolnie pościli tak, jak ich katoliccy sąsiedzi.

Wigilijna procedura

Nieco inaczej niż dzisiaj wyglądała kolejność wydarzeń wigilijnego wieczora. Kiedy już jedzenie było przygotowane, choinka ubrana, dzieci umyte i odświętnie ubrane, a na niebie pojawiała się symboliczna pierwsza gwiazda, rozpoczynała się uroczystość wigilii. Rodzina zbierała się przy wigilijnym stole i zaczynano śpiewać kolędy. Nie kończyło się jednak na jednej czy dwóch. Ku zniecierpliwieniu szczególnie młodszych członków rodziny, starsi wymagali regularnego recitalu kolęd.

Kiedy już ta irytująco rozciągnięta w czasie część uroczystości dobiegała końca, przychodziła kolej na prezenty. Obdarowywano się przy stole, a prezenty układano na nim już przed rozpoczęciem kolędowania. Na tym trudniejszą próbę wystawiona była cierpliwość dzieci. Prezenty były rozmaite, zależne przeważnie od zamożności rodziny. Uzupełniał je tzw. kolorowy talerz (Bunte Teller), który otrzymywał każdy obecny, a na którym znajdował się zestaw słodyczy, szczególnie takich, na które normalnie nie można było sobie pozwolić, a do tego orzechy, suszone owoce, a czasem nawet pomarańcza.

Prezenty

Prezenty przynosił przed wojną w większości gdańskich domów Weihnachtsmann - nie będący ani Mikołajem-biskupem, ani tym od reniferów. Najbliższą mu znaną do dziś postacią byłby Gwiazdor. Towarzyszył mu tradycyjnie Knecht Ruprecht, który w razie stwierdzenia obecności niegrzecznych dzieci używał rózgi. O ile jednak zdarzało się, że do drzwi rzeczywiście zapukał Weihnachtsmann (zwykle ktoś z rodziny lub sąsiad w odpowiedniej charakteryzacji), o tyle Knecht Ruprecht był postacią znaną jedynie z mrożących krew w żyłach dzieci opowiadań moralizujących.

Jeżeli Weihnachtsmann nie miał pojawić się "osobiście", dzieci wypędzane były tuż przed rozpoczęciem uroczystości ze stołowego pokoju, a po chwili wzywane dźwiękiem dzwoneczka, a kiedy zastawały prezenty na stole, dorośli upierali się, że właśnie był, zostawił prezenty, ale spieszył się, więc już poszedł dalej. W niektórych domach prezenty pojawiały się pod choinką dopiero rankiem w pierwszy dzień świąt.

Wieczerza

Po rozpakowaniu i wstępnym nacieszeniu się prezentami przychodziła kolej na kolację. Nie składała się jednak z wielkiej ilości rozmaitych dań, bo do północy obowiązywał post. Jedzono zatem ryby, najczęściej zagryzane chlebem. Post nie przeszkadzał jednak niektórym zjeść tyle, że mieli potem trudności z wstaniem zza stołu. Jedzono gotowanego karpia, śledzie - czasem w formie sałatki i rybę w galarecie. Gdańska tradycja wigilijna nie znała zup takich jak barszcz czy grzybowa. Nie znany był także zwyczaj stawiania dodatkowego nakrycia dla nieobecnych.

Kolacja wigilijna przeciągała się najczęściej tak długo, że prosto od stołu można było (z trudem niejednokrotnie) udać się na pasterkę. Tak czynili rzecz jasna tylko katolicy. Protestanci po zakończeniu wigilijnych uroczystości domowych szli po prostu spać.

Pierwszy dzień świąt zaczynał się od porządnego wyspania się, śniadania nie jedzono zwykle w ogóle, trzeba bowiem było zjawić się na bożonarodzeniowym nabożeństwie w kościele. Ruszali na nie katolicy i spora część protestantów. Co ciekawe, protestanci bardzo chętnie zaglądali do kościołów katolickich, nie po to wprawdzie by w duchu ekumenizmu uczestniczyć w mszy, a po to by obejrzeć szopkę, której w kościołach protestanckich obejrzeć, rzecz jasna, nie mogli. Drugi dzień świąt poświęcany był tradycyjnie na odwiedziny u przyjaciół i rodziny zamieszkałej w okolicy.

Szczegóły "wigilijnej procedury" różniły się oczywiście w poszczególnych rodzinach w zależności od zamożności, wyznania i pochodzenia, ale tuż przed wojną różnice te były już mocno zatarte. Zatarły by się pewnie całkiem, ale… to już inna historia.

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto