Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Herbert, Słowa i Obrazy: po wystawie

Ania Urbańczyk
Ania Urbańczyk
W ciemny jesienny październikowy wieczór, ludzie zafascynowani twórczością Zbigniewa Herberta zebrali się w gdańskim Ratuszu Staromiejskim. Miała tam miejsce wystawa rysunków i szkiców z podróży poety.

Prace plastyczne były czymś, co miało zastępować Herbertowi aparat fotograficzny, który, jak twierdził, upraszcza obraz rzeczywistości krótkim, obrazowym opisem widzianych miejsc. Z drugiej strony, rysunki te mają niewątpliwą wartość estetyczną. Widać, że wyszły spod sprawnej ręki.

Czymś, co wywołało moje niemałe zdziwienie była obecność wielu młodych ludzi, którzy byli wyraźnie zainteresowani tym wydarzeniem. Spotkanie otworzyła recytacja wierszy przez młodzież ze szkół herbertowskich ukazująca świeże, młode spojrzenie na teksty poety. Następnie odbyła się projekcja filmu Piotra Załuskiego, reżysera zafascynowanego twórczością Herberta, pt. "Fresk w kościele".

Nazwa obrazu pochodzi od fragmentu listu Zbigniewa Herberta do Czesława Miłosza. W filmie obecne były miejsca podróży poety na bieżąco relacjonowane przez niego, przewijały się postacie bliskie Herbertowi, osoby, którym dedykował swoje wiersze. Znaleźli się wśród nich: poeci Adam Zagajewski, Ryszard Krynicki, publicystka Barbara Toruńczyk i Adam Michnik - opozycjonista, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", a także członkowie rodziny: żona i siostra.

Po projekcji i krótkim wstępie Jerzego Wojciechowskiego, kuratora ekspozycji, goście przeszli do oglądania wystawy. Nie składała się ona z oryginałów prac, były one zeskanowane z zeszytów z podróży Herberta. Wchodząc do sali, w której miała miejsce wystawa i patrząc na rząd czarno - białych szkiców na ścianie, pierwszym skojarzeniem przychodzącym na myśl były komiksowe kadry lub rysunki z książek dla dzieci. Jednak, gdy podeszło się bliżej i spojrzało na każdy z osobna, można było rozpoznać obiekty historyczne, zabytki, europejskie style architektoniczne. Na ekranie wiszącym między rysunkami każdy chętny mógł oglądać także prezentację Michała Brzezińskiego pt. "Ślad".


Rozmowa z dr Rafałem Żebrowskim, siostrzeńcem Zbigniewa Herberta.

Jakie są Pana wrażenia po gdańskiej imprezie?

W zasadzie to jest jakby zapowiedź. Film jako taki widziałem już kilkakrotnie, dzięki reżyserowi mam go także w domu na podorędziu, więc trudno powiedzieć, że był on dla mnie odkryciem.
Recytacje młodych ludzi zawsze są interesujące i zabawne (ale w sensie staropolskim tego słowa, czyli "interesujące").

Jak Pan, jako siostrzeniec, zapamiętał Zbigniewa Herberta? Czy dzisiejszy wieczór nasunął Panu jakieś szczególne wspomnienia?

Myśmy mieli, że tak powiem, stosunki dość skomplikowane. On, kiedy się urodziłem (byłem pierwszym dzieckiem w rodzinie), bardzo się cieszył. Później bywało różnie. Mój ojciec, który był jego najbliższym przyjacielem, umarł dosyć wcześnie (miałem wtedy 11 lat), a później Wuj często wyjeżdżał za granicę i czasem nie było go całymi latami. Jak przyjeżdżał, to próbował nadrobić ten czas i dochodziło do różnych konfliktów - jak to w rodzinie. Natomiast tak, czy siak myślę, żeśmy się kochali i prawdę mówiąc, po jego śmierci dojmującym wrażeniem dla mnie było to, żeśmy zmarnowali wiele z tego, co mogło się zrodzić z naszych wspólnych kontaktów. Że ja mogłem mu dać więcej, on mnie. Ale to się w życiu często zdarza.

Jednak zapewne czuje się Pan dumny będąc w rodzinie tak wybitnego poety, uczestnicząc w jego legendzie...

Nie, nie jest w najmniejszym stopniu moją zasługą, że się urodził, a także nie jest w najmniejszym stopniu moją zasługą, że był wielkim poetą. Tutaj nie ma powodu do dumy. Natomiast jest pewien trudny i ciężki obowiązek, któremu staram się sprostać jak mogę, czego świadectwem jest, że tutaj właśnie rozmawiamy.

Na pewno cieszy Pana tak duża liczba gości tutaj zgromadzonych.

Bez wątpienia, ale akurat w ostatnim czasie ja to niestety dość nikczemnie często powtarzam, że w sumie o wielkości poety nie świadczy zainteresowanie współczesnych mu. Tak naprawdę wielkość pisarza można poznać po tym, czy go czytają sto lat po jego śmierci. Kochanowskiego daje się czytać i to bardzo dobrze, na przykład fraszki są tekstami właściwie współczesnymi. Słowackiego daje się czytać, ponieważ w ogóle od czasów Słowackiego i Norwida nie powiedziano niczego sensownego o sztuce poetyckiej. I na tym koniec, niczego mądrzejszego wymyślić się nie da.

Tekst powstał w ramach zajęć dziennikarskich prowadzonych w "Dworku Artura" Gdańskim Archipelagu Kultury.
od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto