Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jazzowy Pokład: Anna Maria Jopek niczym szlachetny ametyst

Ania Urbańczyk
Ania Urbańczyk
Ostatnio, kiedy A.M.J. gościła w Trójmieście i jej koncert umknął mi przez palce, powiedziałem sobie, ze następnym razem pani Ani już nie przepuszczę. Słowa dotrzymałem, kiedy w zimny poniedziałkowy wieczór, 17 listopada na deskach gdyńskiego klubu Pokład stanęła Anna Maria Jopek i jej muzyczna świta.
Tekst powstał w ramach warsztatów dziennikarskich prowadzonych przez Annę Urbańczyk w gdańskim Dworku Artura GAK- zobacz szczegóły warsztatów

W klubie pojawiłem się przed godziną 18.30, sala była wypełniona po brzegi, a publiczność zajmowała ostatnie z krzeseł. Z dekoracji sceny biło subtelne fioletowe światło, przy barze krzątali się ludzie zamawiający napoje, a w powietrzu dało się już wyczuć niecodzienny klimat imprezy. Planowo koncert miał się zacząć o godzinie 19.00. Artyści nie kazali długo na siebie czekać, albowiem o 19.13 rozbrzmiały już pierwsze akordy, salę zalało mocne, fioletowe światło, a na scenie pojawiła się Anna. Odziana w prostą, czarną sukienkę nad kolana, skąpana w fiolecie, lśniła pośród półmroku sali niczym szlachetny ametyst. Muzyków przywitały gorące owacje gości.

Artystka rozpoczęła nietypowo, albowiem przy bluesowych pląsach improwizując, śpiewająco przedstawiła po kolei wszystkich muzyków: Marka Napiórkowskiego (gitary), Pawła Dobrowolskiego (perkusja), Roberta Kubiszyna (bas, kontrabas) i Piotra Nazaruka (intrumenty klawiszowe). Gościnnie zaśpiewał i zagrał artysta z Tunezji, Dhafer Youssef, z którym A.M.J. nagrała koncertową płytę "Jo & Co". Już na wstępie Dhafer uraczył publikę swoim głębokim, nadzwyczajnym głosem, który brzmiał, jakby nadlatywał z nieba, a nie wydobywał się z ludzkiego gardła.

Dalej koncert pociągnął utwór otwierający ostatnią płytę: "Cisza na skronie, na powieki słońce", następnie sale wypełniły miękkie akordy kontrabasu rozpoczynającego: "Spróbuj mówić kocham". Potem mieliśmy okazję zakosztować prawdziwej orgii dźwięków jazzowej improwizacji, podczas której Dhafer Youssef, raz po raz wznosił się swoim głosem ponad całą muzykę, górując ponad światem dźwięków niczym wielki ptak. I popłynęli wtedy razem, zabierając wszystkich zgromadzonych w metafizyczną podróż w inny wymiar...

Występ A.M.J na żywo w niczym nie przypomina jej komercyjnych przebojów znanych z radia. Na scenie to improwizowany jazz (i nie tylko) z najwyższej półki. I należą się tutaj słowa uznania dla wszystkich muzyków. Każdy z nich powalał publikę, dając popis swoich umiejętności. Ponieważ koncert był dość kameralny, w niedużej sali z łatwością można było śledzić ich rzeźbiące po instrumentach dłonie, czy emanujące emocjami twarze.

Robert Kubiszyn raził kanonadą dźwięków jak gdyby trzymał w dłoniach karabin maszynowy, a nie gitarę basową. Grał tego wieczoru aż na czterech instrumentach, które zmieniał co jakiś czas, zależnie od potrzeb brzmienia. Jako, że sam jestem muzykiem, potrafię odróżnić mistrza w swoim fachu od rzemieślnika, a gitarzystę Marka Napiórkowskiego z pewnością zaliczyć należy do tej pierwszej grupy. To, co robił z gitarą powodowało, że moja szczęka opadała niemal na dechy Pokładu, a po plecach wędrowały dreszcze. Schowany za swoimi bębnami Paweł Dobrowolski, nie będąc widocznym, był za to bardzo dobrze słyszalny i połamanymi, zakręconymi rytmami doskonale budował konstrukcję całej muzyki. Anna, piękna jak zawsze dała się poznać jako jazzmanka z humorem i charyzmą. Zupełnie rozluźniona na scenie, żartowała czasem z siebie i kolegów, rozbawiając widownię i powodując niemałe salwy śmiechu. Był nawet moment, kiedy zeszła ze sceny i usiadła na kolumnie między ludźmi śpiewając nastrojowe nuty. Od niedawna poza śpiewem Anna używa również konsolety, która wprowadza do muzyki różne dodatkowe efekty i wzbogaca brzmienie instrumentów lub czasem moduluje sam głos wokalistki.

Szybko mijały minuty pośród tego monumentalnego muzycznego zjawiska, czasem zamykałem oczy, aby nie przeszkadzały w lepszym poczuciu klimatu występu. Ruszałem wtedy w jakąś kosmiczna podróż, w bogatą i bezkresną przestrzeń muzyki, czasem tylko fetor jakiejś rybnej potrawy przypominał mojemu poirytowanemu nosowi, że jestem na ziemi.

Wrażenie wspaniałości koncertu potęgowała perfekcyjna robota inżynierów dźwięku, choć zespół brzmiał bogato i często każdy z muzyków grał coś zupełnie odrębnego, wszystko brzmiało doskonale. Jopek bisowała aż trzy razy, zbierając gorące owacje na stojąco. Po dwóch godzinach genialny spektakl dobiegł końca, ale we mnie i zapewne w pozostałych zgromadzonych na długo pozostanie w pamięci. Jazz można kochać, albo nienawidzić. Ja sam nigdy nie byłem zagorzałym jego fanem, ale ten muzyczny majstersztyk, który łowiły moje uszy na zawsze zmienił moje podejście do tej muzyki.

od 7 lat
Wideo

Zmarł Jan Ptaszyn Wróblewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto