Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Premiera w Teatrze Muzycznym

Jarosław Zalesiński
Jabbador Jacka Westera to najlepsza rola w ,Atlantis". 
Fot. Elżbieta Chylińska
Jabbador Jacka Westera to najlepsza rola w ,Atlantis". Fot. Elżbieta Chylińska
"Atlantis", pierwsza w tym sezonie premiera Teatru Muzycznego, miała, podejrzewam, spełnić sny szefa teatru na monumentalną inscenizację. Ale to budowla zbudowana na piasku.

"Atlantis", pierwsza w tym sezonie premiera Teatru Muzycznego, miała, podejrzewam, spełnić sny szefa teatru na monumentalną inscenizację. Ale to budowla zbudowana na piasku.

Libretto "Atlantis", musicalu autorstwa tria duńskich autorów, okazuje się tak błahe i płoche, że trudno z tego materiału wykroić coś wiecej niż naiwną bajkę.
Córka władcy Atlantydy zakochuje się w tej bajce w chłopcu z ludu. W tle ich miłości dzieją się rzeczy okropne - królobójstwo, zmierzch bogów, ba, zagłada całej cywilizacji. Ale ani ich miłość, ani ta zagłada nie wydają się tu czymś na serio. Przedstawienie nie potrafi przekroczyć progu umowności.

W tej historii jak z "Titanica": miłość dziewczyny z dobrego domu oraz ubogiego młodzieńca z katastrofą w tle, zbyt bardzo razi sztucznością. Najwięcej jest jej w scenografii i kostiumach Małgorzaty Szydłowskiej. Efektowny jest rozpięty przez nią nad sceną wielki łuk tajemniczej budowli czy kamienne bloki atlantyckiego miasta. Ale całość jej pracy robi wrażenie wycinanek z książek z ceramowskiej serii. Atlantyda zlepiona z kawałków znanego nam świata staje się niewiarygodna, więc i cała opowieść jest trochę o niczym.

Inaczej zachował się Jarosław Staniek, autor najbardziej udanego elementu widowiska, czyli choreografii. Oryginalna, kanciasta, dynamiczna, potrafi nas momentami przekonać, że oglądamy prawdziwe gry i zabawy jakiegoś nieznanego nam ludu, zamieszkującego przed tysiącami lat baśniową Atlantydę. Z kolei reżyser, Maciej Korwin, próbuje nas przekonać, byśmy naprawdę przejęli się losami zaginionej cywilizacji. Libretta "Atlantis" nie można jednak traktować tak serio. W pierwszej części naiwne jak bajka o Czerwonym Kapturku, w drugiej, choć nabiera dramaturgii, pozostaje czymś w rodzaju komiksu fantasy. Ale Korwin inscenizuje wielkie widowisko o końcu pewnej kultury, ufając, że płonące ognie, sceny orgii, stygnące na scenie zwłoki i dymy finalnej katastrofy poruszą widzów. Mnie rozbawiły.

W widowisku nie ma też niestety prawdziwych charakterów. Jedynie Jacek Wester jako demoniczny Jabbador ma okazję zagrać prawdziwą postać - i w pełni tę możliwość wykorzystuje. Dobrze wypadają też Anita Urban i Rafał Ostrowski.
Banalna wydaje się muzyka, reklamowana jako mieszanka musicalowej tradycji i popowej nowoczesności. Z nadzieją czekam na muzykę Leszka Możdżera do kolejnej premiery Teatru Muzycznego - "Snu nocy letniej". Może tamta inscenizacja zamieni w rzeczywistość sny Macieja Korwina o wielkim muzycznym teatrze na gdyńskiej scenie.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto