Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Smaczny ogórek z drogim winem

Rockalike
Rockalike
Scena muzyczna Trójmiasta pokazała w sobotę kilkoro swoich podopiecznych publice gdyńskiego Ucha. Cieszy, że tak legendarna scena ma odwagę zapraszać niedoświadczone zespoły pod swój dach. I tym razem Ucho się nie zawiodło, gdyż publika dopisała.

Zanim napiszę co nieco o samych zespołach, nie omieszkam zastanowić się nad jedną rzeczą - czy tytułowy ogórek pasuje do wina? Sobotniego wieczoru zaprezentowały się kapele mówiące skrajnie odmiennymi językami. I w kolejności: It's.True.Mentality - prog rock, Dog Palace - funky/britpop/indie, Dirty Fingers - good old rock&roll. Wszytko nawet smaczne, ale na jednym talerzu niezupełnie się zazębia. Wielki minus za zestawienie.

Druga sprawa - nagłośnienie. Rozumiem, że nieprofesjonalne zespoły obędą się nieprofesjonalnym podejściem do kwestii akustyki? Kwestia do zastanowienia się. To samo dotyczy równie ważnego aspektu występów - oświetlenia, a dokładniej jego braku.

Mimo wszystko, poziom koncertów był niezły. Nie będę pisał peanów na cześć któregokolwiek z wykonawców, bo żaden z nich nie zasłużył na gloryfikację.

It's.True.Mentality - w przeciwieństwie do dwóch pozostałych - to zespół, o którym usłyszałem po raz pierwszy. Przyznam, że podszedłem do ich koncertu sceptycznie, zważywszy na to, że polskie zespoły progresywne i art-rockowe zbyt często na siłę produkują twory zgoła nie nadajace się do słuchania czy ogólnego odbioru. Dodatkowo scena progresywna jest w tym kraju właściwie pusta i na pełną swawolę nikt nie ma lekarstwa. Pierwszy utwór zagrany po przydługim intro, nastawił mnie krytycznie. Na szczęście dalsza część programu nastawiła mnie bardziej przyjaźnie, co więcej - dość skutecznie przykuła moją uwagę. Ciekawostką jest instrumentalny charakter muzyki. Duża to odwaga, przemieszana nieco z brakiem rozsądku, ale mimo nieobecności ludzkiego głosu, kompozycje są wyraziste, dość oryginalne jak na nasze czasy. Dominowały mocne kompozycje i - nazwijmy to - bezpieczna zabawa rytmem, a dla równowagi pojawiły się również spokojne ballady spod znaku art-rocka. Warsztat muzyczny zespołu nie wspina się na wyżyny wirtuozerii, zdarzały się wpadki, niemniej jednak brak było grania "na siłę", co dopisuję do plusów zespołu. Minus to minimalizm wizualny zespołu. Stateczność i stoicki spokój nie dopełniają sporej dawki energii muzycznej. Daleko im również do monopolisty polskiego progresywnego grania, Riverside (notabene, grającego na drugi dzień na tej samej scenie), ale ponoć nie od razu Rzym zbudowano.

Dog Palace pokazuje dużo bardziej mainstream'ową twarz. Już pierwszy utwór daje o sobie znać, że zespół odrobił lekcje i wie, jak grać żeby ludzie bawili się świetnie. Słychać dużo dobrych wpływów zespołów takich jak chociażby White Stripes czy Interpol. I o ileż nagrania studyjne są - lekko mówiąc - niezjadliwe, to już sam występ na żywo był zdecydowanie udany i wylał na publikę sporo litrów czystej energii. Wielka zasługa leży po stronie charyzmatycznej wokalistki, posiadaczki co najmniej dobrego wokalu. Ciekawym, choć gryzącym ucho, zabiegiem była parafraza utworu "Message in the bottle", uroczo brit-pop-rockowym, choć, w mojej subiektywnej ocenie, takich utworów nie powinno się "psuć", a już na pewno nie dokładać linii basu z "Seven nation army". Od strony zdolności muzyków, słychać było wyraźnie amatorski poziom wykonania całkiem przemyślanych kompozycji, częste psucie rytmu i fałsze. Wszytko to jednak Dog Palace nadrobił melodyjnością i powerem kompozycji, za co należy się wielki plus. Nie do odpuszczenia jest fakt przebieranek w damskie ciuszki facetów z DP. Pomysł oklepany, infantylny, bardziej psujący niż wzbogacający wizerunek zespołu, ponieważ tu właśnie zaczyna się niebezpieczne igranie z umniejszeniem znaczenia muzyki na poczet zrobienia show. Show, którym zapewne zaskarbią sobie publiczność mniej świadomą muzycznie.

Dirty Fingers wyszło na scenę jako ostatnie, chociaż mam wrażenie, że nie oni byli głównym punktem programu. Mimo wspaniałego odbioru występu przez publiczność (niekończące się bisy), chłopaki zdawali się nie udźwigać cieżaru grania jako gwiazda wieczoru. Za dużo było niespójności, częstych wpadek wokalnych i nierównego poziomu muzyków. Żeby nie być zbyt brutalnym, rock'n'roll ma swoje zasady i Dirty Fingers zagrali świetny koncert, na który złożyły się stare dobre przeboje spod znaku m. in. Lynyrd Skynyrd, Free, Guns'n'Roses, a to zawsze gwarantuje świetną zabawę pod sceną. Ten znany w historii dualizm - niedoskonałość i chęć tworzenia - pozwoliły wydobyć to co w szeroko pojętej muzyce rockowej najpiękniejsze. W kwestii utworów autorskich ciężki mi się wypowiedzieć, ponieważ nie przypadły mi do gustu, a wiadomo, de gustibus non est disputandum. Wielką klasę i najlepszy poziom muzyczny wieczoru, wręcz wirtuozerię, pokazał gitarzysta Artur Dębicki, zwany Walcem. Jego perfekcyjnie grane solówki dopełniły obrazu klasyki brzmienia. Niebezpiecznie jednak odstawał on od reszty spychając ich na daleki, ciemny plan. Wierzę, że mogli zagrać lepiej i trudno mi pozbyć się tego lekkiego niesmaku.

Jestem mieszkańcem Gdyni i częstym bywalcem Ucha. Jeśli takich wieczorów będzie więcej, jeśli znajdzie się miejsce dla następnych młodych zespołów, upieką się naraz dwie pieczenie - publiczność odnajdzie coś dla siebie, a zespoły odnajdą swoją publiczność.

 

 

Czytaj też: 

**

Relacja Łukasza Stafieja 

**

 

 

 

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto