Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Konferencja "We Are More", czyli jak nie mówić o kulturze. "Kultura jest ważniejsza niż budowa dróg"

wacekwachnik
wacekwachnik
Poszedłem na konferencję "We Are More" poświęconą problemom ...
Poszedłem na konferencję "We Are More" poświęconą problemom ... wacekwachnik
Poszedłem na konferencję "We Are More" poświęconą problemom kultury. I... żałuję, że to zrobiłem!
Materiał dziennikarza obywatelskiego. Masz pomysł na podobny tekst? Dodaj artykuł »

Jestem studentem. Interesuję się kulturą w różnym wydaniu. Chciałbym nie tylko o niej czytać i dyskutować ze znajomymi. Chciałbym zrobić coś w tym kierunku, by mówiło się o niej częściej i na forum publicznym. Na jednej z trójmiejskich stron informacyjnych znalazłem informację o konferencji "We Are More" poświęconej właśnie problemom kultury.

- O! - pomyślałem. - To coś dla mnie! Tam na pewno znajdę podobnych do mnie pasjonatów. Wspólnie dźwigniemy kulturę z kolan! Poszedłem na konferencję. I żałuję, że to zrobiłem.

Jedna z moderatorek konferencji, Lidia Makowska, już na wstępie swojego wystąpienia wytoczyła ciężkie działa.

"Kultura ważniejsza niż budowa dróg"

- Kultura jest ważniejsza niż budowa nowych dróg! Kultura jest ważniejsza niż rozwój infrastruktury! - przekonywała Makowska, a ja pomyślałem - Oho! Pojechała po bandzie!

Ledwo usiadłem w ładnej, przestronnej sali i już zaczyna być ciekawie. Zacząłem zastanawiać się po co tak ostre słowa? Moderatorka chciała pobudzić jeszcze senną publiczność? A może chciała skupić na sobie uwagę zgromadzonych? Może chodziło o coś innego, o czym nie pomyślałem? Dopiero po chwili przyszła myśl, że może ona naprawdę wierzy w to, że kultura jest ważniejsza niż wiecznie dziurawe drogi i będąca w ciągłej budowie, wciąż jednak pozostawiająca sporo do życzenia infrastruktura. Kontrowersyjne założenie, ale w porządku, jeżeli chce, niech wierzy. Jej prawo. Ciekawe tylko, czy tak odważną tezę obroni?

Minęło ze dwadzieścia minut. Dalej nie wiedziałem, dlaczego kultura jest ważniejsza niż drogi i infrastruktura, choć pani Makowska wciąż mówiła. Rozejrzałem się po sali. Dziewczyna siedząca tuż przede mną sprawdzała na komputerze pocztę. Facet dwa rzędy dalej przysypiał. Jeżeli ktoś słuchał uważnie, to naprawdę nieźle się kamuflował…

"Urzędasy blokują rozwój kultury"

Nie wiem, może jestem dziwny, ale wychodzę z naiwnego założenia, że jeżeli ktoś stawia odważną i nie podlegającą dyskusji tezę, to za chwilę obroni ją ciężkimi i nie podlegającymi żadnej dyskusji argumentami. Niezbitymi. Takimi, których choćbyś chciał, nie podważysz. Nic z tego. Podczas trwającego dwadzieścia minut monologu, który równie dobrze można nazwać popisywaniem się przed odpaloną i wycelowaną w nią kamerą, dowiedziałem się głównie tego, że brak pieniędzy na kulturę to wina tych imbecyli i ignorantów zwanych "urzędasami". (Przyznaję, że to moje sformułowanie, bo pani Makowska mówiła na ten temat w bardziej wyrafinowany sposób). Niewiedza "urzędasów", a co za tym idzie niechęć, skutecznie blokuje rozwój kultury. Dróg im się zachciało budować, co za głąby jeden z drugim!

"Na debacie jak na spotkaniu akwizytorów"

Kultura nie rozwija się przez ignorantów siedzących za urzędowymi biurkami. Podobne stwierdzenia usłyszałem później jeszcze parę razy. I cała sztuka polega na tym, aby ich uświadomić, z jak istotnym aspektem życia mają do czynienia. Ważniejszym niż drogi, ważniejszym niż szereg innych inwestycji mających na celu rozwijać infrastrukturę.

Każdy z prelegentów, który występował przed publicznością i przedstawiał swój projekt, jako główny problem, z jakim się zmagał lub wciąż zmaga wskazywał niewiedzę i ignorancje urzędników. Po pierwsze, trzeba zbić ich obiekcje! Poczułem się jak na spotkaniu akwizytorów, gdzie lider w płomiennym przemówieniu do zebranych wskazuje podstawowy krok, po wykonaniu którego zrealizowanie celu sprzedażowego będzie na wyciągnięcie ręki: Musisz zbić obiekcje klienta!

"Urzędas albo klient to istota mało rozumna?"

Może to głupie i niewłaściwe skojarzenie, może też jestem ignorantem, ale tak to wszystko odebrałem. Urzędas albo klient to istota mało rozumna, no wiecie – tu następuje teatralne rozłożenie rąk, uzmysłowienie, że na pewne ograniczenia innych istot ludzkich nie mamy, niestety, wpływu – któremu trzeba WBIĆ DO GŁOWY, co jest tak naprawdę dla niego ważne. Rozdziawi gębę, spojrzy na Ciebie niemo, oho, coś zaczyna świtać! To sygnał, że idziesz w dobrym kierunku. Nie możesz się zatrzymać! Pamiętaj, urzędasie jeden z drugim, kultura jest ważniejsza niż drogi, ważniejsza niż infrastruktura! Dotarło?! No, wreszcie…

Okej, przyznaję, zraziłem się na wstępie i później ciężko było mi się od tych uprzedzeń uwolnić. Sami jednak doskonale wiecie, że na bazie pierwszego wrażenia oceniamy nowych ludzi i nawet jeżeli później dają nam mocne dowody na to, aby to pierwsze wyrobione zdanie o nich zmienić, to przychodzi nam to z trudem.

Szansa dla prelegentów

Pomyślałem: Byłoby nie fair, gdybym teraz wyszedł. Byłoby nie w porządku, gdybym nie dał szansy prelegentom. Bo przecież będą przedstawiać owoc swojej ciężkiej pracy, a projekty, o których będą mówić, wyglądają ciekawie. Na pewno są pożyteczne. Zostanę. Posłucham. Dam szansę im… i sobie.

Wystąpienie numer jeden. Dwie panie siedzące wcześniej za stołem zaczynają mówić o swoim projekcie. Bez cienia pasji, obrzydliwie mechanicznie, w jednostajnym tempie. W dodatku niewyraźnie. Jedna ma wadę wymowy, przez co niektórych słów nie rozumiem. Wiem, to nie jest jej wina, ale… przecież też nie moja. Jeżeli ktoś decyduje się na publiczne wystąpienie, to nie dość, że powinien mieć świadomość swoich wad, to w dodatku powinien zrobić wszystko, aby je wyeliminować. Tak, aby one nie rzutowały na jakość wystąpienia, żeby nie przesłoniły jego merytorycznej zawartości. Z pierwszego wystąpienia nie zapamiętałem nic co byłoby ciekawe, godne uwagi. Zapamiętałem pośpiech i wadę wymowy.

"Jak nie występować przed publicznością"

Najbardziej koszmarne było jednak wystąpienie numer trzy. Nie będę pisał czyje. Nie chcę kopać leżącego - choć w tym przypadku leżącej. Kto był, ten doskonale wie, o jaką prezentację chodzi. To mógłby być modelowy przykład tego, jak nie występować przed audytorium. Albo inaczej: jak okrutnie pokpić sprawę. Przez dziesięć minut młoda kobieta rozpaczliwie i nieudolnie walczyła ze zżerającymi ją nerwami, a ja – i nie tylko ja – miałem wrażenie, że za chwilę, już za sekundę, okrutnie zestresowana dziewczyna się rozpłacze.

Okropnie było mi jej żal. Patrząc na nią, próbując słuchać tego, co ma do powiedzenia, czułem się głupio. Bardzo niezręcznie. Gdy z ogromną i widoczną ulgą usiadła z powrotem za stołem, pomyślałem: Kto jest za to odpowiedzialny?! Kto zadecydował, żeby osoba, która tak koszmarnie wypada w wystąpieniach publicznych, prezentowała wizytówkę danego podmiotu, jej dumę, coś czym chce się pochwalić? Kto wyrządził tak ogromną krzywdę tej kobiecie i projektowi? Kto całą pracę wielu ludzi obrócił w… doskonale wiecie, co mam na myśli. Halo?! Myśli tam ktoś? Przecież to logiczne, że osoba, która opowiada o danym projekcie (lub inicjatywie, produkcie itp.) tak naprawdę jest jego wizytówką. Kształtuje jego wizerunek w oczach odbiorców. To, w jaki sposób go przedstawi będzie odzwierciedleniem tego, jak ten projekt odbiorcy zapamiętają. Co zapamiętałem z wystąpienia numer trzy? Kobietę, która z nerwów prawie się poryczała. Nawet teraz, gdy o tym pomyślę czuję wstyd i zażenowanie.

"To było to na co czekałem!"

Tylko jedno wystąpienie było naprawdę ciekawe i dobre. Pani Agaty Etmanowicz. Nie dość, że jest ładną kobietą, co w przypadku mówienia do publiki też jest dużym atutem, to w dodatku o swoim projekcie Art_Inkubator mówiła z uśmiechem na ustach i prawdziwą pasją. To było autentyczne. To było to na co czekałem! Zaobserwowałem, że mówienie o owocach jej pracy sprawia jej frajdę. I, że jako jedynej ze wszystkich występujących, zależy jej na złapaniu kontaktu z audytorium. W jej przypadku to byli ludzie, a nie podłoga albo sufit. Pozostali mówili tak jakby swoje wystąpienie chcieli mieć jak najszybciej za sobą. Słuchający myśleli dokładnie tak samo: miejmy to już za sobą. Tylko w przypadku wystąpienia pani Etmanowicz widzowie mieli frajdę i wrażenie, że uczestniczą w rozmowie o czymś co nie jest ani monotonne, ani nudne, tylko naprawdę niezwykłe i ekscytujące. Ważne. Może nawet ważniejsze niż drogi. Pomyślałem wtedy: Może to ma sens? Niestety, to była jedyna taka myśl.

"Gdybym był urzędnikiem..."

W końcu, po czwartym wystąpieniu, wyszedłem. Usiadłem na chwilę na ławce, zacząłem zastanawiać się nad tym, co usłyszałem. Pomyślałem: co by było gdybym był tym urzędnikiem? Tym niedoinformowanym, żyjącym we własnym świecie dróg i infrastruktury, kulturalnym abnegatem, którego jednak coś tknęło i który pomyślał: Dam im szansę! Jaki miałbym obraz tego jak w Polsce mówi się o kulturze, jak walczy się o to, aby mówiło się o niej "more" ?! Kto o to walczy? Ci zblazowani i zestresowani prelegenci? A może znudzona koszmarnymi wystąpieniami publika? Dla kogo była ta konferencja? Jaki właściwie był jej cel? Przekonać jak najwięcej osób do tego, że kultura jest niezwykle ważna? Na pewno taki był jej cel?!

"Nigdy w życiu nie dam na to pieniędzy!"

Gdybym był tym nieszczęsnym urzędnikiem, który wybrałby się na konferencję "We Are More" po to, aby przekonać się do tej kultury i ewentualnie dać na nią kasę, to pierwsza moja myśl, zaraz po wyjściu byłaby taka: Nigdy w życiu nie dam na to pieniędzy!

Bo niby dlaczego mam dać? Komu mam dać i za co? Jaką miałbym pewność, że te pieniądze zostaną właściwie spożytkowane, a nie, na przykład, przejedzone na konferencjach, na których zebrani kiszą się we własnym sosie i ziewają? Na których prelegenci mówią za szybko, niewyraźnie, na „odwal się”? Jak patrzyłem na tych kilku ludzi zebranych przy stole, miałem nieodparte wrażenie, że oni zrobili konferencję dla siebie. Pomyślałbym, że ta konferencja mogłaby się odbyć bez udziału publiczności i wszyscy byliby zadowoleni. Pomyślałem, że nie jest zorganizowana po to, żeby przyciągnąć innych, żeby o kulturze mówiło się więcej i więcej. Pomyślałem, że to konferencja dla tych gadających głów przy stole. Aby mogli sobie pogadać albo popisać się wiedzą. Zaznaczę, że to nie było tylko moje wrażenie.

Siedząc jeszcze na sali w pewnym momencie miałem ochotę wstać i zapytać głośno: Ale dlaczego uważacie, że kultura jest ważniejsza niż drogi? Dlaczego zakładacie, że jest ważniejsza niż rozwój infrastruktury? Czy ktoś może mi to konkretnie wyjaśnić? Ostatecznie nie zrobiłem tego. Nie wstałem, nie zapytałem. Skończyło się na snutych w głowie planach. Ktoś może krzyknąć: Ha! Stchórzyłeś! Nie. Nie zrobiłem tego, ponieważ miałem i wciąż mam pewność, że gdybym zadał głośno takie pytanie (które miało zadać ochotę wielu uczestników konferencji), to nie tylko nie dostałbym konkretnej i satysfakcjonującej odpowiedzi, ale w dodatku zostałbym wzięty za ignoranta i idiotę. Jeszcze jednego urzędnika, na którego patrzy się z politowaniem. Jak na autystyczne dziecko.

"Jeżeli to ma tak wyglądać, to odechciało mi się propagowania kultury"

Przyznaję bez bicia, że jestem bardzo surowy w swojej ocenie. Pewnie dlatego, że spodziewałem się czegoś naprawdę ciekawego, a dostałem… Oczywiście, doskonale wiem, że uczestnicy konferencji, choćby podczas warsztatów, poruszyli problemy ważne, że przecież projekty, o których mówiono na pewno były ciekawe i pożyteczne. W porządku. Nie neguję tego. Lecz dla mnie niezwykle istotne jest jednak to jak o tych rzeczach ważnych i ciekawych mówili Ci, którzy kulturalną pasją mieli zarazić takich jak ja. Albo urzędników. Mówili koszmarnie. Bez pasji. Bez przekonania. Mechanicznie. Najpierw twierdzili, że kultura jest ważniejsza niż drogi, a później nie zrobili nic, żeby mnie przekonać, że faktycznie tak jest. Dlatego wiecie co? Jeżeli to ma tak wyglądać, to odechciało mi się propagowania kultury.

Konferencja Więcej Kultury - We Are More


Konferencja została zorganizowana przez Nadbałtyckie Centrum Kultury i Stowarzyszenie Kultura Miejska we współpracy z międzynarodowym partnerem zrzeszającym ponad 6000 instytucji i organizacji Europie: Culture Action Europe w Brukseli w ramach europejskiej kampanii na rzecz kultury: WE ARE MORE!

Magda Gessler w Lęborku rzucała talerzami o podłogę


Bilety na mecz Polska - Niemcy od 8 sierpnia


PGE Arena ładniejsza niż Narodowy


Napisz artykuł, zdobądź akredytację, wygraj 500 zł

Napisz tekst, opublikuj zdjęcia i wygraj nawet 500 zł!

Każdy, kto opublikuje artykuł lub fotoreportaż w MMTrojmiasto.pl automatycznie weźmie udział w konkursie "Tym żyje miasto", w którym co miesiąc do wygrania jest 500 zł.
dodaj artykułdodaj wpis do blogadodaj fotoreportażdodaj wydarzenie
od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto