Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Open'er 2008: dzień pierwszy od strony muzycznej

Redakcja
Mimo, iż najważniejszym dla mnie wydarzeniem tegorocznego Open'era będzie zdecydowanie koncert Interpolu, to pierwszy dzień miał być najlepszy ilościowo i jakościowo. Tak też było!

Na teren festiwalu przybyłem trochę przed godziną 17, mając nadzieję na koncert L.Stadt. Jednak zbyt dużo czasu zajęło mi stanie w kolejce po bony i zwiedzanie miasteczka festiwalowego. Do Namiotu, gdzie odbywał się koncert muzyków z Łodzi, dotarłem na dwa ostatnie kawałki. Tak jak się spodziewałem - energiczna muzyka do gibania i skakania, nic dziwnego, za swój wzór podają The Velvet Underground. Do koncertu Much pozostała jeszcze godzina, czas zobaczyć co nowego przygotowali organizatorzy. Na pierwszy rzut oka widać, że przygotowano dużo więcej punktów gastronomicznych, bardzo dobrze - nie będzie kolejek. Nowa scena, World Stage, wielkością przypomina tę dla młodych talentów (ech, nie będzie M.I.A., szkoda…), jest też Alter Space, dwa kina i namiot Fendera, gdzie można pograć sobie na gitarze.

18.45 - koniec zwiedzania, czas zająć dobre miejsce przed Muchami i Editors. Pierwsza gwiazda Dużej Sceny przybyła punkt 19. Na początek "Zapach Wrzątku" i inne hity, mój ulubiony cover - "Half of That". Całość trwa około godziny. Michał Wiraszko z ekipą wypadli bardzo dobrze na dużej scenie, ale wiadomo - to tylko przystawka przed Editors.

Wspomniani Brytyjczycy również stawili się punktualnie, 21:00 i "Bones". Energetyczny początek utworu sprawił, że od początku wszyscy podskakiwali i śpiewali z Tomem Smithem. Wokalista Editors słynie z żywiołowych występów, ale to co pokazał na Open'erze przeszło moje najśmielsze oczekiwania - podskakiwał, siadał, kładł się, wymachiwał stojakiem do mikrofonu, podnosił gitarę do góry, a przy tym porywał tłum. W połowie koncertu, gdy Tom odpoczywał grając na pianinie, do mikrofonu podbiegł gitarzysta o polsko brzmiącym nazwisku - Chris Urbanowicz i pozdrowił publiczność łamanym "Jak się macie". Editorsi obok wszystkich hitów z dwóch albumów, zagrali także dwa całkiem nowe utwory, które prawdopodobnie ukażą się na nowym albumie, podobno jeszcze w tym roku. Koncert trwał godzinę, z jednej strony - mały niedosyt, z drugiej - zachwyt.

Z Dużej Sceny trzeba było szybko przetransportować się do Namiotu na The Cribs. Pięć minut spóźnienia, ale przywitał mnie utwór "Moving Pictures". Szybko zostałem wciągnięty w pogo i prawie straciłem zęby, ale to zasługa chłopaków z The Cribs. Utwory, które na albumach nie zawsze dają kopa, na koncercie sprawdziły się wręcz idealnie! Zdziwił mnie tylko brak Johnnego Marra, który miał przecież koncertować z zespołem. Podczas bisów basista, Gary Jarman, rzucił się w tłum, co jeszcze bardziej przypomniało klimat punkowych koncertów sprzed kilkunastu lat.

Po godzinie The Cribs trzeba było zbierać się znów na główną scenę. O 23.00 zaczynali The Raconteurs, otoczeni mroczą scenerią, prawie jak ze starego horroru. Już po kilkunastu minutach można było przyznać rację tym, którzy porównują Jacka White'a i kolegów do Led Zeppelin. Mocne wokale, ostre basowe riffy i rozbudowane gitarowe solówki. Noga sama wystukiwała rytm. Podczas "Steady As She Goes" pogowali chyba wszyscy. Koncert rewelacyjny, na bis Raconteursi zagrali aż cztery kawałki. Widać było, że cieszą się muzyką i gdyby mogli graliby jeszcze dłużej.

Po The Raconteurs chciałem na kilkanaście minut przenieść się do Namiotu i na własne oczy zobaczyć fenomen scenicznych występów Fischerspooner. Niestety, nie udało się dostać do wejścia i po usłyszeniu "A Kick in the Teeth" mogłem zająć dobre miejsce na Róisín Murphy.

Kolejny raz na czas, punkt 1.00, Irlandka pojawiła się na scenie. Tradycyjnie ubrana w wymyślny strój rozpoczęła swój magiczny występ. Po gitarowych szaleństwach od godz. 19, miło było pobujać się w takt elektroniki i słodkiego głosu Róisín. W sam raz na zmęczenie. Na scenie Irlandka wykonywała niesamowite taneczne akrobacje, kilkakrotnie zmieniając stroje. Świetny występ, porównywalny do zeszłorocznego Björk.

Półtorej godziny minęło niczym pięć minut! Zmęczony, po ponad siedmiu godzinach podskakiwania, tańczenia i śpiewania, mogłem spokojnie wrócić do domu, mimo iż w Namiocie czekał jeszcze koncert Fujiya & Miyagi.

Pierwszy dzień Open'era minął fantastycznie i przede wszystkim gitarowo, ale przed nami jeszcze dwa! Do zobaczenia!

R E K L A M A

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto