Czytaj także:
O tym, że Jarmark św. Dominika jest skarbnicą dla kolekcjonerów, Andrzej Załęski wiedział od dawna. Nie spodziewał się jednak, że gdy zdobędzie prawie 300-stronicowy plik dokumentów dotyczących wykupu parceli z obecnego terenu Jelitkowa i sopockiego Karlikowa, spadną na niego same problemy.
- Gdy przyjrzałem się temu zbiorowi, który jest ułożony chronologicznie, od razu pomyślałem, że na jego podstawie można by spokojnie napisać pracę doktorską i muzea powinny być nim zainteresowane - opowiada mężczyzna, który wkrótce po odkryciu udał się w podróż po trójmiejskich instytucjach. W połowie sierpnia przyszedł do Muzeum Sopotu, w którym na prośbę pracowników - zostawił dokumenty na miesiąc. Gdy jednak przyszedł ponownie, dowiedział się, że muzeum nie jest zbiorem zainteresowane.
- To gruby poszyt. Poprosiliśmy o pozostawienie go u nas i wraz z ekspertami z archiwum państwowego przeprowadziliśmy ekspertyzę - mówi Małgorzata Buchholz-Todoroska, dyrektor Muzeum Sopotu. - Niewątpliwie jest to ciekawy dokument, ma wartość historyczną, ale stanowi część całego zespołu archiwalnego i raczej to nie nasze muzeum powinno go nabyć, tylko archiwum - dodaje.
Pan Andrzej udał się więc do Archiwum Państwowego w Gdańsku, ale tam sprawa zagmatwała się jeszcze bardziej, bo zdaniem pracowników instytucji, dokument od lat powinien leżeć na półkach ich gdyńskiego oddziału. - Ten poszyt ma swój numer, który znajduje się w naszej ewidencji - tłumaczy Andrzej Regliński z gdyńskiego oddziału Archiwum Państwowego. - Właścicielem tych akt jest Sąd Rejonowy w Gdańsku. Tysiące podobnych dokumentów były przekazywane do nas w latach 1988- 1989. Wówczas okazało się, że ok. 20 akt nie ma, co w takich sytuacjach się zdarza i zazwyczaj zagubione dokumenty odnajdują się przy innych sprawach. Nie możemy jednak nabywać teraz czegoś, co tak naprawdę cały czas powinno być u nas - dodaje.
W tym przypadku akta raczej by się nie odnalazły, bo jak twierdzi pan Andrzej, w archiwum najprawdopodobniej nie leżały od czasów II wojny światowej.
Jest to możliwe, bo jak mówią kolekcjonerzy, w czasie okupacji takie dokumenty, podobnie jak inne przedmioty, porozrzucane były na ulicach Gdańska i nikt się nimi nie przejmował. - Nie były w tamtym czasie dla nikogo istotne. Ludzie brali z ulicy pozostawione szafy czy biurka, w których często później odnajdywali tego typu akta - opowiada pan Adam, kolekcjoner XVIII- i XIX-wiecznych dokumentów z Pomorza. Zdaniem urzędników, Andrzej Załęski powinien niezwłocznie oddać dokumenty do państwowego archiwum, bo tam są zarejestrowane. Zdaniem pana Andrzeja - wcale nie, bo akta jeśli są czyjąś własnością, to sąsiadów zza Odry.
- Wówczas miasto Gdańsk nie istniało - mówi. - Nie chcę jednak oddawać akt za granicę, bo urodziłem się w Sopocie, całe życie mieszkam w Trójmieście i chciałbym, aby zostały tutaj. Nie oznacza to jednak, że zgadzam się na to, by być stratnym, że oddam wszystko od razu i za darmo, skoro je kupiłem - podkreśla i zaznacza, że gdyby zależało mu tylko na pieniądzach, już dawno rozłożyłby poszyt na pojedyncze strony i sprzedał na aukcji.
Pan Andrzej z dokumentami odwiedził jeszcze sopocki magistrat, Państwową Akademię Nauk i Towarzystwo Przyjaciół Sopotu. Nigdzie nie otrzymał jednak jednoznacznej odpowiedzi ani wskazówki, co zrobić, by sytuację rozwiązać.
Pracownicy Archiwum Państwowego zapowiadają tylko, że sprawa może wyjaśnić się w listopadzie, gdy naradzą się w tej sprawie z Sądem Rejonowym.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?