Przeczytaj więcej o tegorocznym festiwalu szekspirowskim
Ale sztuka to nie statystyka, rządzi się swoimi prawami. Gdyby mierzyć XV festiwal liczbą poruszających i ważnych inscenizacji, było ich nawet więcej niż zwykle, bo aż dwie. Mniej też było ewidentnych artystycznych wpadek, których nie uniknie się na żadnej imprezie. Zatem średnia festiwalowa z tych dwóch powodów wypadła w tym roku całkiem nieźle.
Dwa spektakle, które pamiętać będę długo po tegorocznym festiwalu, to "Hamlet" Teatru Kolady oraz "Miranda", autorska wersja Oskarasa Korsunovasa Szekspirowskiej "Burzy". Spektakle z pozoru różne jak ogień i woda. "Hamlet" Kolady to widowisko rozpasane, pulsujące muzycznym i tanecznym rytmem.
Korsunovas, opracowując "Burzę", poszedł w przeciwnym kierunku. Magiczna wyspa Prospera stała się ciaśniutkim dysydenckim mieszkankiem gdzieś w sowieckim imperium u schyłku epoki Breżniewa, a najważniejsze postacie odgrywane są tylko przez dwoje aktorów. A jednak w obu przedstawieniach czuło się w tle tę samą rzeczywistość obumierającego imperium. Gdy u Kolady poseł, zapraszający Hamleta na finałową ucztę, wywija na scenie pląsy i prisiudy ni to z Moscow City Ballet, ni Chóru Aleksandrowa, dostajemy jasny sygnał, że odrażający, znikczemniały i wulgarny dwór Klaudiusza i Gertrudy może być w tym przedstawieniu metaforą współczesnej Rosji.
Byłoby jednak strasznym spłaszczeniem odczytywać spektakle Kolady i Korsunovasa jedynie w takim kontekście. Oba przedstawienia idą o wiele dalej i głębiej, szukając odpowiedzi, jak obronić w sobie to coś ludzkiego i godnego w nieludzkim świecie, niezależnie od miejsca i czasu. Oba przedstawienia to raczej metafory ludzkiego losu, co najmocniej brzmiało w ich finałowych scenach. Hamlet Kolady w ostatniej scenie, nagi, leży na scenie w strugach wody, spływającej z tej samej prysznicowej rury, pod którą wcześniej Klaudiusz zażywał sprośnych kąpieli. Czy to scena oczyszczenia? Być może. Prospero Korsunovasa, dysydent alkoholik, w ostatniej scenie wpada w delirium tremens. Ale jego dusza, symbolizowana przez postać Ariela, w baletowym kostiumie tańczy do muzyki z "Jeziora łabędziego". Prospero pozostał więc kimś wolnym? Chyba tak.
Poza tymi dwoma przejmującymi spektaklami trzeba by jeszcze wymienić "Macbetha" Teatru Pieśń Kozła. Zespół Grzegorza Brala i Anny Zubrzyckiej odwiedził Gdańsk przed czterema laty, kiedy publiczność w kościele św. Jana zafascynował niezwykłym widowiskiem "Kroniki - obyczaj lamentacyjny". Ich "Macbeth" jest podobną próbą przeniesienia widowiska w sferę misterium czy rytuału. Ale gotowa fabuła, zamieniana w rytuał, czyli historia Szekspirowskiego Makbeta, nie miała jednak tej siły i tej sugestywności, jaką miały "Kroniki".
Słabo wypadł w Gdańsku spektakl, który jurorzy towarzyszącego zawsze festiwalowi konkursu o Nagrodę Złotego Yoricka ogłosili za najciekawsze przedstawienie szekspirowskie ostatniego sezonu w polskich teatrach. Ogłosili z wahaniem, przyznając "Hamletowi" Teatru im. Żeromskiego w Kielcach, w reżyserii Radosława Rychcika, jedynie wyróżnienie, a nie nagrodę. Powody tych rozterek były w Gdańsku dobrze widoczne. Może i ciekawy był pomysł przerobienia Hamleta na infantylnego chłopięcego buntownika w krótkich spodenkach, ale spektakl, co tu dużo gadać, rozłaził się w szwach. W zestawieniu z Teatrem Kolady ta polska szekspirowska reprezentacja budziła zakłopotanie.
Statystyka nie jest najważniejsza, ale dla festiwalowych imprez ma jednak znaczenie. Organizatorzy gdyńskiego jesiennego R@portu już zapowie- dzieli, że i ta impreza z racji okrojonych ministerialnych dotacji będzie w tym roku skromniejsza. Mówiło się już przy okazji przyznania tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016 Wrocławowi, że minister Zdrojewski ma serce po południowej stronie Polski. Czyżby istotnie?
Jak czytać kolory szlaków turystycznych?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?