Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Człowiek, który prawie przepłynął Morze Bałtyckie. Bartłomiej Kubkowski: muszę cierpliwie czekać, aż Bałtyk mnie przepuści

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
materiały prywatne B. Kubkowskiego
Bartłomiej Kubkowski przepłynął Morze Bałtyckie na dystansie 115 km. Nie udało mu się pokonać całego zaplanowanego odcinka z Kołobrzegu do Szwecji, wynoszącego 170 km. Ze względu na niekorzystne warunki pogodowe, zrezygnował po 32 godz. i 30 minutach. Ale i tak jest pierwszym człowiekiem, który wpław pokonał najdłuższy odcinek w wodach Bałtyku (w 2017 r. Sebastian Karaś przepłynął odcinek wynoszący 100 km, z Kołobrzegu do Bornholmu, zajęło mu to 28 godz.). Bartłomiej Kubkowski jest związany z Trójmiastem, w którym m.in. trenował. Rozmawiamy z nim o szczegółach wyzwania – morderczej pracy i pokorze wobec Bałtyku.

Bartłomiej Kubkowski prawie przepłynął Morze Bałtyckie. Przeczytaj rozmowę z Bartłomiejem Kubkowskim

Z jednej strony nie udało się panu zrealizować planu, ale z drugiej strony - i tak przepłynął pan rekordową odległość.

Plan był ambitniejszy, ale rzeczywiście, wcześniej nikt nie przepłynął dłuższego dystansu w Bałtyku. Dziś, po dokonaniu szczegółowych analiz, wiem, że trasa licząca 170 km jest dla mnie osiągalna.

Podobno data wypłynięcia nie była precyzyjnie wyznaczona. Dlaczego?

Tak, nie miałem wyznaczonej daty startu. Od 15 lipca byłem w ciągłej gotowości, czekałem w napięciu. Wraz z moją ekipą, wręcz obsesyjnie sprawdzałem prognozę pogody. A dodam tylko, że w moim zespole byli też specjaliści od badania pogody. Bardzo trudno było znaleźć taki moment, żeby na całej trasie 170 kilometrów pogoda była w miarę optymalna do płynięcia. Gdy już pojawiło się okienko pogodowe i sprzyjające warunki, to i tak jeszcze na dobę przed startem nie byłem pewien, czy wystartuję. Gdy wreszcie zapadła decyzja o wypłynięciu, w noc przed startem miałem problem ze spaniem. Górę wzięły emocje. Tuż przed startem czułem się fatalnie, byłem zmęczony i bez werwy. To złe samopoczucie udało się później zniwelować.

Nie udało się pokonać całego dystansu z powodu warunków pogodowych?

Tak, mimo profesjonalnych analiz meteorologicznych, nie da się w stu procentach przewidzieć pogody. Morze to jest nieprzewidywalny żywioł. Gdy wypływałem, woda była spokojna, a warunki korzystne, a potem nagle pojawiły się silne prądy morskie i wysokie fale, które się nasiliły. Od 28. godziny czułem niekorzystne prądy, ale wydawało mi się, że dobrze płynę. Gdy zatrzymałem się i zapytałam członków ekipy, kiedy polepszą się warunki, powiedzieli mi, że od 4 godzin stoję w miejscu. To był dla mnie szok. Byłem pewien, że pokonałem 16 km, a ja w ogóle nie posunąłem się do przodu. Potem dowiedziałem się, że od Szwecji idą jeszcze silniejsze prądy. Wiedziałem, że to koniec. W takich warunkach musiałbym płynąć dużo dłużej niż 60 godzin - jakieś 90 godzin. Na aż tak wydłużony czas nie byliśmy przygotowani, biorąc pod uwagę choćby jedzenie. Poza tym, tyle czasu bez spania, odpoczynku, to jednak byłby nadludzki wysiłek.

Brakuje tylko czerwonego dywanu dla przeciwników. Co się dzieje z Mario Malocą i Michałem Nalepą?
Czy pan przegrał z Bałtykiem?

Nie wadzę się Bałtykiem i nie czuję złości. Nie chcę z nim wygrać, bo to jest niemożliwe. Czuję wielką pokorę i szacunek wobec morza oraz to, że to ja muszę się do niego dostosować – muszę cierpliwie czekać, aż pozwoli mi przepłynąć. Teraz mnie nie przepuścił, ale może za rok? To nie jest mój wróg, ale raczej przyjaciel, bo trenując, spędzam w nim bardzo dużo czasu. Czuję się wręcz zaszczycony, że mogłem tyle przepłynąć.

Cezary Kulesza: Wyjdźmy wreszcie z grupy na mundialu, żałuję młodzieżówki [WYWIAD]
Jak w praktyce wygląda płynięcie na tak długim dystansie? Nie było problemów np. nawigacyjnych?

Kierowałem się łodzią, która przy mnie płynęła. Moja ekipa stworzyła też wysięgnik z linką fluorescencyjną, która świeciła się pod wodą. To było bardzo przydatne w nocy. Patrzyłem na tę linkę i dzięki temu płynąłem w miarę prosto. Starałem się trzymać blisko łodzi, ale czasem odpływałem, żeby ominąć fale. W nocy byłem też oświetlony lampami. Dodatkowo, obok mnie płynęła mniejsza łódka, która mnie asekurowała.

A jak pan dbał o skórę? Na zdjęciach widać, że ma pan twarz pokrytą białą substancją.

Nacierałem się lanoliną po to, żeby zachować jak najwięcej ciepła w organizmie. Na twarzy miałem też specjalny krem, który chronił skórę przed promieniami słonecznymi.

A jedzenie?
Żeby rekord został uznany, nie mogłem dotknąć łodzi, mogłem jedynie zatrzymać się na jedzenie. Jadłem, utrzymując się na wodzie. Posiłki podawano mi na specjalnym wysięgniku, na jego końcu był koszyk. A w nim głównie żele, batony energetyczne i napoje z węglowodanami. Miałem precyzyjnie opracowany przez dietetyka plan suplementacji na każdą godzinę płynięcia. Na bieżąco uzupełniałem wszystkie te substancje, które mogłem utracić. Przyjmowałem też m.in. kofeinę w formie proszku. Podawano mi też rosół….

Jak to rosół? Na środku Bałtyku? Taki z makaronem?

Na głównej łodzi był kucharz, który odgrzewał mi rosół...

Co pan powie?

...ale to był sam płyn, bez makaronu. Przelewano mi go do butelki. Chodziło o to, żeby zjeść coś innego niż tylko te żele i batony.

Przypominam sobie, że triathlonista Robert Karaś podczas jednego ze startów jadł zblendowane truskawki z mięsem. Tłumaczył mi w wywiadzie, że "samymi żelami można się zakleić", w pewnym momencie organizm już ich nie przyjmuje i trzeba zjeść coś „normalnego, ale jednocześnie odżywczego”. No dobrze, a co z potrzebami fizjologicznymi? Płynął pan ponad 30 godzin...

Trzeba się przełamać i to, co musi być załatwione, trzeba załatwić wprost do kombinezonu piankowego, w którym się płynie. Nie ma innej możliwości, nie zdejmę go przecież w wodzie. Moja dieta jest szczegółowo opracowana i gdy trenuję, nie mam problemów jelitowych. Ale podczas tak długiego dystansu, gdy przyjmuje się bardzo często posiłki, po 20-25 godzinach płynięcia, pojawiają się bóle brzucha. Zatrzymanie potrzeby byłoby zbyt dużym obciążeniem dla organizmu i po prostu trzeba się wypróżnić w strój. Jeśli ktoś uprawia taki sport, chce osiągać wyniki, to musi się pogodzić z tego typu dyskomfortem. To nie jest największy problem.

Bo największy problem to ból i przełamywanie kryzysów?

Tego typu wyzwanie, ale to dotyczy też m.in. ultramaratonów, polega na ciągłym, niekończącym się przełamywaniu kryzysów, na walce z samym sobą. Miałem bardzo dużo kryzysów. Przychodziły różne negatywne myśli. Już podczas drugiej godziny płynięcia naszły mnie wątpliwości, czy mój plan jest w ogóle do zrealizowania. Po ósmej godzinie zaczęło mnie kłuć serce. Myślałem o tym, że gdyby coś było nie tak, to mogą nawet nie zdążyć przetransportować mnie na ląd i uratować. Czasem czułem panikę i chęć natychmiastowego powrotu do domu. Tłumaczyłem sobie, że jestem na środku Bałtyku, nie ma sensu się teraz wycofać, trzeba zachować spokój i płynąć… Największy kryzys miałem podczas 19. godziny. Wydawało mi się, że zerwałem mięsień na plecach. Czułem potworny ból, jakby ktoś wbijał mi nóż w plecy. Bolało mnie przez kilkanaście godzin. Gdy płynąłem, musiałem oszukiwać głowę i robić wszystko, żeby nie myśleć o tym bólu. Wmawiałem sobie, żeby muszę wytrzymać jeszcze sekundę, jeszcze dwie, trzy …., że jeszcze jeden ruch, kolejny i kolejny. Gdy później zajął się mną fizykoterapeuta, okazało się, że nie zerwałem mięśnia, ale miałem przeciążoną jedną stronę ciała.

Cała rozmowa w piątek w Rejsach

Zdjęcia burzy w Pucku. Niesamowite widoki!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto