MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Po co ta żałoba? Po co ten zgiełk? Tylko się zatrzymaj, nie musisz płakać

Irena Łaszyn, Współpraca: Tadeusz Woźniak
fot. Grzegorz Mehring
fot. Grzegorz Mehring
Rodzinom tych, którzy zginęli w dużych, „spektakularnych” wypadkach, łatwiej się odrodzić. Odczuwają wielki ból, ale nad tym bólem i skorupą wewnętrznego skupienia widzą innych, którzy się nad nimi pochylają.

Rodzinom tych, którzy zginęli w dużych, „spektakularnych” wypadkach, łatwiej się odrodzić. Odczuwają wielki ból, ale nad tym bólem i skorupą wewnętrznego skupienia widzą innych, którzy się nad nimi pochylają. A co z tymi, których spotkała tragedia, ale taka cicha, pojedyncza, rozproszona? Którzy sami muszą radzić sobie z bólem? Do nich ani psycholog, ani prezydent państwa nie zawita. Z nimi nikt nie płacze.

Jeszcze w niedzielę, gdy wszystkie kamery skierowały się na Drogę Napoleona pod Grenoble i pół Europy zastygło w bólu, na Placu Zebrań Ludowych w Gdańsku trwał koncert. Artyści grali „Hity Na Czasie”, publiczność szalała, a Patrycja Markowska śpiewała przekornie „Świat się pomylił”. Gdy koncert się skończył, młodzi ludzie przeszli na pobliski Cmentarz Garnizonowy, rozsiedli się na ławeczkach przy grobach, by kontynuować zabawę.
- Tak jest po każdej imprezie – mówi Zbyszek Sztachański, który na tym cmentarzu ma „swój” grób. – W takie wieczory siedzę tam do późna, próbując uchronić doniczki z kwiatami i należny zmarłym spokój. W niedzielę rozbawionych osób było mniej niż zwykle. Nie sądzę jednak, by z powodu tej tragedii. Raczej dlatego, że ławeczki zmoczył deszcz. Dopiero w poniedziałek, gdy prezydent ogłosił żałobę narodową, niektórzy z nich pewnie się na chwilę zatrzymali. A potem zaczęli się złościć. Bo kolejny koncert został odwołany, a to przecież nie ich żałoba i nie ich ból. Ja ich rozumiem. Też burzę się przeciwko takim odgórnym zakazom i spektakularnym gestom. Nie można nikomu nakazywać, by smucił się i płakał. Ja z moją żałobą jestem sam.
Stanisław Lewandowski, który stracił bliskich w innym wypadku:
- To nie tak! W obliczu tragedii, która poruszyła świat, nie możemy być obojętni. Nie możemy okazywać, że ona nas nie obeszła. Jeśli nie zatrzymują nas pojedyncze śmierci, to takie zdarzenia jak ten wypadek – powinny. Zatrzymać, zmusić do refleksji.
Internauta I:
- W zeszłym roku, w lipcu, zginęło 498 osób. Żałoby narodowej nie było. Czy żal ich bliskich nie był tego wart? Czy trzeba zginąć w grupie, żeby zostać tak uhonorowanym? Jak duża musi to być grupa?
Internauta II:
- Administracyjne ogłoszenie żałoby narodowej to ograniczenie wolności obywatelskiej. Tak jak konieczność zapinania pasów bezpieczeństwa i zakaz handlu w niedzielę.
Joanna Pałac z Łeby, której ojciec Leszek Pałac zginął – wraz z 64 innymi osobami - 28 stycznia 2006 roku w Chorzowie, podczas wystawy gołębi pocztowych, gdy zawalił się dach hali MTK:
- Wsparcie jest potrzebne. I żałoba. Ale odcinam się od tego szumu. Od polityki. I jestem urażona, że żałobę ogłoszono dopiero następnego dnia. Że nie od razu.
Dr hab. Bogusław Borys, Zakład Psychologii Klinicznej Akademii Medycznej w Gdańsku:
- Ta tragedia, z uwagi na liczbę ofiar, okoliczności i międzynarodowy rozgłos, stała się wydarzeniem bardzo publicznym i oczywiście bardzo tragicznym. Takie wydarzenia mobilizują do solidarnego łączenia się w bólu, do pomocy. A ludzie, których spotkała tragedia, którzy kogoś stracili i sami są bardzo poszkodowani - bardzo tej pomocy potrzebują. Jedną z jej istotnych form jest wsparcie społeczne. Ogłoszenie żałoby narodowej jest właśnie formą takiego wsparcia i w efekcie – pomocy.
- A nie jest to polityka, część kampanii wyborczej? To, że prezydent ogłasza żałobę, leci na miejsce zdarzenia, publicznie klęka?
- W takiej sprawie nie można skrzyknąć się spontanicznie. Właściwą osobą, która żałobę ogłosi, jest prezydent kraju. Gdyby tego nie zrobił, byłoby to pewnie źle postrzegane, w wymiarze nie tylko politycznym, ale i ludzkim. A że przy okazji dostaje razy? Cóż… Ktoś, kto decyduje się na taką funkcję, nie może się obrażać. Nie mogą też obrażać się ci, którzy wybierali się na koncert, a on nagle został odwołany. W życiu często tak bywa: Mamy jakieś plany, ale coś ważnego się dzieje i trzeba je zmieniać. To jest właśnie życie, takie bywają realia.

Sztuka wyboru

W poniedziałek, 23 lipca, flagi państwowe na gmachach publicznych zostały opuszczone do połowy masztu i przepasane kirem. Z ekranów telewizorów – na trzy dni - zniknęły programy rozrywkowe, satyryczne i komedie. Nie pojawili się Kuba Wojewódzki, Szymon Majewski i „Niania”. Organizatorzy imprez masowych rwali włosy z głowy i rozważali, jak postąpić: odwołać, narażając się na olbrzymie straty finansowe czy nie odwołać, narażając się na ataki i bojkot? Ci, którzy bilety kupili i – mimo żałoby – chcieli w koncertach i spektaklach uczestniczyć, pomstowali na „nieludzkie decyzje”. Ci, którzy nie kupili, dowodzili, że „nie godzi się”. A niektórzy szukali furtki, czyli definicji słowa „rozrywka”.
- Dlaczego nie może wystąpić Andre Ochodlo z koncertem „Moscow 52”, opartym na wierszach żydowskich poetów rozstrzelanych na rozkaz Stalina albo liryczny Grzegorz Turnau? – pytali.
To była sztuka wyboru. Ochodlo nie wystąpił, Turnau – tak.
Koncert Enrique Iglesiasa na sopockim molo nie odbył się, koncert Roda Stewarda na terenie Stoczni Gdańskiej został przesunięty o dwa dni, koncert zespołu Rolling Stones na warszawskim Służewcu nie opóźnił się nawet o – proponowane krakowskim targiem – trzy godziny.
- Wolę nie myśleć, co by było, gdyby artysta nie zgodził się na zmianę terminu – mówi Dariusz Szreter, rzecznik prasowy koncertu Roda Stewarta w Gdańsku. - Na szczęście on nam dał zielone światło i pozostała tylko kwestia dogadania się z jego menagerami, bo on w najbliższy weekend występuje w Monte Carlo. Pociągnęło to wprawdzie za sobą dodatkowe koszty, ale to nic w porównaniu ze stratami, jakie ponieśliby organizatorzy, gdyby koncert się nie odbył.
Jakie to pieniądze, Szreter nie powie, bo obowiązuje go tajemnica handlowa, ale określa to dobitnie: - Odwołanie koncertu oznaczałoby, że już nigdy więcej w Gdańsku nie byłoby koncertu z cyklu „Przestrzeń wolności”. A już na pewno koncertu organizowanego przez Fundację Gdańską.
Koncert Stewarda to koncert rocznicowy, poświęcony pamięci ludzi, którzy oddali swoje życie za demokrację.
- Z drugiej strony, ze wszystkich koncertów, jakie odbyły się do tej pory w ramach cyklu „Przestrzeń Wolności”, ten był najbardziej rockowy, najwięcej w nim było elementów tanecznych i radosnych – nie ukrywa Szreter. - Byłby to więc zgrzyt, gdybyśmy podczas żałoby starali się uzyskać dla niego akceptację.


Organizator w rozterce

Eugeniusz Terlecki, dyrektor BART w Sopocie, przypomina, że żałoba narodowa nie nakłada obowiązku odwoływania imprez, chodzi o aspekt moralny.
- Też mieliśmy dylemat, co zrobić z poniedziałkowym występem Sanktpetersburskiego Teatru Baletu Borisa Ejfmana – przyznaje. - Nie mielibyśmy tego dylematu, gdyby to była impreza o charakterze rozrywkowym, na której występuje artysta popowy czy rockowy. Taką odwołalibyśmy bez wahania. Ale w przypadku muzyki klasycznej, kiedy uwarunkowania i finansowe, i organizacyjne mogą spowodować wiele komplikacji, nie bardzo wiadomo co robić.
Gala się odbyła, widzowie uczcili minutą ciszy pamięć tych, którzy zginęli, a organizatorzy i artyści przeznaczyli część zysków na rzecz bliskich ofiar tragedii. W Operze Leśnej stawiło się ponad 3000 osób. Po imprezie niektórzy podchodzili do organizatorów i dziękowali, że mogli w tym wydarzeniu uczestniczyć.
- Odetchnąłem z ulgą, bo mimo wszystko był to dla mnie duży problem moralny, źle się z tym czułem – nie ukrywa Terlecki.
Gdy był wybuch w kopalni Halemba i prezydent RP ogłosił żałobę, BART zaplanowany koncert Roberta Kasprzyckiego odwołał.
- Łatwiej odwołać imprezę małego kalibru, nawet nierozrywkową niż koncert z gwiazdą zagraniczną, który kosztuje kilka milionów dolarów – zgadza się Eugeniusz Terlecki. – Dla organizatora oznacza to być albo nie być. Gdy się więc nie wycofuje, nie znaczy jeszcze, że ma gdzieś to, co się wydarzyło. Ale niesmak zostaje.
Wpływy z koncertu Rolling Stonesów też mają trafić dla rodzin ofiar wypadku. Caritas, za pośrednictwem której miały być im przekazane, z takimi pieniędzmi nie chce jednak mieć nic wspólnego. To są brudne pieniądze, uważa. Organizatorzy koncertu odpowiadają, że grając, nawet w takiej chwili, ludzie show-biznesu mogą najlepiej pomóc poszkodowanym.
Nie każdy się z tym zgadza. Tak jak nie każdy chce wtedy płakać.


Żeby nie zostawić
Stanisław Lewandowski:

- Żałoba, jak wajha motorniczego, przesuwa tory we właściwą stronę. Zależy jednak, jak ją okazujemy. Gdy mówimy - dobra, nie idziemy na koncert, ale oglądamy mecz albo wyścigi Formuły 1, to jednak lekceważymy tę śmierć.
Barbara, plastyczka:
- W poniedziałek weszłam do galerii Madison. Zamiast głośnej muzyki, usłyszałam ciszę. Ona mną wstrząsnęła. Już nie chciałam zakupów i nowych ciuchów. Pomyślałam, że jestem tylko pielgrzymem na tej ziemi. A jeśli kogoś spotyka nieszczęście, to muszę być z nim.
Kolega dziennikarz:
- Żałoba jest jak spacja na klawiaturze komputera. Taka pauza. Bez niej tekst byłby bełkotem.
Maria Zaporowska z Gdańska, wdowa po Witoldzie Zaporowskim, który zginął w Chorzowie podczas wystawy gołębi pocztowych:
- W ostatnią niedzielę, gdy zdarzyła się ta tragedia we Francji, najpierw nie mogłam słuchać wiadomości z miejsca zdarzenia. W oczach miałam własną tragedię, a w sercu własny ból. Ale potem się przemogłam. Poszłam do kościoła, żeby się pomodlić w intencji ofiar i tych, którzy po nich płaczą. Kiedyś przecież inni ludzie modlili się za nas. I pomagali, jak mogli, choć ja tego nie dostrzegałam. Bo mnie wtedy tak jakby nie było. Przez pół roku żyłam w innym świecie. Gdy doszłam trochę do siebie, zaczęłam sobie zarzucać, że nikomu nie podziękowałam. Bo bez wsparcia rodziny, sąsiadów i tych całkiem obcych ludzi pewnie bym tego wszystkiego nie przetrwała. Najgorsze, to zostawić człowieka samego sobie w takiej chwili. Mnie bliscy nie zostawili. A u Witka w zakładzie, na jego stanowisku pracy, cały czas palił się znicz. Nikt w tym miejscu nie pracował. To był taki symbol pamięci, przejaw smutku. Nie wiem, czy ten smutek nadal w innych ludziach jest, ale moja żałoba trwa cały czas. Trzydzieści lat byliśmy małżeństwem. Gdy więc patrzę na inne osoby pogrążone w bólu, serce mi się rozrywa.
Zofia Pałac, wdowa po Leszku:
- Żałoba jest potrzebna. Człowiek musi wiedzieć, że nie jest sam. To łagodzi cierpienie.
Joanna Pałac, która po tamtej tragedii wróciła z Anglii do Łeby i przejęła po ojcu hodowlę gołębi:
- Gdyby nie koledzy ojca, pewnie bym ją zlikwidowała. Oni mi pomagali. Niektórzy nadal ze mną są. Różni dobrzy ludzie pielgrzymują przez nasz dom. Ale tak naprawdę człowiek jest ze swoim bólem sam. Myślę sobie Czesławem Miłoszem, że upadku Ikara czasami nikt nie widzi. Po prostu, życie toczy się dalej.


W blasku reflektorów i po omacku
Zbigniew Sztachański, wdowiec od 10 lat:

- Rodzinom tych, którzy zginęli w dużych, „spektakularnych” wypadkach, łatwiej się odrodzić. Odczuwają wielki ból, ale nad tym bólem i skorupą wewnętrznego skupienia widzą innych, którzy się nad nimi pochylają. A co z tymi, których spotkała tragedia, ale taka cicha, pojedyncza, rozproszona? Którzy sami muszą radzić sobie z bólem? Do nich ani psycholog, ani prezydent państwa nie zawita. Z nimi nikt nie płacze. Dlatego czuję żal. Nawet nie z powodu narodowej żałoby i narodowego lamentu. Ale z powodu niesprawiedliwości śmierci. Jakoś mniej żałujemy osób, które odchodzą niezauważalnie. Czy prezydent odwiedził kiedyś hospicjum? Dlaczego na tamtych skierowane są reflektory, a tacy jak ja muszą poruszać się po omacku? Gdy umarła moja żona i próbowałem załatwić pogrzeb, ksiądz zasłonił się brakiem czasu. Mówiłem, że ta dziewczyna działała charytatywnie, udzielała się w tym kościele, zanim zachorowała tak mocno, że już nie mogła pomagać. A on na to, że trwają uroczystości związane z wydarzeniami grudniowymi, zginęło wtedy dużo ludzi, trzeba ich upamiętnić.
Dr hab. Bogusław Borys z Zakładu Psychologii Klinicznej AMG:
- Tacy ludzie rzeczywiście pozostają sami, choć ich ból wcale nie jest mniejszy. W zestawieniu z rozgłosem, jaki towarzyszy tym bardziej "spektakularnym" wydarzeniom, to może drażnić. Ale też trzeba powiedzieć, że te osoby często nie szukają pomocy, zamykają się w sobie. Taki jest naturalny odruch. To jeden z powodów, dlaczego tego wsparcia nie znajdują.
- Rodziny ofiar tych "spektakularnych" tragedii też często nie chcą ani rozgłosu, ani pomocy.
- Psycholog, który pomaga ofiarom, musi działać dyskretnie. Patrzeć, słuchać, ale nie narzucać się. Jeśli narzuca się ze swoją pomocą, to znaczy, że czegoś nie zrozumiał. Musi być dyskretny. Ale - być.
Czasami ludzie pytają: Dlaczego Pan Bóg dopuścił do tej tragedii? Ja nie wiem, dlaczego. Ale z punktu widzenia psychospołecznego, to takie publiczne, tragiczne wydarzenie może też pełnić rolę społeczną. Nieszczęścia ludzi jednoczą. A tak rozbitego społeczeństwa, jakie mamy w tej chwili, to chyba dawno nie mieliśmy. Być może jest to - patrząc w kategoriach duchowo-religijnych - sygnał: Ludzie, opamiętajcie się, nie skaczcie sobie do oczu, zatrzymajcie się na chwilę, pomyślcie…

Od autora:
Irena Łaszyn
[email protected]
Niektórych ta żałoba drażni. Bo żałoba, mówią, to stan ducha. Nie można nikomu nakazać, by smucił się i płakał. Inni przekonują, że to żałoba nadaje śmierci właściwy wymiar. Wzbogaca. O tym jest ten tekst.

Żałoba narodowa jest czymś, co przeżywamy wspólnie, co dotyczy sprawy dla całego narodu ważnej, jak utrata niepodległości, albo śmierć osoby takiej jak Jan Paweł II. Nie umniejszając wagi tego tragicznego wypadku pod Grenoble, to jednak jest inna sprawa. Bardzo oczywiście współczuję rodzinom ofiar, łączę się z nimi w bólu, ale sama bólu nie odczuwam.

Od autora:
Barbara Szczepuła
[email protected]

Pogoń mediów za newsem powoduje, że niektórzy dziennikarze przekraczają granicę przyzwoitości. Podtykanie mikrofonu zrozpaczonej kobiecie, która straciła bliskich, z pytaniem: „Co pani teraz czuje?” jest niedopuszczalne.

Nagła śmierć bardziej boli
Rozmowa z profesor Krystyną de Walden-Gałuszko, krajowym konsultantem w dziedzinie medycyny paliatywnej
Czym właściwie jest żałoba?

Przeżywaniem utraty bliskiego człowieka. A sposób przeżywania zależy od tego, jak bliską osobę straciliśmy. Nie w sensie więzów krwi, czy związku formalnego, ale jak bliska była nam ta osoba naprawdę. Jeżeli stanowiła dla osieroconego ogromną wartość, to człowiek ten czuje się okaleczony, zraniony, czuje się tak, jakby mu coś zabrano, jakby ta cząstka, która była wspólna dla nich obojga, została wydarta.
To mija z czasem?
Tak, ale przebiega to różnie u różnych osób. Przyjmuje się, że żałoba trwa około roku, są jednak ludzie, którzy przeżywają ją przez dwa, trzy, a nawet cztery lata. Są też tacy, którzy ze swoją stratą potrafią uporać się szybciej.
Czy jest różnica między przeżywaniem nagłej śmierci kogoś bliskiego i sytuacją, gdy umiera on po długiej i obłożnej chorobie?
Śmierć nagła bardziej boli, bo nie jesteśmy na nią przygotowani. To trauma, tak wielka że człowiek nie może się z nią przez długi czas uporać.
W związku z katastrofą autokaru pod Grenoble mówi się o konieczności korzystania z pomocy psychologów. Zastanawiam się, jak może na przykład pomóc zrozpaczonej po śmierci dziecka matce obcy człowiek nawet najlepiej przygotowany i wykształcony. Czy wiedza książkowa wystarczy, by pomóc ciężko zranionemu?
Każdy człowiek przeżywa swoją stratę inaczej, Czasem jest tak nabrzmiały bólem, że chce się nim podzielić, chce go z siebie wyrzucić. Wręcz musi to zrobić. I jeśli znajdzie się dobrze przygotowany psycholog, który potrafi być taktowny, empatyczny i co najważniejsze – potrafi słuchać, to służy zranionemu jako coś w rodzaju wentyla spustowego…
Czy nie lepiej opowiedzieć o tym komuś bliskiemu, kto potrafi lepiej to pojąć?
Czasem ludzie zwierzają się osobie zupełnie nieznajomej, w pociągu na przykład, bo przychodzi im to łatwiej niż opowiadanie o swoich problemach komuś z rodziny. Czasem mamy jakieś opory, lęki wobec bliskich, a tu mamy pod ręką osobę ciepłą, umiejącą słuchać…
… Pocieszyć?
Nie, pocieszyć nie można. Szczególnie w pierwszym okresie pocieszyć się nie da. Błędem byłoby powiedzieć; „będzie dobrze”, bo dobrze nie będzie. Utraty nie można zakłamywać, bo to tylko pogorszy sprawę. Nie można udawać, że nie boli, bo boli. Trzeba się z tym bólem zmierzyć. Trzeba go wypłakać. Często temu bólowi towarzyszy poczucie winy.
Mające podstawy?
Nie zawsze. Człowiek zadręcza się: „Dlaczego ja mu to wtedy powiedziałam?”, „Dlaczego zrobiłam to, czy tamto?”. Trzeba tego cierpliwie słuchać, bo chodzi o to, by człowiek to z siebie wyrzucił. Nie wszyscy jednak potrafią opowiadać o swoim bólu i dobrze się z tym czują. To jest bardziej kobiecy sposób przeżywania żałoby, choć oczywiście nie oznacza, że tak zachowują się tylko kobiety.
A sposób męski?
Są osoby, które nie chcą mówić. Uważają, że muszą sobie same poradzić. Tych nie można zmuszać do mówienia. Takie osoby są często nastawione na działanie. Chcą coś robić. Spełniać wolę zmarłej albo kontynuować to, co ona robiła, albo zmierzyć się z jakimś problemem… Uciekają w działanie i nie chcą mówić, płakać, użalać się. To też należy uszanować.
To wszystko dotyczy okresu bezpośrednio po stracie bliskiej osoby. A co potem?
Żałoba ma swoją dynamikę. Najpierw jest wybuch, płacz, poczucie nierelności. Potem ból przybiera formę paroksyzmu: nadchodzi, obezwładnia, osiąga swój szczyt i potem trochę opada, za jakiś czas znowu się wznosi. Jest to niezwykle intensywne przeżycie.
Pogrzeb przynosi ulgę?
W jakimś sensie, bo mobilizuje. Możemy wtedy jeszcze coś zrobić dla osoby, która odeszła. Wybrać ładne miejsce, zamówić piękne kwiaty, zrealizować jakiejś jej życzenia. Poza tym jest okazja do spotkania z bliskimi, którzy, przynajmniej w jakimś stopniu, podzielają nasz ból.
A potem?
Potem jest najgorzej. Poczucie braku osoby bliskiej staje się dojmujące. Dotyczy to zwłaszcza ludzi, którzy byli ze sobą blisko na co dzień. Puste miejsce przy stole, rzeczy w łazience, książki na biurku, ubrania w szafie… Pojawia się tęsknota.
Idziemy więc na cmentarz.
Tak, szukamy tej bliskiej nam osoby na cmentarzu, często oglądamy jej zdjęcia, chcemy o niej rozmawiać, pojawia się w naszych snach, przeglądamy jej listy. Jak gdyby przedłużamy jej obecność w naszym życiu. Czasem jest to tak silne poczucie obecności, że niektórym wydaje się, iż słyszą głos zmarłej osoby, albo widzą ją na ulicy. Chciałabym zaznaczyć, że nie jest to żadna patologia. Wtedy pojawiają się też pytania filozoficzne. Ludzie, także niewierzący, zaczynają zastanawiać się: - Gdzie ona jest? Pytają, czytają, szukają odpowiedzi. Bywa, że niewierzący nawracają się, a wierzący tracą wiarę. „Gdzie był Bóg? Dlaczego na to pozwolił?” Po jakimś czasie człowiek się uspokaja. Paroksyzmy bólu pojawiają się coraz rzadziej i zaczynają dominować pozytywne wspomnienia o zmarłym. Przypominamy sobie to, co mu zawdzięczamy, wspominamy radosne chwile z nim spędzone… Pojawia się poczucie wdzięczności dla Boga, czy dla losu, że się tę osobę miało. Nie powinno się wtedy mieć poczucia winy, że się nie płacze, ale właśnie myśleć o tych radosnych chwilach. O tych jasnych promykach.
I co dalej?
Jedni ludzie mówią tak: „Byłeś dla mnie wielką wartością, ale teraz muszę się z tobą pożegnać. Dziękuję ci, idę dalej”. A inni: Byłeś dla mnie wielką wartością i chcę z tobą być dalej”. To oznacza, że ten człowiek żyje we mnie, w moich wspomnieniach, wierzę, że on mnie widzi, że się za mnie modli, nie odcinam się od niego, bo żyje tak długo, jak długo o nim myślę, jak długo ja żyję. Oba sposoby są jednakowo dobre. W przeciwieństwie do „izb pamięci”, których tworzyć nie należy, bo to nie pomaga.
A czym jest właściwie „żałoba narodowa”? Mnie kojarzy się z Grottgerem, upadkiem powstania, wprowadzeniem stanu wojennego, a nie z wypadkiem drogowym, nawet najbardziej tragicznym.
Zgadzam się. Sądzę, że brakuje nam chyba odpowiedniego określenia. Żałoba narodowa jest czymś, co przeżywamy wspólnie, co dotyczy sprawy dla całego narodu ważnej, jak utrata niepodległości, albo śmierć osoby takiej jak Jan Paweł II. Nie umniejszając wagi tego tragicznego wypadku pod Grenoble, to jednak jest inna sprawa. Bardzo oczywiście współczuję rodzinom ofiar, łączę się z nimi w bólu, ale sama bólu nie odczuwam. Natomiast gdy umarł papież, była to dla mnie i dla wielu Polaków osobista strata. Szanuję smutek rodzin ofiar i łączę się z nimi w bólu, przeżywam ich żałobę, rozumiem i popieram odwołanie imprez rozrywkowych, bo potrzebujemy atmosfery zadumy i spokoju.
Przejdźmy do mediów. Relacjonują na bieżąco katastrofę, ale czy niekiedy nie idą za daleko? Czy pokazywanie zapłakanej kobiety i podtykanie jej mikrofonu z pytaniem: „Co pani czuje?”, nie jest przekroczeniem dopuszczalnej granicy?
W każdej dramatycznej sytuacji trzeba taktu, delikatności i wyczucia, a tego chyba nieraz dziennikarzom brakuje. Conrad powiedział, że dobroć bez wyobraźni nie istnieje. Tu brakuje wyobraźni, która dotyczyłaby uczuć osoby cierpiącej i uczuć widza. Ten ostatni czuje się nieraz zażenowany takim „wchodzeniem w butach” w najintymniejsze sprawy. Jest to medialne nadużycie.
Mówiłyśmy już o Bogu, o tym, że w takich przypadkach jak katastrofa pod Grenoble, pojawia się pytanie: - Dlaczego Bóg na to pozwolił? Dlaczego zginęli ludzie dobrzy i pobożni, którzy wracali z pielgrzymki?
Tego nie wiem, nikt tego nie wie. Czasem takie pytania zadają mi osoby cierpiące…
… I co pani im mówi?
Nigdy nie mówię, że taka była wola Boża. Czułabym się okropnie, byłabym jak ci przyjaciele Hioba, którzy zdrowi i zadowoleni pouczali cierpiącego. Mogę tylko jako osoba wierząca powiedzieć, że Pan Bóg to widzi i jest z nami w naszym bólu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto