Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O Sopocie w "Pochodach donikąd" Zbigniewa Adrjańskiego

Weronika
Weronika
Wspomnienia sopockie to jeden z wielu wątków "Pochodów donikąd: – najnowszej książki Zbigniewa Adrjańskiego, wieloletniego mieszkańca Sopotu.

|Pochody donikąd", podobnie jak inne znane i cenione pozycje autora, zawierają teksty piosenek i pieśni polskich, a także popularne anegdoty i hasła. Tym razem są to teksty rodem z PRL-u, z których Zbigniew Adrjański z prawdziwą pasją wyłuskuje minioną rzeczywistość i obyczajowość Polaków oraz opisuje ją, odwołując się także do własnych wspomnień. Wspomnienia te są często związane z Trójmiastem, zwłaszcza z powojennym Sopotem lat 1945-1950.

Zbigniew Adrjański o swoich związkach z Sopotem

Moje związki z Sopotem zaczęły się tuż po II wojnie światowej. Mój ojciec, Stanisław Adrjański, inspektor dróg wodnych na Polesiu na pięć wschodnich województw, przyjechał w kwietniu 1945 roku do Sopot (jak brzmiała ówczesna nazwa tego miasta) w celu zorganizowania gdańskiej dyrekcji dróg wodnych. Wraz z nim przyjechaliśmy i my: mama, brat i ja. Już od 3 maja 1945 roku uczęszczałem tu do szkoły – do Państwowego Gimnazjum i Liceum im. B. Chrobrego. Tu też zdałem maturę w 1950 roku. Klasę humanistyczną ukończyłem m.in. razem z: Jerzym Młynarczykiem, Zbigniewem Bukowskim, Januszem Trybusiewiczem, Andrzejem Jeleńskim. Wszyscy są dziś wybitnymi polskimi profesorami i naukowcami. Jerzy Młynarczyk – profesor prawa i niegdyś dziekan na Uniwersytecie Gdańskim, obecnie rektor Akademii im. E. Kwiatkowskiego w Gdyni.

Zbyszek Bukowski – profesor, dr hab. archeologii na Uniwersytecie Warszawskim, wybitny polski archeolog. Janusz Trybusiewicz (niestety, już nie żyje!) – doktor socjologii, autor wielu książek, wykładowca uniwersytecki. Już w szkole słynął z tego, że wszystkie wypracowania z polskiego improwizował i to tak znakomicie, że dostawał za nie same piątki. Wreszcie Andrzej Jeleński – przeniósł się do nas na rok przed maturą, zdał wszystkie zaległe przedmioty humanistyczne i… został potem matematykiem, fizykiem i elektronikiem, pełnił funkcję dyrektora w wielu instytutach naukowych. Pozostała mojej część klasy (było nas w sumie szesnastu) to także wybitne osobistości: Jerzy Dobija-Dziubczyński, Zdzisław Pietras, Edward Ożana, Albin Bogacz, Stefan Niekrasz, Ryszard Tomczyk, Lech Hajdel, Edward Siewierski, Stanisław Tarczyński, Stanisław Walkiewicz, Władysław Janczakowski. Wśród nich było jeszcze trzech znakomitych później lekarzy, trzech dziennikarzy, literatów i naczelnych redaktorów zarazem (!) oraz trzech ekonomistów. Niezły rezultat, jak na szesnastu uczniów?

Wśród powojennych absolwentów tegoż gimnazjum i liceum, dużo było ludzi później znanych i ciekawych. Choćby Konstanty Puzyna, sławny krytyk teatralny, albo Ryszard Zieniawa, znany na całym świecie judoka, później trener judo na Tajwanie. W czasach szkolnych rywalizował z nim, jeśli chodzi o sportową popularność, Jerzy Młynarczyk z naszej klasy humanistycznej właśnie! Ale i ja, zanim zostałem znanym dziennikarzem i literatem, też dobrze grałem w kosza, biegałem i rzucałem dyskiem – w tej dyscyplinie zresztą miałem nawet szkolne mistrzostwo okręgu gdańskiego. Cała klasa II humanistyczna grała w kosza i odnosiła znaczne sukcesy w tej dziedzinie. Wygraliśmy nawet mecz koszykówki z reprezentacją Gimnazjum i Liceum im. Stefana Batorego w Warszawie. Koszykówka w wydaniu licealistów z naszej "budy" zapoczątkowała koszykarskie tradycje Sopotu! Szkoda, że nic się na ten temat nie pisze w kronikach „Prokom-Trefl”.

W naszych osiągnięciach naukowych i sportowych sporą zasługę miała szkoła. Sopockie Gimnazjum i Liceum im. B. Chrobrego miało w latach 1945-1950 opinię znakomitej szkoły, mocno zresztą snobistycznej, gdzie wykładało wielu znakomitych profesorów i nauczycieli. Dyrektorem szkoły był dr Franciszek Suwara – wybitny pedagog i geograf. Michał Urbanek – człowiek już legendarny – uczył nas literatury. Ale to nie były zwykłe lekcje polskiego. To były prawie uniwersyteckie seminaria. Nasza specjalistka od języków – prof. Ewelina Pepłowska, sybiraczka zresztą i zasłużona jeszcze przed wojną działaczka niepodległościowa, była doktorem Sorbony. Wybitnym uczonym był znakomity fizyk i chemik – prof. Jan Woynicz-Sianożęcki, autor wielu podręczników szkolnych. Cieszył się zasłużoną sławą zarówno w szkole, jak i w całym mieście, mówiono o nim, że ukończył sławne Liceum Krzemienieckich na Kresach Wschodnich i Politechnikę w Kijowie, podobno był też, jeszcze w Rosji carskiej, asystentem sławnego Mendelejewa.

Sopot zajmuje od zawsze sporo miejsca w mojej twórczości i działalności zawodowej. W czasach studenckich jako dziennikarz "Po prostu" opisywałem środowisko artystyczne Wybrzeża. W tych opisach jest wielu ówczesnych sopocian: Zbigniew Cybulski, Bogusław Kobiela, Tadeusz Chyła, Jan Piepka (kaszubski pisarz i poeta). Dla tygodnika „Nowa Wieś|, gdzie później prowadziłem dział kulturalny, regularnie recenzowałem sopockie festiwale piosenki, pisałem o innych ważnych sopockich koncertach i wydarzeniach kulturalnych. Znaczny wpływ na moją działalność zawodową miały Festiwale Piosenki w Sopocie i ja miałem znaczy wpływ na tę imprezę. Najpierw przyjeżdżałem na te festiwale jako dziennikarz i skromny widz, potem byłem jurorem, potem jeszcze – jako naczelny redaktor programów rozrywkowych TVP siedziałem w telewizyjnym wozie obok Mariana Ligęzy, który miał wielki wpływ na kształt tego festiwalu, uważam go zresztą za największego w Polsce telewizyjnego operatora i reżysera obrazów.

Wreszcie w Warszawie odkrywałem na Radiowej Giełdzie Piosenek wielu sopockich i gdańskich autorów, kompozytorów oraz piosenkarzy. Tu występowali często: Irena Jarocka, Marian Zacharewicz, Zofia Borca, Barbara Michałowska. Niekwestionowanym "królem warszawskiej Giełdy Piosenki" był przez pewien czas – Tadeusz Chyła. Zjeżdżał na te imprezy z setką lamp naftowych, na tle których występował, i kabaretem To-Tu. Do giełdowych wydarzeń należały zwykle występy szkółki piosenkarskiej Renaty Gleinert, która prezentowała tzw. młode talenty z Sopotu, Gdańska i Gdyni. Wreszcie nastąpiła na Giełdzie inwazja kolorowych zespołów polskiego rocka – pojawili się Niebiesko-Czarni, Czarno-Czarni, Czerwone Gitary. Sensacje wywoływali w snobistycznych środowisku giełdowych bywalców: Czesław Niemen, Katarzyna Sobczyk, Karin Stanek, Helena Majdaniec, Ada Rusowicz… długo można by wyliczać! Droga na sopocki festiwal wiodła właśnie przez "warszawską giełdę", gdzie promowano piosenki oraz piosenkarzy do Opola i Sopotu. Nad przygotowaniem tych festiwali pracowano cały rok. Ogłaszano różne konkursy, szukano nowych piosenek i piosenkarzy. Prowadziłem tę imprezę w latach 1963-1973 jako jej pomysłodawca i konferansjer.

Do Sopotu przyjeżdżałem nie tylko w charakterze dziennikarza, redaktora naczelnego TVP, animatora warszawskich giełd piosenki, ale także jako prezes ZAKR-u. Profesjonaliści z ZAKR-u zawsze mieli duży wpływ na poziom sopockiego festiwalu. Założył go – jak powszechnie wiadomo – Władysław Szpilman. Potem o obliczu repertuarowym MFP w Sopocie decydował prezes Marek Sart. Ale przyjeżdżałem także do Sopotu chętnie z powodów osobistych – to tutaj, na ulicy Mickiewicza, mieszkali moi rodzice, na sopockim cmentarzu pochowana jest moja ukochana babcia. Mam tu także – a raczej miałem – wielu kolegów z Gimnazjum i Liceum im. B. Chrobrego.

Te lata szkolne, lata powojenne, Sopot tego okresu wspominam chętnie w różnych swoich książkach (np. w "Kalejdoskopie estradowym") oraz w audycjach radiowych, które nagrałem wspólnie z Marianem Zacharewiczem dla Radia Nord. W swojej najnowszej książce, „Pochody donikąd”, przypominam znowu wiele mało znanych lub zapomnianych sopockich wydarzeń i faktów, Sopot, którego już nie ma i ludzi, których już nie ma. Opowiadam o tym, jak chodziłem tu do Gimnazjum i Liceum im. B. Chrobrego, zdawałem maturę, grałem w koszykówkę z Jerzym Młynarczykiem. "Corso" spacerowe odbywa się jak zawsze na "Monciaku". Po deptaku tym maszerują: Sempoliński z Honuszem, Dymsza prowadzi "Bal pod Kotwicą". W kinie Polonia – występy estradowe orkiestry Zygmunta Karasińskiego, pt. "1000 taktów jazzu". W "Bałtyku" filmy z orkiestrą Glena Millera. Bierut pojawia się na mszy świętej w Kościele Garnizonowym. Hufiec harcerski maszeruje przed gdańskim biskupem Sptettem. Jest o czym opowiadać. Ale to tylko niektóre tematy z mojej nowej książki pt. "Pochody donikąd", która ukazała się nakładem wydawnictwa Novae Res w Gdyni.

"Pochody donikąd" bowiem to ogromny materiał muzyczny i literacki. Drukuję tu po raz pierwszy folklor więzienny, uliczny, miejski, mało znane piosenki solidarnościowe i strajkowe związane z wydarzeniami gdyńskimi 1970 roku (m.in. "Ballada o Janku Wiśniewskim" poświęcona poległym strajkującym robotnikom). Ale "Pochody donikąd" to także rozrywka, opisuję tu polską estradę lat 1944-89, festiwale piosenki polskiej, tzw. "lirykę obywatelską" czyli znakomite piosenki teatrów studenckich. Wracam wspomnieniami do minionych czasów i staram się opisać je poprzez obyczajowość zaklętą w twórczości tamtego czasu.

Zanotowała: Weronika Gołębiowska

Czytaj codziennie:

MMTrojmiasto.pl/Kultura
MMTrojmiasto.pl to portal dziennikarstwa obywatelskiego. Napisz tekst, opublikuj fotoreportaż i weź udział w konkursie "Tym żyje miasto". Co miesiąc do wygrania 200 zł za artykuł miesiąca, 200 zł za materiał multimedialny miesiąca oraz 100 zł za inną aktywność w MMTrojmiasto.pl! Dowiedz się więcej o konkursie dziennikarstwa obywatelskiego: Tym żyje miasto »

Nasza akcja: Ale obciach! | PGE Arena Gdańsk | Przewodnik
po Pomorzu
| Piłkarska Ekstraklasa | Praca Trójmiasto

od 7 lat
Wideo

NORBLIN EVENT HALL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto