Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Wiele hałasu o nic", czyli Szekspir i tak się obroni

AgnieszkaW
AgnieszkaW
Realizacji "Wiele hałasu o nic" Adama Orzechowskiego od początku towarzyszył pech, połączony z atmosferą osobliwości. Ja jednak spektakl w Teatrze Wybrzeże oceniam umiarkowanie pozytywnie.

Pech przejawił się odwołaniem spektaklu premierowego 11 grudnia. Zaproszone media otrzymały krótką informację, że stało się tak z powodu choroby aktorów. Zadziwiające natomiast jest to, że pracowali oni normalnie. Kiedy wreszcie doszło do premiery 30 grudnia, była ona poprzedzona ośmioma przedstawieniami i wieloma negatywnymi recenzjami. Obrazu dopełniał zniechęcający zwiastun, straszący na stronie Teatru Wybrzeże.

Ja jednak spektakl oceniam umiarkowanie pozytywnie. Niektóre przynajmniej zarzuty spowodowane są oporem przed wszelkimi próbami unowocześnienia Szekspira, szczególnie te o bezzasadne epatowanie wulgarnością, szokowanie i chęć wypromowania na bazie skandalu.

Ku rozrywce ludu

"Wiele hałasu o nic" to komedia pisana, jakże by inaczej, ku rozrywce. Fabuła jest bardzo prosta i z góry wiadomo, że wszystko, po pewnych zawirowaniach, musi skończyć się dobrze. Do Messyny wraca po wygranej bitwie książę Don Pedro (Marek Tyndal), który chce zeswatać swoich ulubionych żołnierzy - Benedicka (Piotr Jankowski) i Claudia (Łukasz Konopka) z dwiema pannami - cichą i spokojną Hero (Emilia Komarnicka) oraz jej kuzynką, błyskotliwą, przebojową Beatrice (Karolina Piechota). Podłą intrygę, która ma przeszkodzić związkowi Hero knuje Don Juan (Piotr Chys) - przyrodni brat Don Pedra. Gdy podczas ceremonii ślubnej wprowadzony w błąd Claudio oskarża narzeczoną o niewierność, ta umiera na skutek szoku. W rzeczywistości wraz z ojcem, dla którego zarzuty te były absurdalne, pozoruje własną śmierć. Na szczęście, wszystkie oskarżenia zostają wycofane i następuje happy end.

Szekspir nie byłby zgorszony

W teatrze elżbietańskim widz mógł pokrzykiwać, przeszkadzać aktorom, niekiedy wchodzić z nimi w interakcję, a na scenie królowała rubaszność. Lud to zawsze lud, a kawały męsko-damskie zawsze były i będą na topie. Plus te, które przełamują tabu. Można zatem powiedzieć, że reżyser poszedł w dobrym kierunku - na scenie aż kipi od erotyki, zwłaszcza homoseksualnej. Zabawom tym przewodzi Książę, kokietując nagim torsem i polakierowanymi na czarno paznokciami. Dwaj jego towarzysze, Benedick i Claudio chętnie przyjmują czułe pieszczoty, nie pozostając mu dłużni. W pewnej chwili możemy podziwiać symulację stosunku oralnego, oraz tzw. sandwicz, wykonywany przez wspomniane trio. Może to razić, ale mieści się w konwencji scenicznej. Prawdopodobnie sam Szekspir nie byłby zgorszony - pamiętajmy o jego sonetach, z których większość dedykowana jest pewnemu tajemniczemu młodzieńcowi.

Oklepane chwyty

Reżyser jednakże niepotrzebnie skusił się na granie mocno oklepanym chwytem - zbyt dużo miejsca zajął frywolny Ksiądz (Jarosław Tyrański) obłapiający dwie bardzo dojrzałe nimfetki w mało oryginalnych układach tanecznych, w których to panie mocno przylegają pośladkami do jego łona. Ten przerysowany antyklerykalizm nic do sztuki nie wnosi (w tekście oryginalnym zamiast Księdza jest Strażnik), same pląsy natomiast zgodne są z rubasznością szekspirowską.

Sztuka wzruszająca

Kolejnym zarzutem, który w zasadzie wypływa z tzw. "wyuzdania" pokazywanego na scenie, jest ten o odczłowieczeniu Szekspira. Rzekomo wersja Adama Orzechowskiego promuje cynizm i chłód emocjonalny. Co innego widzimy na scenie - interakcję Beatrice i Benedicka pokazano bardzo subtelnie, empatycznie. Proces rodzenia się więzi dwojga ludzi, niezależnych, o silnych osobowościach, wyjątkowo atrakcyjnych intelektualnie, którzy powoli, krok po kroku odkrywają przed sobą prawdziwe pragnienia, emocje - zwyczajnie wzrusza. Pięknie błyszczy tu Benedick, typ współczesnego twardziela, dla którego maska cynizmu to obrona przed rozczarowaniem. Wie, że otwarcie się na drugiego człowieka, miłość, niesie ze sobą potencjalny ból. Dynamiczne dialogi pomiędzy nim a Beatrice, kobietą którą każdy współczesny nieudacznik płci męskiej od razu nazwałby feministką, brzmią zadziwiająco na czasie. Piotr Jankowski i Karolina Piechota zasługują na uznanie - ich bohaterowie są wiarygodni i pozwalają odnaleźć uniwersalizm Szekspira tym, którzy dotąd tego nie zrobili.

Dość słabo natomiast wypada druga para zakochanych - Hero i Claudio. Widzowi trudno zaakceptować bierność bohaterki. Jej apatia razi, zwłaszcza w zderzeniu z aktywnością niezależnej kuzynki. Nie sposób oprzeć się maksymie, że pewne kobiety rodzą się, by świat zdobić, ale nie one go budują. Trudno też zrozumieć agresję Claudia wobec narzeczonej - nawet jak się założy, że jest typową męska szowinistyczną świnią, to i tak reakcja jest przesadna.

Dla dialogów

Tym niemniej, braki te nie umniejszają wartości szekspirowskich dialogów. I to jest najważniejszym powodem, dla którego warto zobaczyć spektakl. W dobie wszechogarniającego bełkotu, kiedy chamskie odzywki są codziennością, a zgrzebność lingwistyczna urasta do cnoty, przyjemnie jest posłuchać pięknego, bogatego przekazu. Ucząc się celności określeń.



"Wiele hałasu o nic", Teatr Wybrzeże, Gdańsk 2008

Przekład: Stanisław Barańczak
Reżyseria: Adam Orzechowski
Scenografia: Magdalena Gajewska
Opracowanie muzyczne: Rafał Kowalczyk
Asystent reżysera: Maciej Szemiel
od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto