MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Wlepki w Trójmieście: Miasto, czyli ludzie

Aneta Niezgoda
Aneta Niezgoda
Coraz częściej miasto postrzegane jest jako moloch, który zrazu ...
Coraz częściej miasto postrzegane jest jako moloch, który zrazu ... Aneta Niezgoda
Coraz częściej miasto postrzegane jest jako moloch, który zrazu urzeka, deprawuje, przetwarza, zużywa, by na końcu wypluć. Można jednak spotkać ludzi nie wyobrażających sobie życia poza miastem, zwłaszcza wtedy, gdy jest to ich własne, jedyne na świecie takie miejsce, które staje się mitem: Lwów, Wilno, Dublin, Rzym czy - dawniej - Aleksandria. Od czego to wszystko zależy?

David Hume opublikował list, jaki niewiele wcześniej, w sierpniu 1737 roku otrzymał od przyjaciela. Zaczynał się od słów: "Szanowny Panie, wiem, żeś bardziej ciekaw opisów ludzi niż budynków…". Wiele osób i dziś sądzi podobnie: że miasto to ludzie. Nie urbs – martwy kamień, materialna architektura, bryły i barwy. Nie castrum – schronienie, bezpieczne miejsce do mieszkania. Nie formy urbanistyczne - drogi, węzły, szerokość ulic, ilość skwerów, jakość oświetlenia. Nie ilość świątyń, kawiarń, sal koncertowych, teatrów, szkół niższych i wyższych. To wszystko stanowi dopiero możliwość miasta i pozostanie wyłącznie możliwością, dopóki nie urzeczywistni jej, nie ożywi obecność ludzi. Bez ludzi miasto jest pustą formą. Martwą jak warszawski Mariensztat, jak nocny Gdańsk albo Oliwa, która zaczyna choć trochę przypominać żywy organizm jedynie podczas niedzielnych spacerów w parku czy (mało wychowawczych) wypadów z dziećmi do zoo.

Nie wspominam nawet o peryferyjnych, pozbawionych centrum dzielnicach i przypominających zbiory kolorowych klocków osiedlach. Miasto to civitas, żywa i odczuwająca tkanka duchowa, społeczność i formy antropologiczne. To agora, przestrzeń spotkania, której nie sposób zadekretować w urzędniczy czy (co może frustrować "normatywistów" i "rekonstruktorów") urbanistyczno-architektoniczny sposób. Tak widzi je Adam Wodnicki (Spotkanie, "Zeszyty Literackie" nr 1, 2011) : "[…] rosnące wolno, bez założonego z góry planu, zwykle wokół miejsca publicznych zgromadzeń, niby słoje drewna wokół rdzenia, z plątaniną uliczek, placyków, pozorem bezładnej zabudowy, z reguły bardziej otwarte na wpływy z zewnątrz, mniej przychylne scentralizowanej władzy, z wcześnie rozwiniętymi instytucjami samorządowymi".

Kultura miasta to kultura ludzi, mieszkańców-obywateli. Ich lokalny sposób życia. Wyrazy twarzy, sposoby chodzenia, tytuły książek i gazet w rękach, sposoby mówienia (oparte na przeponie, stonowane i życzliwe, albo krtaniowe, wyrastające z lęku, podniesione i krzykliwe), ubiory, reakcje na to co piękne i szpetne, spojrzenia i odnoszenie się do innych ludzi (odpowiadanie na uśmiech uśmiechem albo agresją, jak na zaczepkę), sposoby jedzenia i picia. To klimat duchowy i związany z nim klimat akustyczny, chroniący przed hałasem i pornofonią. O tym, że tak można pojmować miasto - i że można je odpowiednio do takiego pojmowania kształtować – świadczą doświadczenia wielu państw. Antropologiczne myślenie o mieście wyraża się w przeświadczeniu, że tworzenie miejskich przestrzeni winno uwzględniać ich duchowe i intelektualne znaczenie dla mieszkańców, wiązać się z szerokim wachlarzem doznań i przeżyć.

Idea konkursu miast wyróżniających się poziomem kulturalnym zrodziła się ponad ćwierć wieku temu. 13 maja 1985 roku Melina Mercouri – aktorka, która okazała się nie mniej znakomitą minister kultury Grecji - przedstawiła radzie UE projekt scalania europejskiej kultury poprzez wyłanianie Europejskich Miast Kultury (nazwa "Europejska Stolica Kultury" pojawiła się, chyba niepotrzebnie, w roku 1999). Jednym z polskich pretendentów do zdobycia za pięć lat tego miana był Gdańsk. W finałowej stawce zwyciężył Wrocław i mało kto podważa trafność tego wyboru. Owszem, dzisiejszy Gdańsk poza walorami odziedziczonymi ma wiele własnych powodów do dumy. Takim powodem może być na przykład Centrum Heweliusza na fortach, którego remont dobiega właśnie końca. W ogóle - imponująca jest skala gdańskich remontów wyrównujących kilkudziesięcioletnie zaniedbania. Budzi uznanie konsekwentne dążenie do rozwoju infrastruktury rowerowej i poszerzania strefy zakazanej dla samochodów.

Bezpośrednie doświadczenia mieszkańca pokazują też obrazy mało krzepiące. Nie podoba mi się dominujące nad fortami oburęczne narzędzie wojenne typu "mieczomaczuga", zaprzeczenie symboliki chrześcijańskiej - krzyża cierpiącego i kruchego, którego nie wolno czynić monumentem. Podobnie - pomnik smoleński w Bazylice Mariackiej, akt pychy strzelistej kogoś, kto zignorował kilkusetletnią formę Korony Miasta i wstawił do jej wnętrza dziełko na miarę swego gustu. Irytuje mnie, w czym pewnie nie jestem odosobniony, wiele innych rzeczy. Powojenne ruiny i kilkunastoletnie wykopy będące własnością bezkarnych inwestorów. Zamknięta od lat Zbrojownia i indolencja jej właściciela. Kanciasta, nieprzyjazna ludziom geometria układu chodników (np. przed NCK na Korzennej). Bezczelne reklamy przykrywające co się tylko da (np. niedawna reklama papieru toaletowego tuż przy Złotej Bramie). Wielokrotnie opisywany tunel przy dworcu, gdzie obok majtek i róż podlewanych atramentem pojawiły się niedawno patelnie, a discopolo ze zdezelowanego jamnika, którego słucha sprzedawczyni bielizny, miesza się z występami na żywo artystów biesiadnych. Przede wszystkim ludzie, mieszkańcy maszego miasta. Na ulicach trudno uniknąć agresji i wulgaryzmów panujących wśród dziewcząt i chłopców, których widać nikt nie nauczył miłości. Poza tym komórki używane bez umiaru w środkach komunikacji, siatki ze śmieciami i butelki na chodnikach. Psie kupy. Nie jest to zapewne cité infernalne, by użyć określenia Charlesa Baudelaire`a, raczej pewien standard miejski, który nie cieszy. Niewiele też pomaga świadomość, że Nowy Jork śmierdzi znacznie intensywniej niż większość polskich miast, albo że Paryż jest w ostatnich latach jeszcze bardziej zaśmiecony, także językowo.

Właśnie, język. Wiem oczywiście, że nie powinno się go dekretować i pętać zaleceniami, bo nie da się tego wyegzekwować, a gdyby się dało - stałby się martwy. Jerzy Bralczyk nie chce dla języka stawiać granic poprawnościowych: „Wyżej stawiałbym indywidualne poczucie odpowiedzialności za słowo albo, wrodzone czy nabyte, poczucie taktu”. Poczucie taktu to element tzw. kultury osobistej, która zakorzeniona jest zazwyczaj od dawna i nie tak łatwo ją "nabyć". Łatwo natomiast jeszcze bardziej ją spaskudzić. „Przyrzekłem sobie jakiś czas temu - mówi prof. Bralczyk - że nie będę mówił o wulgaryzmach, bo wszelkie rozmowy na ich temat zwiększają ich atrakcyjność”. Profesor Michael Fleischer, autor Słownika polszczyzny rzeczywistej twierdzi, że wulgaryzmy to w Europie polska specjalność, co może wynikać z utrzymującej się hierarchicznej struktury społecznej. Ludzie traktowani z góry bronią się upraszczając świat, w budowaniu którego nie mają udziału; wulgaryzmy są świadectwem tego uproszczenia. M. Fleischer założył się z kolegami, że pierwszym słowem, jakie usłyszy po przekroczeniu polskiej granicy, będzie słowo na "k". " - Na razie raz przegrałem, a pięć razy wygrałem". W kwietniowych "Charakterach" czytam list Ani: "Idę ulicą, jadę autobusem, wokół słyszę rozmowy młodych ludzi. Okaleczają wulgaryzmami język, za który umierali nasi przodkowie. […] Mam 19 lat, ale w autobusie pośród ludzi w moim wieku czuję się obco. To nie mój świat…". Ryszard Krynicki znalazł się w podobnym świecie i przedstawił go poetycko (Haiku z minionej zimy): "Tramwaj, dziewczyna/ żegna się z koleżanką:/ - No to pa, kurwa!".

Kultura, w tym także kultura osobista, codzienna, mimo optymistycznej etymologii ("uprawa") w bardzo niewielkim stopniu podlega modyfikującym wpływom. W jakimś jednak tak. Wpływy te mogą mieć charakter zorganizowany (wychowanie intencjonalne), a także okolicznościowy, przypadkowy, bezwiedny. Człowiek zawsze uwewnętrznia rzeczywistość dookolną, co znaczy, że nie ma sytuacji neutralnych wychowawczo. Przy pięknie zastawionym stole, mawiała Lucyna Ćwierciakiewiczówna, i prostak okaże powściągliwość. Materialne formy miasta także oddziałują na stan kulturalny mieszkańców; civitas i agora w jakiś sposób zależą także od urbs i castrum. Chyba jednak nie przede wszystkim.

W wielu krajach instytucje, organizacje a nawet osoby prywatne podejmują próby różnorodnego wpływania na świadomość ludzi, licząc się z ograniczoną początkowo skutecznością swych inicjatyw. Całkiem określone efekty przynoszą na przykład skromne programy rewitalizacji akustycznej, mające tworzyć nisze eufoniczne. Miejską przestrzeń można uszlachetniać na wiele sposobów. Nie tak dawno Piotr Bałtroczyk wykupił czas antenowy w miejscowej rozgłośni radiowej, by wpłynąć na decyzje wyborcze mieszkańców swego miasta, Olsztyna. Jakiś czas temu namawiałem Pawła Adamowicza, by spowodował pokrycie wiat peronowych na dworcu głównym czymś innym, niż tandetna papa okropnie wyglądająca z położonej wyżej ulicy 3 Maja (zapalił się do tego pomysłu, potem wszystko się rozmyło). W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku grupka zapaleńców pod wodzą Grzegorza Borosa pomalowała na żółto most w centrum Gdańska. Iwona Zając swoimi muralami uczłowiecza i rozwesela ponure przejścia podziemne (znakomite komentarze do Szekspira przy Okopowej!). Może czymś podobnym okaże się, mimo instytucjonalnego balastu, Forum Rozwoju Aglomeracji Gdańskie, jego Mapa Wstydu? Może straż miejska, policja - zobowiązane wszak do karania mandatami za przeklinanie – wezmą się wreszcie do pracy? Może warto wyznaczyć pomieszczenia, wagony dla nie przeklinających tak jak dla niepalących? Oddychanie zatrutą atmosferą językową jest chyba nie mniej szkodliwe niż bierne palenie.

Gdańskie przygotowania do ESK 2016 miały m.in. postać plakatów przylepianych w środkach lokomocji. "Kultura wolności-wolność kultury". "Fajnie Gdańsk wygląda za oknem". "Jasne, w Gdańsku, w 2016!" "Ja, popieram wolność". Zdania okrągłe i puste, które trzeba by dopiero myślowo skonkretyzować, sproblematyzować, postawić im pytania. Na przykład takie: czy można być wolnym w mieście? Wolność w podstawowym sensie dotyczy jednostki i oznacza brak ograniczeń społecznych, co może gwarantować bezludna wyspa, ale nie miasto. Przy takim rozumieniu wolności miasto pozostawia wybór między kulturą jako respektowaniem wspólnych reguł i chamstwem. Chyba że chodzi o coś innego. Może o tolerancję wynikającą ze społecznej różnorodności mieszkańców, o której pisał Richard Florida? "Fajnie Gdańsk wygląda za oknem". Może za oknem wygląda fajnie, ale z bliska już chyba nie tak bardzo. "Ja, popieram wolność". Ja, oczywiście, także popieram wolność, a także sprawiedliwość, no i żeby wojen nie było. Pod napisem "Jasne, w Gdańsku, w 2016!" ktoś dopisał: "Z pianką!".

Wysłałem do Biura ESK grzecznego, nie całkiem może szczerego maila tej treści: "Dzień dobry. Widziałem niedawno słowa o wolności przyklejone w wagonach SKM. Podobały mi się. Pomyślałem, że może warto byłoby rozpowszechnić inne słowa (hasła), także w autobusach i tramwajach. Przede wszystkim - o języku, bo to dziś prawdziwy dramat (np. »Nie przeklinaj. Język jest światem. Nie paskudź go sobie«). Także o komórkach (np. »Dzwoni? Odbiorę - oddzwonię - gdy wysiądę«). Adresuję swą pocztę - nie wiem, czy dobrze - do Pań w związku ze słowem »edukacja«, jakie widnieje obok Pań nazwisk". Otrzymałem taką odpowiedź: "Witam, dziękujemy za kontakt i opinię. Hasła »Wolność kultury, kultura wolności« reklamują kandydaturę Gdańska do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury. Więcej informacji o nim na stronie www.gdansk2016.eu. W obecnej chwili nie prowadzimy projektów, o jakich Pan pisze. Niemniej jednak, gdyby pojawiła się taka możliwość, skontaktujemy się".
Więcej szczęścia miał Marcin Jackowski z Warszawy, który swe pismo skierował do dyrektora tamtejszego Zarządu Transportu Miejskiego: "Wnoszę o wprowadzenie w pojazdach transportu miejskiego nadzorowanego przez ZTM zakazu głośnego odtwarzania muzyki i głośnych rozmów przez telefon, uciążliwych dla współpasażerów…". Wskazał też przykłady piktogramów, przy pomocy których walczy się z akustycznym chuligaństwem w innych krajach. Odpowiadająca na pismo urzędniczka pouczyła go najpierw, że uczenie kultury to sprawa domu i rodziców, dodała jednak, że ZTM też zaplanuje kampanię na rzecz kulturalnego zachowania się w środkach komunikacji miejskiej.

Mówię teraz o inicjatywach czysto okazjonalnych, aktach spontanicznych, o drobiazgach, które w niewielkim stopniu mogą przyczynić się do poprawy stanu mentalnego miasta. Zjawiska mają swoje przyczyny, są czegoś symptomami. Zachowania ludzi tworzących miejską codzienność i stanowiących o klimacie miasta też skądś się biorą. Wyrastają z czegoś, co trzeba wziąć pod uwagę, jeśli chce się w dłuższym okresie czasu tę codzienność poprawić.

Trzeba najpierw uwzględnić zwyczajne, mające swoje konkretne źródła obawy osób borykających się z życiowymi trudnościami. Wiedzieć, że z czasem obawy te zamienią się w coś groźniejszego, w lęki nie związane z niczym uchwytnym. W trwałe poczucie pozostawania z tyłu, w dole, nie uczestniczenia w dobrodziejstwach kulturalnych i ekonomicznych. W doznanie bezsilności, która zamienia się w agresję, najczęściej słowną (podniesiony ton, wulgaryzmy), wyrażoną w formie przejętej z wszechobecnego chłamu telewizyjnego. "Lepsi" i "gorsi" nie pozostają przecież zamknięci w swoich światach Spotykają się ze sobą na ulicach, w kinach, na stadionach czy w autobusach. Wtedy też dają o sobie znać mierne efekty zabiegów objawowych, lukrujących. Jeśli nawet stłumi się agresję w jednym miejscu, wybuchnie w drugim. Można cenzurować napisy wywieszane przez kiboli, ale tego co czują i krzyczą już nie. Tworzenie miasta rozumianego antropologicznie powinno zaczynać się gdzieś tam, w obszarach codziennych społecznych problemów. Nie oznacza to jednak, że okazjonalne drobiazgi są pozbawione znaczenia.

Namówiłem do takiego drobiazgu grupkę (niespełna trzydzieści osób) studentów psychologii i pedagogiki UG. Podzielili się na cztery sekcje, nadali im śmieszne kryptonimy i w umówionym dniu (godzina "K") przylepiali w autobusach, tramwajach i wagonach SKM piktogramy zaprojektowane przez zaprzyjaźnioną graficzkę. W języku zrozumiałym dla głównych adresatów mówiły o przeklinaniu i rozmawianiu przez telefon komórkowy. Podczas kilkugodzinnej akcji przylepiono około tysiąca dwustu takich plakietek. Poza wszystkim - była to okazja do wysłuchania wielu interesujących komentarzy ze strony pasażerów, w większości bardzo pozytywnych. Bardzo wiele komentarzy pojawiło się na forach internetowych. Może coś podobnego zechcą zrobić gdańscy przewoźnicy?

Andrzej C. Leszczyński

Autor jest wykładowcą filozofii na UG i w Sopockiej Szkole Wyższej, gdzie kieruje Zakładem Komunikacji Społecznej.

Czytaj więcej o akcji:


Genialne grafiki i zdjęcia fotografa z Gdańska


"Nie boję się przyznać, że mam homofobię"


Stylowe Trójmiasto: Moda, design, zdjęcia, wideo


Zdobądź akredytację, wygraj 500 złotych

Napisz tekst, opublikuj zdjęcia i wygraj nawet 500 zł!

Każdy, kto opublikuje artykuł lub fotoreportaż w MMTrojmiasto.pl automatycznie weźmie udział w konkursie "Tym żyje miasto", w którym co miesiąc do wygrania jest 500 zł.
dodaj artykułdodaj wpis do blogadodaj fotoreportażdodaj wydarzenie
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Lady Pank: rocznica debiutanckiej płyty

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto