Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przemilczana tragedia w Stoczni Gdańskiej

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
Trzynasty grudnia kojarzy się jednoznacznie – z początkiem stanu wojennego. Ale 20 lat wcześniej w Gdańsku wydarzyło się tragiczne zdarzenie, które długo starano się ukryć.

Zgodnie z planem

Budowany w Stoczni Gdańskiej statek "m/s Maria Konopnicka" był prawie gotowy. Do terminu ostatecznego zakończenia robót zostały zaledwie trzy dni. Każdy, kto coś kiedykolwiek budował, wie, że termin terminem, a zawsze znajdzie się jeszcze na koniec długa lista prac, z którymi trzeba zdążyć, bo jakoś się w normalnym planie nie zmieściły. A tu statek był gotowy, odbył już morskie testy, trzeba było jeszcze dokończyć prace przy elementach jego wyposażenia. Utrzymanie terminów, o ile się udawało, było przedmiotem dumy socjalistycznych władz i zazwyczaj powodem do nagród, premii i odznaczeń. Nie koniecznie dla tych, którzy faktycznie ratowali plan.

To, że się uda skończyć wszystko w trzy dni, było mało prawdopodobne. Ale rachunek prawdopodobieństwa i inne racjonalne metody rzadko gościły wówczas w procesach decyzyjnych. Ostatnim rzutem na taśmę, skierowano do prac wykończeniowych więcej stoczniowców niż by na "Konopnickiej" normalnie pracowało. Skłaniano ich do tego frazesami o socjalistycznych zobowiązaniach i obietnicami gratyfikacji, a każdy wiedział, że tego typu propozycje należą do gatunku tych "nie do odrzucenia".

A więc pracowali. Pracowali jak umieli, nic nie wskazuje na to, by można było powiedzieć, że "jak umieli najlepiej". Też im zależało. Może parę groszy wpadłoby jeszcze przed świętami. Zwiększona załoga, pozbawiona sprawnego kierownictwa, miotała się od zadania do zadania. Na pokładzie statku panował chaos. Ale plan. Ale trzeba zdążyć. Więc próbowali. A nieszczęście powoli wspinało się po trapie...

Pożar

Jako przyczynę tego, co się stało, podaje się przeważnie następującą sytuację. Elektryczne narzędzia zasilane były ustawionym na pokładzie spalinowym agregatem. W pewnym momencie agregat przestał pracować, a stoczniowiec, w którego rękach narzędzie się zatrzymało, w najlepszej wierze, będąc przekonanym, że w agregacie skończyło się paliwo, odnalazł zawór przewodu dostarczającego ropę i odkręcił go. Skąd mógł wiedzieć, że zawór zakręcono celowo, bowiem rurociąg przeciekał, postanowiono więc szybko go pospawać. Czy nie dało się powiesić na zaworze kartki "nie odkręcać"?

Dalej wydarzenia potoczyły się już błyskawicznie. Paliwo popłynęło, odnalazło szczelinę w rurociągu, przy której pracował spawacz i trysnęło tamtędy, zapalając się jednocześnie od płomienia palnika. Spawacz, oblany płonącą ropą zginął na miejscu. Płonąca ciecz zaczęła zalewać pomieszczenie. Ci, którzy zorientowali się w porę co się dzieje, zaczęli uciekać. Większości udało się przedostać przez płomienie, ale uciekając zamykali za sobą luki, wiedząc, że brak dostępu powietrza powinien zdławić pożar. Tak się jednak nie stało. Na domiar złego nikt nie zakręcił zaworu, więc płonące paliwo rozlewało się coraz szerzej.

Polecamy - wszystkie gdańskie rocznice Aleksandra Masłowskiego

Pracującym niżej stoczniowcom nie udało się przedrzeć przez ogień, zaczęli więc szukać schronienia jak najdalej od centrum pożaru. Niestety płomienie odcięły im jedyną drogę ucieczki. Do tego momentu można było jeszcze uratować tych, którzy pozostali na statku. Ale tu właśnie rozpoczął się koncert skutków bałaganu, niekompetencji i niefrasobliwości osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Zakładowa straż pożarna, zaalarmowana o pożarze, ruszył błyskawicznie na pomoc. Nikt jednak nie raczył poinformować strażaków, że statek nie stoi w miejscu, które figurowało na oficjalnym wykazie. W końcu odnaleźli "Konopnicką", ale stanęli bezradnie, bo nie mieli na wyposażeniu odpowiedniego dla tego typu akcji sprzętu. Aż chce się zapytać - po co w takim razie w stoczni była straż pożarna?

Mimo całego bałaganu uwięzionych w maszynowni stoczniowców można było jeszcze uratować. I to we względnie prosty i bezpieczny sposób. Cały czas słychać było uderzenia młotków, którymi ci sygnalizowali miejsce w którym się znajdują. Wystarczyło wyciąć w poszyciu statku otwór i 21 ludzi miało by duże szanse na ucieczkę z matni. Ale jak tu ciąć statek, który za trzy dni ma być gotowy... Takiej decyzji nikt w stoczni nie odważył się podjąć. Zapytano Warszawę. Tam ktoś objawił zdrowe zmysły i nakazał ratowanie ludzi - było już jednak za późno. Bezradnie stojący na nabrzeżu stoczniowcy słyszeli jak dźwięki uderzania młotami słabną, aż wreszcie ucichły.

Odpowiedzialni

Odbył się, a jakże, proces, w którego wyniku nie dopatrzono się winy nikogo z kierownictwa stoczni. Za zaniedbania skazano szeregowych pracowników. Nikt nie odpowiedział nigdy za śmierć 22 ludzi, za płacz ich rodzin, za najstraszniejszą wigilię w ich życiu. Bardzo długo pożar na "Konopnickiej" trzymany był w tajemnicy przed tzw. opinią publiczną. Przez z górą 40 lat upamiętniano liczne ofiary licznych zajść, ale ci, którzy stracili życie na tym statku, pomijani byli milczeniem. Skromna tablica, umieszczona na murze przy pomniku na placu Solidarności pojawiła się dopiero 13 grudnia 2004 r.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto