Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

To było wielkie show, ale czy Twój Anioł musi mieć Chaos na imię?

Michał Kowal
P. Świderski
Ciężko jednoznacznie ocenić show przygotowane przez Roberta Wilsona na uczczenie 30. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. Zamiast spójnego programu otrzymaliśmy coś przypominającego pokój dziecka, w którym na podłodze leżą porozrzucane zabawki. Nie brakuje wśród nich wspaniałych perełek, jednak o wiele lepiej wyglądałby gdyby stały ułożone na półce.

Początek był naprawdę zachwycający. Wspaniała muzyka i gra z widzem. Wielkie wrażenie zrobiła na mnie biało - czerwona instalacja w oknach hali naprzeciwko sceny. Atmosferę podgrzała skutecznie Marianne Faithfull wykonując brawurowo Working Class Hero. Cudowny był też lekko enigmatyczny charakter show, niestety tylko na początku.

Po chwili to, co zapowiadało się na niepowtarzalne widowisko, zamieniło się w całkiem przewidywalny koncert. Koncert, któremu pod względem muzycznym można zarzucić naprawdę niewiele. Gwiazdy dawały z siebie wszystko i śpiewały przeważnie piosenki związane z ruchem "Solidarności", lub "wolnością". Doskonale współgrały z tym wizualizacje przedstawiające ludzi "S". No może z jednym wyjątkiem. Z resztą show całkowicie nie korespondowały mi występy Macy Gray, a szczególnie muzyczny finał.

Niestety pod koniec koncertu przestały działać rzutniki odpowiadające za największy ekran - ten bezpośrednio za sceną. Co gorsza stało się to w momencie gdy miała zostać pokazana na nim animacja Early Abstractions...

Ciężko było ocenić kto prowadził koncert. No bo z jednej strony był Wojciech Mann, z drugiej oddzielający poszczególne akty Krystyna Janda i Jerzy Radziwiłowicz. Zabrakło także konsekwencji. Dlaczego bowiem Lou Reed na telebimie recytował poemat po angielsku bez żadnego tłumaczenia, podczas gdy Suzanne Vega czytająca Szymborską doczekała się podpisów w polskim języku? Skąd wynika ten dziwny dualizm i wiara w absolutne rozumienie języka angielskiego przez polskiego widza?

Chwilami też całe przedsięwzięcie wyraźnie gubiło rytm. Tak było na przykład w momencie gdy na scenie pojawili się mieszkańcy trzech krajów opowiadający o problemach w swojej ojczyźnie. W zamyśle autora miał to być zapewne wzruszający moment podczas którego widzowie poczują się solidarni z Kubą, Sudanem i Tybetem. W praktyce jednak nic z tego nie wyszło. Zamiast smutku na widowni zapanowała radość, a mocno stremowani imigranci skupili się raczej na opowiadaniu o tym jak ciepło zostali przyjęci w Polsce zamiast zachęcać do głębszej refleksji nad losem ich krajów.

Nie zabrakło jednak scen wyjątkowo magicznych. Zaliczyć można do nich zdecydowanie występ malującej w piasku Kseniya Simonova. Dzięki jej dłoniom widzowie byli świadkami tworzącej się na żywo animacji opowiadającej o wojnie. Wspaniale muzykę Chopina zagrał 15-letni pianista Jan Lisiecki. To wszystko działo się w strugach gęstego deszczu.

Koniecznie trzeba też wspomnieć o fenomenalnym pokazie pirotechnicznym przygotowanym przez francuską Groupe F - płonące anioły latające nad publicznością, wielkie kule ognia i przepiękne fajerwerki otaczające widzów ze wszystkich stron - w tym finale nie dało się nie zakochać.

Niestety w całym show przygotowanym przez Roberta Wilsona zabrakło mi troszkę większej spójności.
Wolność w imieniu anioła, zbyt często przeradzała się w chaos. Pomysły zdawały się być połączone na siłę i często ze sobą nie współgrały. Chociaż, kto wie może taki właśnie był zamysł artysty? Miliony pozornie sprzecznych elementów tworzących jedną całość, jeden ruch, jedną solidarność... Niestety w tym wypadku sprawdziło się to tylko w teorii.

A wy jak sądzicie, czy show był po prostu niezrozumiany, czy jednak źle zorganizowany?

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: To było wielkie show, ale czy Twój Anioł musi mieć Chaos na imię? - Gdańsk Nasze Miasto

Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto