MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

W poszukiwaniu ratunku

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Mały Mateusz pojechał na rehabilitację do szpitala w Kościerzynie. 	Fot.Andrzej Ciupka
Mały Mateusz pojechał na rehabilitację do szpitala w Kościerzynie. Fot.Andrzej Ciupka
Mały Mateusz, którego dramat przedstawiony został w "Rejsach" tydzień temu, pojechał na rehabilitację do szpitala w Kościerzynie. Tymczasem do naszej redakcji zgłosili się rodzice innych poszkodowanych dzieci.

Mały Mateusz, którego dramat przedstawiony został w "Rejsach" tydzień temu, pojechał na rehabilitację do szpitala w Kościerzynie.

Tymczasem do naszej redakcji zgłosili się rodzice innych poszkodowanych dzieci. - Czytałem historię Mateusza i miałem wrażenie, że to o moim synku - opowiada Jarosław W. ze Słupska.

Kilka lat temu mały Grześ został również pacjentem Kliniki Neurochirurgii AMG. Lekarze wszczepili mu zastawkę, która odprowadzała nadmiar płynu mózgowo- rdzeniowego z jego chorej główki do otrzewnej w brzuszku. Mały pacjent czuł się dobrze.

Tata Grzesia: - Synek dostał piłką w miejsce, gdzie była zastawka. Skarżył się na bóle głowy, po tygodniu zaczął na jedno oko widzieć podwójnie. Lekarz z Poradni Neurochirurgii AMG oglądał zdjęcia, badał dziecko, ale nic nie znalazł. Kiedy okulista z rejonowej przychodni w Słupska alarmował, że ciśnienie w oczach jest wysokie a pole widzenia - ograniczone w znacznym stopniu specjaliści z Kliniki Neurochirurgii przyjęli Grzesia na kolejną operację.
- Lekarze usunęli zastawkę - opowiada Jarosław W. - Pozostawili mały otwór. Stan dziecka poprawił się na krótko. Po kilku dniach zaczął mu wyciekać płyn mózgowo-rdzeniowy.
Przeprowadzono kolejną operację - tym razem otwór w główce został zamknięty na dobre. Od tego momentu Grześ przestał chodzić, jeść, bardzo bolał go brzuszek. Pytał, czy to dzień czy noc.
- Lekarze nie reagowali - podkreśla tata Grzesia. - Interesowały ich tylko zdjęcia. Odnosiliśmy wrażenie, że to, jak dziecko się czuje nie ma dla nich znaczenia. Żona całe dnie spędzała przy jego łóżeczku.
Któregoś dnia odwiedziłem synka po pracy ok. godz. 19. Zostałem tak potraktowany przez lekarza dyżurnego, że ja, dorosły chłop, popłakałem się jak dziecko.
.- Na prośbę o informacje lekarz reagował złością, manifestował, że robi nam wielką łaskę, że z nami rozmawia.

W końcu lekarz prowadzący orzekł, że trzeba
wszczepić drugą zastawkę - tym razem do kręgosłupa. Po operacji Grześ odżył. Obudził się, chciał wstać, jeść, ale rozróżniał tylko kolory.
Jeden z neurochirugów (dziś nie pracuje już w Klinice Neurochirugii) poradził nam, byśmy zabrali dziecko do Centrum Zdrowia Dziecka. Pojechaliśmy.
- Tam znalazłem się w innym świecie - opowiada Jarosław W. - W Centrum Zdrowia Dziecka potraktowano nas jak ludzi.
Lekarz miał czas ze mną rozmawiać i uważnie słuchał, co mówię. Zaproponował nawet, bym wybrał salę, na której położy dziecko. Załatwił nam hotel. Tłumczył, że moje dziecko nie może żyć bez zastawki, która jednak musi być założona do główki a nie do kręgosłupa. Tam operacja trwała półtorej godziny, w Gdańsku kilka godzin.
Nowa zastawka jest nowoczesna, reguluje się ją z zewnątrz, przez skórę. Grześ jeździł na kontrole do Centrum Zdrowia Dziecka, jego stan wyrażnie się poprawił. Nerwy wzrokowe uległy jednak uszkodzeniu. Grześ porusza się sam po domu i wychodzi na podwórko. Z odległości 5 cm rozróżnia bardzo duże litery. Wkrótce zacznie się uczyć alfabetu Braille'a.
- Gdybym wtedy wiedział to, co wiem teraz, jechałbym prosto do Centrum Zdrowia Dziecka i wiem, że uzyskałbym tam fachową pomoc - twierdzi Jarosław D.

- W historii Mateusza znalazłem liczne odniesienia do sytuacji, która spotkała naszą córkę kilka lat temu - napisał do redakcji Marian W. z Gdańska.
Iza miewała mroczki przed oczyma. Badania wykazały, że tzw. wodociąg - miejsce przez które nadmiar płynu odpływa z komór mózgu, uległo zamknięciu. W Klinice Neurochirurgii AMG założono dziewczynce zastawkę. Po miesiącu okazało się, że zastawkę trzeba wymienić, gdyż za dobrze "drenuje".
- Według opisu do zdjęć - w głowie Izby narosły olbrzymie krwiaki. Zdaniem lekarzy - natychmiastowa operacja nie była jednak potrzebna. Krwiaki miały się "wchłonąć". Po dwóch dniach od wymiany zastawki okazało się, że krwiaki jednak trzeba usunąć. Iza przeszła kolejne operacje, podczas ostatniej lekarze zamknęli jej zastawkę.
- Po tym zabiegu córeczka już się nie obudziła - opowiada Ewa D. Dowiedzieliśmy się o tym nie od lekarzy a od pacjentki z sąsiedniego łóżka.

- Na nasze prośby lekarze udzielali nam zdawkowych wyjaśnień, przelotem, na korytarzu - opowiada mama Izy. - O konsultacji ze specjalistami z innych ośrodków w ogóle mowy nie było. Spędzałam całe dnie przy łóżku córki, nikt z personelu nawet do mnie nie podszedł. Od rodzin innych chorych dowiedziałam się, że takie zwyczaje panują w tej klinice.
Leczą nowocześniej
Iza przeszła kolejne operacje. Kiedy się w końcu obudziła, była apatyczna, psychicznie zmieniona, prawie nie widziała. Podczas czwartego zabiegu - lekarze ponownie założyli jej zastawkę.

Rodzice Izy: - Znajomi lekarze od dawna namawiali nas, byśmy przenieśli dziecko do innego szpitala. Pani profesor, koleżanka pediatra z jednego z gdańskich szpitali, pielęgniarka z bloku operacyjnego. Zabrakło nam odwagi. W Gdańsku nie ma drugiego oddziału tej specjalności. Baliśmy się, że np. w Centrum Zdrowia Dziecka nie przyjmą nas bez promesy.
Stan dziecka tak się jednak pogorszył, że państwo S. zdecydowali się zabrać Izę z Kliniki Neurochirurgii AMG i zawieżć do Centrum.
- Nie tędy droga - usłyszeliśmy, gdy neurochirurdzy zbadali dziecko i przeanalizowali medyczne dokumenty. - Takie schorzenia jak Izy, leczy się dziś inaczej. Nie zakłada się zastawek, przeszkodę usuwa się endoskopowo. Powoli stan Izy się poprawiał, gdy opuszczała szpital na jedno oko widziała w 20 proc., dziś widzi w 80 proc. W przyszłym roku wybiera się do liceum.

Żadnemu choremu dziecku, które lekarze z Pomorskiego skierowali do wysokospecjalistycznej ośrodka na terenie kraju Pomorska Kasa Chorych nie powinna odmawiać wydania promesy na kolejne badania, czy konsultacje - twierdzą pediatrzy. Gdyby kasa zgodziła się na przeprowadzenie kontrolnego badania Mateusza w Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi być może nie doszłoby do tragedii.
- To kwestia zaufania do lekarzy - mówią rodzice chłopca. - W Łodzi czuliśmy się bezpiecznie; wiedzieliśmy, że lekarze robią wszystko, by dziecku pomóc, jesteśmy przekonani, że to bardzo dobrzy specjaliści. Rodzice mają prawo i obowiązek szukać ratunku u najlepszych lekarzy i żaden urzędnik nie może im tego zabronić.
Mateusz nie jest jedynym dzieckiem, któremu Pomorska Kasa Chorych odmówiła płacenia za leczenie poza województwem pomorskim.
Jarek D.:- Musimy zgłaszać się na okresowe kontrole z córką do Centrum Zdrowia Dziecka. W maju br. złożyliśmy do kasy chorych wniosek z całą dokumentację. Od młodej lekarki usłyszeliśmy: nie mogę wydać promesy tak sobie, bo ludzie jeżdżą do Centrum z byle czym. Uparliśmy się jednak. Kto nie czuje się jednak na siłach walczyć z kasą chorych odchodzi z kwitkiem.

od 7 lat
Wideo

Zamach na Roberta Fico. Stan premiera Słowacji jest poważny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto