Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Skazani za pamiatkę. Za złamanie konwencji waszyngtońskiej grozi kara więzienia

Renata Moroz, Szymon Szadurski
Pewien pan miał na głowie kapelusz. Taki jakich wiele w Australii, wykonany ze skóry bawolej , przewiązany paskiem umocowanym do ronda kilkoma białymi haczykami.

Pewien pan miał na głowie kapelusz. Taki jakich wiele w Australii, wykonany ze skóry bawolej , przewiązany paskiem umocowanym do ronda kilkoma białymi haczykami. Bardzo był zdziwiony, gdy gdańscy celnicy na lotnisku zarekwirowali mu to okrycie głowy. Okazało się bowiem, że ten pasek wokół ronda wykonany był ze skóry krokodyla, a haczyki z jego zębów.

Pewien znajomy na lotnisku w stolicy Wenezueli przeżył chwile grozy. Tamtejsi celnicy na widok jego nazwiska w paszporcie zaczęli machać rekami i wykrzykiwać - Waliza, Waliza! Błyskawicznie przypomniał sobie co tez kupił, ot tak, na pamiątkę od miejscowych handlarzy. Ale nic co by było zabronione konwencją waszyngtońską do głowy mu nie przyszło. Nieco uspokojony otworzył walizę...ku zdziwieniu celników. Im nie chodziło o walizkę, a Wałęsę. Lecha Wałęsę.

Któregoś dnia na biurku Michała Targowskiego, dyrektora oliwskiego zoo, zadzwonił telefon.
- Niech pan jedzie do sklepu zoologicznego w Gdańsku. I niech pan zobaczy, czym ta kobieta handluje!
Oczywiście uprzejmy rozmówca podał adres, telefon, ba! nawet nazwisko właścicielki sklepu.
Dyrektor wsiadł w samochód. - Oniemiałem na widok tych wielkich, smutnych oczu spoglądających na mnie zza krat. To był Lori mały - małpiatka z Dalekiego Wschodu - zwierzę tak piękne i tak rzadkie, że bezcenne. Gdy zapytałem, skąd ma to stworzenie, kobieta odparła, że dostała je od kolegi marynarza, który kupił je gdzieś na targowisku i przewiózł do kraju. A ona? Cóż, nie wiedziała nawet, że istnieje coś takiego jak Konwencja Waszyngtońska, jak zakaz handlu zwierzętami objętymi ochroną, jak odpowiedzialność karna.
Lori ma się dobrze, mieszka już w Poznaniu, w tamtejszym zoo. Tak jak dwoje jego kumpli - Lemurów mongoz, które Michał Targowski znalazł w śmietniku przy Hali Targowej w Gdyni.
- To chyba najohydniejsza sprawa, z jaką miałem do czynienia. Handlarz nie zdołał sprzedać lemurków, więc jak rzecz, jak śmieci wyrzucił je do kosza. Samczyk miał złamaną nogę. Udało ją się co prawda uratować, ale do dziś nią powłóczy. Samiczka wyszła z tej przygody bez większego szwanku. Nie mam oporów, by nazwać ten proceder tak, jak na to zasługuje, czyli zwykłą głupotą i bestialstwem.
Handel zwierzętami jest obok kradzieży samochodów i handlu narkotykami najbardziej opłacalnym procederem w Europie. Zajmują się nim wyspecjalizowane grupy, u których zamówić można każde zwierze z niemal każdego zakątku świata. Handlarze wiedzą, co i za ile robią. Co innego turyści, ci co jadą na wakacje na bajeczne wyspy i przywożą stamtąd pamiątki. Nie wiedzą, że ta muszelka zapakowana do walizki, mały żółwik wepchany do plecaka, czy butelka wyskokowego napoju ze żmijką w środku może ich doprowadzić przed sąd, a potem, po wyroku do Centralnego Rejestru Skazanych. Specjaliści mówią - nareszcie i w Polsce zaczyna obowiązywać prawo.


Za kapelusz pod sąd

- To było całkiem niedawno, na lotnisku w Rębiechowie. Pewien pan - opowiada Michał Targowski - miał na głowie kapelusz. Taki jakich wiele w Australii, wykonany ze skóry bawolej, przewiązany paskiem, umocowanym do ronda kilkoma białymi haczykami. Bardzo był zdziwiony, gdy celnicy zarekwirowali mu to nakrycie głowy. Okazało się bowiem, że pasek wokół ronda wykonany był ze skóry krokodyla, a haczyki z jego zębów. Papierów potwierdzających legalność zakupu nie miał. Bo i skąd niby? Na australijskim targowisku, na którym go kupił, nikt zaświadczeń do kapeluszy nie wydawał. Pytany przez celników, czy wie, że złamał prawo tłumaczył - nie wiedziałem, że nie wolno. Albo ta pani w stylowych szpileczkach, które celnicy niemal ściągnęli jej ze stóp. Kupiła obuwie w dobrej wierze nie wiedząc, że te zdobienia z przodu to skóra z rzadkiego węża.
- Sam pan mówi - kupiła w dobrej wierze. Po prostu nie wiedziała.
- Stara sentencja głosi, że nieznajomość prawa szkodzi. To, że ktoś czegoś nie wiedział, nie zwalnia go z odpowiedzialności. Dlatego wspólnie z Izbami Celnymi, o których mogę mówić w samych superlatywach, bo doskonale znają już niemal wszystkie przywożone do nas gatunki zwierząt i wyroby z ich skóry czy kości, organizujemy szkolenia, pogadanki, konferencje, wystawy. Mamy taką na terenie ogrodu.
Wchodzimy do budynku, gdzie mieszkają papugi. Jedna z nich, taka bidulka z marnymi, przerzedzonymi piórami, została przez celników odebrana rosyjskiej załodze, gdy ta zatrzymała się w Gdyni. Pływała na tym statku kilka lat, mieszała co prawda w oficerskiej kajucie, ale bez dostępu do słonecznego światła. Teraz odbija się od dna, ma apetyt i humor, nawet zaprzyjaźniła się z dwoma innymi arami.
Za papuzią wolierą i akwariami z wężami jest gablota, a w niej skóry z węża, owe szpileczki z nadrukiem, muszle i inne precjoza odebrane przez celników turystom.
- Ja wiem, że to ładne jest - mówi dyrektor ,obserwując jak wpatruję się w dorodne, urokliwe muszle. - Ale jak tak sobie pomyślę, że np. taki wąż został wyrwany ze swojego środowiska naturalnego, zabity tylko po to, by jakaś pani czy pan miał buciki albo pasek, to od razu przestaje mi się to podobać.
- A tam, widzi pani - dyrektor wskazuje jedno z dziesiątek wielkich akwariów, w których wylegują się gady. - Ten wąż tajwański to też pamiątka z wakacji przywieziona przez nierozsądnego turystę.


Ostatni dekret generała

Konwencję Waszyngtońską - zwaną też CITES - sporządzono na spotkaniu przedstawicieli 80 państw w 1973 roku. Jej celem jest kontrola nad międzynarodowym obrotem zwierzętami i roślinami zagrożonymi wyginięciem oraz przedmiotami z nich wykonanymi. Polska przystąpiła do niej w 1991 roku. Jak mówią złośliwi, był to ostatni dekret podpisany przez generała Jaruzelskiego. Choć konwencja obowiązywała, nie było do niej przepisów wykonawczych. Wreszcie się pojawiły, a co za tym idzie - wdrożono odpowiednie procedury. I zaczęto akcję uświadamiania ludzi choćby tak, jak ma to miejsce na lotnisku w Rębiechowie, gdzie eksponowane są przedmioty zarekwirowane turystom. Najdotkliwszą konsekwencją dla nierozważnych podróżnych jest jednak nie przepadek towaru - pamiątki, lecz odpowiedzialność karna za przewóz bez zezwolenia chronionych gatunków CITES.
- I nie ma w takim wypadku znaczenia, czy okaz jest żywy, czy martwy - tłumaczy Marcin Daczko z Izby Celnej w Gdyni. - Podróżny może mieć kłopoty nawet za próbę przewozu przedmiotów wykonanych z rzadkiego drewna, choćby ramy obrazu. To dlatego, że rośliny też znajdują się na liście CITES. Turyści niemal zawsze tłumaczą się niewiedzą, ale to nie jest argument. Grozić im może kara od trzech miesięcy do pięciu lat więzienia. Choć wyroki w takich sprawach zapadają zazwyczaj w zawieszeniu, to i tak jest to wyjątkowo nieprzyjemna sytuacja. Nazwisko delikwenta wpisywane jest bowiem do Centralnego Rejestru Skazanych, co utrudnia podjęcie pracy w niektórych firmach, często uniemożliwia ponadto wzięcie kredytu bankowego.


Nalot na bazary

Z danych celników wynika, że podróżni próbują najczęściej przewieźć przez granicę muszle chronionych skorupiaków, małży, nierzadko także elementy raf koralowych. Funkcjonariusze nie są też zbytnio zdziwieni, gdy na lotnisku w bagażu turystów powracających z Chin i innych krajów Azji znajdują butelkę z alkoholem, w której pływa martwa kobra.
- Zdarzają się jednak przypadki dość szczególne - dodaje Marcin Daczko. - Tak było ze spreparowanym kajmanem, który do niedawna cieszył oko klientów lokalu gastronomicznego w Lęborku. Gdy wieści o takim eksponacie dotarły do celników, drapieżnika oczywiście skonfiskowaliśmy. Właścicielka lokalu tłumaczyła, że dorodnego gada otrzymała w prezencie od zaprzyjaźnionego marynarza. Pamiętam też sytuację, gdy turystka z Niemiec musiała oddać celnikom na granicy torebkę ze skóry węża. Inny podróżny z tej samej przyczyny stracił zegarek na skórzanym pasku.
Pomorscy celnicy w tym roku wykryli już 21 prób wwiezienia do kraju okazów chronionych prawem. W ubiegłym roku podczas 56 podobnych interwencji skonfiskowali niemal 200 roślin i zwierząt. W całym kraju takich przypadków było aż 6 tysięcy.
- A może być jeszcze więcej, bo oprócz kontrolowania podróżnych na lotnisku coraz częściej odwiedzamy także targowiska, bazary i stoiska, gdzie sprzedaje się muszle gatunków zagrożonych zaginięciem - wyjaśnia Jolanta Twardowska z Izby Celnej w Gdyni. - Jeśli handlujący nie posiadają przy sobie certyfikatów pozwoleń CITES, mają kłopot. Podobnie jest ze sklepami z wyrobami skórzanymi.
I co maja zrobić turyści? Po prostu zapamiętać, by nie zbierać żadnych muszli na plaży, nie kupować za granicą przedmiotów niewiadomego pochodzenia. A gdy już zdecydują się na kupno torebki, po której widać, że wykonana jest ze skóry węża czy krokodyla, zażądać od sprzedawcy dołączenia certyfikatu CITES. Jeśli owym dokumentem dysponować nie będzie, to lepiej obejść się smakiem.
Brak kłopotów jest rozwiązaniem znacznie lepszym niż ich istnienie.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto