Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wywiad z Kiev Office

Łukasz Stafiej
Łukasz Stafiej
O trójmiejskiej scenie indie, inspiracjach i planach na przyszłość indie-rockowego Kiev Office opowiada lider zespołu, Michał "Goran" Miegoń.

Łukasz Stafiej: Jak wygląda trójmiejska scena indie-rocka?
Trójmiejska scena indie to wciąż zjawisko raczkujące i niezbyt imponujące w porównaniu z innymi polskimi miasta. Wciąż jest tutaj niewielu ludzi chcących grać w tych klimatach. A jak już się znajdą jakieś zespoły, to siedzą w podziemiu i nie mają wielu szans na przebicie. Na porządku dziennym - szczególnie w Gdynia - jest nieco już anachroniczna stylistyka metalowo-punkowa. Drastycznie hamuje to postęp w tworzeniu czegoś nowego i oryginalnego.

A ze strony publiczności jest zainteresowanie takim graniem?
Owszem. Tylko niestety wciąż jest mało na tyle dobrze wypromowanych zespołów, aby ludzi siedzących w alternatywnej stylistyce liczniej przyciągnąć na koncerty w Trójmieście. Fani wolą pojechać na przykład do Warszawy - polskiego zagłębia nowoczesnego, gitarowego grania. By konkurować ze stolicą potrzeba dobrej i obszernej promocji koncertowej, a tego - powtarzam - nie ma. Sam Internet nie wystarczy, mimo piewców jego potęgi. Myślę, że nie o publikę należy się martwić, ale o jakość dźwięków, jakie chce się jej przedstawiać.

Co myślisz o indie w ogóle? Dziennikarska etykietka? Chwilowy trend?
Gdyby spojrzeć na światową scenę indie-rocka - zarówno tę najstarszą, jak nowszą - to zawsze była ona powiązana z niezależnymi od muzycznego mainstreamu poszukiwaniami w sferze dźwiękowej. Natomiast ta cała moda wylansowana została w dużej mierze przez publikę i dziennikarzy oraz wytwórnie płytowe, które zorientowały się, że można na tym dobrze zarabiać. Potem te rozróżnienie zaczęło się rozmywać i obecnie obcujemy w większości przypadków z produktem wykalkulowanym na masową sprzedaż. Są zespoły, które popadają w swoistą megalomanie, jak Muse, ale znajdą się też grupy niezależne w pełnym znaczeniu tego słowa, jak bezkonkurencyjne British Sea Power. Ale indie-rock to przecież generalnie wciąż rock, tylko może bardziej otwarty na inne stylistyki. Nie jest to chwilowy trend, jak swego czasu elektro, post-punk, rave. Zawsze znajdą się fani gitarowego grania.

Ale czy niezależne granie ma w ogóle rację bytu przy tak wysokiej komercjalizacji tego nurtu?
Zależy, co się rozumie pod pojęciem komercjalizacji i niezależności. Sama komercjalizacja nie musi czynić przekazu płytkim. W indie – jak w popie – chodzi o melodie, cała historia tego gatunku jest nimi nasączona. Komercjalizacja zaczyna się w momencie czystej kalkulacji zysków i traktowania muzyki bez spontaniczności. Muzyk indie tez człowiek, zarabiać musi. Grunt to pozostać indywidualistą w kwestii przekazu.

Jakie są muzyczne plany Kiev Office na najbliższą przyszłość?
Teraz priorytetem są piosenki. Wiosnę chcemy poświęcić na tworzenie nowych kawałków i doszlifowanie starych. Myślę, że w okolicach czerwca wydamy oficjalną epkę. Póki co chodzą po sieci niezbyt szczęśliwie nagrane dymówki, ale jest szansa, że w najbliższym czasie uda się nam dokonać ich masteringu. Natomiast na jesieni planujemy większą trasę koncertową po Pomorzu i Wielkopolsce.

W ciągu najbliższych trzech dni gracie aż dwa koncerty w Trójmieście…
Tak, dziś o godz. 20 razem z funkowo-rockowym Rock Music Association gramy w ramach Otwartej Sceny Muzycznej w sopockim Akwarium, a we wtorek na pierwszym, długo oczekiwanym festiwalu muzyki indie w Trójmieście, czyli Indie Rock Festiwal w Uchu. Razem z nami zagrają Alchemi i Gentelman!. Ten mini-festiwal to bardzo ważne wydarzenie lokalne – pokazuje, że jednak są ludzie, którzy chcą współtworzyć taką scenę. Wołałbym oczywiście więcej zespołów, ale to juz kwestia na następne edycje, których mam nadzieję nie zabraknie.

Czego można się spodziewać po Kiev Office na koncertach?
W naszych utworach można znaleźć różne inspiracje. Zarówno poszukiwania oparte na samplach i hałasie Psychic TV i Killing Joke, jak transowe rytmy w stylu And You Will Know Us By The Trail Of Dead, czy klasyczne brzmienia spod znaku The Smith. Nie tworzę sobie określonych ram muzycznych, ale nie chcę także wychodzić poza ramy naszego tria. Magda Buller (perkusja), Piotr Wasylik (gitara, bas) i ja (wokal, gitara) narzucamy sobie wzajemnie pewne ograniczenia stylistyczne, ale – według mnie – tylko inspirują one do dalszych poszukiwań. A o to w muzyce przecież chodzi.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto