Przemek Śleziak, student PG z Gdańska, zwiedza całą Brazylię, a mundial ogląda na żywo [ROZMOWA]
A jak kibicują inni? Widzowie jakiego kraju najbardziej emocjonują się meczami? Często to, co dzieje się wśród kibiców na trybunach, jest ciekawsze niż to, po co wszyscy zgromadzeni przyszli. Trzeba przyznać, że jest na co popatrzeć, gdy ze strony Francuzów na stadionie pojawili się trzej muszkieterowie, a Argentyńczycy podczas pierwszej gry prowadzili (czasem nie tylko słowne) przepychanki między sobą czy oddawali pokłony Messiemu, gdy ten zdobył bramkę na 2-0, która wyglądała rodem z konsoli. Naprawdę ciężko jest opisać to, co się czuje, gdy jest się w centrum kilkunastu tysięcy kibiców Chile, a ci razem, w jednym momencie krzyczą głośne GOOOOOOOOOL! po strzelonej bramce na 1-0 bądź 2-0 przeciwko Hiszpanii, tym samym wysyłając ich do domu. Podczas ostatniego meczu Kolumbii z Urugwajem, gdy James Rodriguez strzelił niesamowitą bramkę na 1-0, myślałem, że stanie mi serce, tak pięknie to wyglądało i tak piękne było poczucie tych emocji wraz z praktycznie całym 74-tys. żółtym stadionem. Meksykańska fala widziana w telewizji wygląda fajnie. Nie ma jednak ona nic wspólnego z napięciem i emocjami, które niesie ze sobą, zbliżając się do ciebie z każdym metrem. Zaczyna dochodzić narastający dźwięk oczekiwania, ludzie tupią tak mocno, że podłoga trzęsie się pod tobą, aż wreszcie przychodzi twoja kolej, by wstać i zrobić falę. To trzeba przeżyć, tu trzeba być, to trzeba po prostu poczuć. Tego nie da się opisać! Brazylia to jednak tylko przystanek na Pana drodze... Moja przygoda z większym zwiedzaniem zaczęła się na Erasmusie. Do tamtego czasu, jedynie raz byłem w Londynie z wycieczką szkolną czy jako dziecko jeździłem na kolonie wysyłany przez rodziców - ale w tamtym wieku traktowałem to bardziej jako karę niż coś, na co czekam z niecierpliwością cały rok. To w Portugalii pierwszy raz w życiu spróbowałem autostopu. Pierwszy raz zamiast 250 km, przejechałem z kolegą 40, z czego z 10 przeszliśmy piechotą w 40-stopniowym upale i portugalskim słońcu. Kolejny raz skończył się po 60 km na stacji benzynowej i nocy przespanej w toalecie (z perspektywy czasu, zawsze tęsknię za tym miejscem, gdy o nim pomyślę). Dopiero trzeci raz, z koleżanką, wyszedł tak jak miał wyjść. 4 godziny i byliśmy 200 km dalej, w hiszpańskiej miejscowości Salamanca.