O tym, że jest w ciąży Aneta Makaruk z Parczewa dowiedziała się w styczniu. Trzy miesiące później lekarz prowadzący wykrył u płodu poważną wadę – wytrzewienie (patrz ramka).
- Takie dzieci powinny rodzić się w klinice. Dlatego skierowałem pacjentkę do Lublina - mówi Zbigniew Skoczylas, lekarz ze szpitala w Parczewie. W lubelskim szpitalu przy ul. Jaczewskiego ostatecznie potwierdzono diagnozę. Mimo to, lekarze dawali dziecku bardzo duże szanse na przeżycie. - Mówili, że wszystko będzie dobrze, pod warunkiem, że dziecko zostanie zoperowane tuż po porodzie - wspomina Leszek Makaruk.
Pani Aneta regularnie przyjeżdżała do kliniki na obserwację. Ostatnio była tam kilkanaście dni przed porodem. - Położyłam się na oddziale 4 sierpnia. Dzień później lekarze kazali mi wracać do domu. Tłumaczyłam, że boję się, że zacznę rodzić w domu i nie zdążę dojechać do kliniki. To jednak nic nie dało - opowiada pani Aneta.
Przyszła matka wróciła do domu, a 11 dni później rozpoczął się poród. Młodzi rodzice natychmiast pojechali do szpitala w Parczewie. Tamtejsi lekarze odesłali kobietę karetką do Lublina. Ale, ani przy ul. Jaczewskiego, ani przy Staszica nie było miejsca dla rodzącej. Pacjentkę przyjął w końcu szpital przy Al. Kraśnickiej. Lekarze wykonali cesarskie cięcie, a noworodka przewieźli na operację do Dziecięcego Szpitala Klinicznego. Dziecko leży tam do dziś.
- Stan maleństwa jest ciężki. Lekarze twierdzą, że pomóc może tylko cud. Po cichu dodają, że szanse, że nasze dzieciątko przeżyje zmalały z 90 procent właściwie do zera - mówi ze łzami w oczach młody tata.
Winą za taki stan noworodka rodzice obarczają głównie lekarzy z SPSK 4, którzy kazali matce czekać na rozwiązanie w domu.
- Stan matki i dziecka był bardzo dobry - odpiera zarzuty Jan Oleszczuk, kierownik kliniki położnictwa i perinatologii. - Wydawało się też, że poród nastąpi później, pod koniec sierpnia - dodaje.
Sam jednak przyznaje, że pani Aneta powinna rodzić w jego szpitalu. - Niestety, mamy potężne przepełnienia na oddziałach. Lekarz dyżurny nie miał możliwości przyjęcia pacjentki - dodaje Oleszczuk.
Jednocześnie, szef kliniki zapewnia, że o błędzie lekarzy nie może być mowy. - To że matka musiała dojechać do szpitala nie miało żadnego wpływu na stan dziecka. Noworodek nie ucierpiał też w trakcie transportu karetką do DSK - podkreśla.
Jego zdaniem dziecko jest w złym stanie, bo cierpi na poważną wadę rozwojową. Ojca dziecka to nie przekonuje. Zapowiada, że skieruje sprawę do sądu.
Dla Dziennika Wschodniego wypowiedziała się Ewa Sawicka, chirurg dziecięcy z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie:
Wytrzewienie to ciężka wada płodu. Polega na wydostawaniu się przez otwór w brzuchu jelit, żołądka, czasem też innych narządów. Istnieje wiele wskazań, by w tym przypadku rozwiązać ciążę przed terminem. Jednym z nich jest fakt, że płyn owodniowy działa toksycznie na jelita dziecka.
Najkorzystniejsze jest cesarskie cięcie. A zaraz po nim, dziecko powinno być operowane. Niewskazane jest też przewożenie go do innych placówek, bo transport dodatkowo obciąża młody organizm.
Wytrzewienie występuje średnio raz na 5 tys. urodzeń, ostatnio jednak zdarza się coraz częściej. Jeśli wada jest wcześnie wykryta i nie ma komplikacji, a matka znajduje się pod ścisłą opieką lekarską, dziecko ma nawet 95 procent szans na przeżycie.
Źródło: Lublin: Nasze dziecko umiera. Z winy lekarzy - dziennikwschodni.pl
Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?