Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Świąteczne prezenty sprzed lat

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
O czym marzy dzisiaj dziecko, pisząc "list do św. Mikołaja? Ilość i rozmaitość gadżetów, które są modne i pożądane wśród dziatwy przekracza tzw. ludzkie pojęcie. Nie wnikając w tę dzisiejszą rozmaitość, zastanówmy się jak wyglądały dziecięce marzenia prezentowe w Gdańsku 80-90 lat temu.

Truizmem będzie stwierdzenie, że to o czym mógł marzyć i spodziewać się tego pod choinką gdański dzieciak zależało od społecznej pozycji rodziców. Tak było, jest i będzie. Zależało jednak, i to mocno, także od rocznej daty, bowiem zupełnie inaczej wyglądała zasobność rodzicielskiego portfela tuż przed, w trakcie i po zakończeniu I wojny światowej, a zupełnie inaczej w połowie lat 20. Zmieniała się wiec też ilość i jakość świątecznych podarunków.

Dla dziewczynki

Jeśli idzie o zmianę ich charakteru, to dotyczyła ona głównie prezentów dla chłopców, dziewczęta zaś, jak świat światem mogły liczyć (i mocno liczyły) na lalkę, w najlepszym razie na domek dla lalek, albo wózek, w którym można by je wozić. W chudych latach musiały się zadowolić słodyczami i np. wstążką do włosów. Mogły dostać jeszcze ewentualnie książeczkę z umoralniającymi opowiadaniami, albo kolorowankę i kredki. Bardzo modne było również uszczęśliwianie żeńskiej dzieciarni miniaturowymi sprzętami domowymi w rodzaju fartuszka kuchennego, miotły, szufelki, wiaderka, balii do prania z tarą i innych tego typu gadżetów. W ramach ekstrawagancji prezent mógł zawierać igły, kolorowe nici i wzory haftów. Tak przygotowywano dziewczynkę do jej społecznej roli żony i matki...

Dla chłopca

Znacznie barwniej, jak to zwykle bywa, kształtował się zakres prezentów dla chłopców. Nie ma sprawiedliwości na świecie... O czym mógł marzyć chłopiec? Oczywiście o kolejce. Zanim powstały plastikowe kolejki na prąd, wspaniała zabawka którą ojciec może podarować synowi, by się nią potem bez przeszkód sam mógł bawić, kolejki były drewniane, a z czasem blaszane. Modele luksusowe, na prawdziwych żelaznych szynach, miewały nawet imitacje maszyny parowej, buchające prawdziwa parą. Na takie wspaniałości stać było jednak tylko najbogatszych donatorów. Zabawkowe samochody pojawiły się stosunkowo późno, ale i one cieszyły się (i chyba nadal cieszą) niezwykłą popularnością.

Jako że każdy normalny chłopiec przeżywa okres militaryzmu (niektórzy z niego nigdy nie wyrastają) wśród choinkowych podarunków pojawiały się szable, zbroje, pistolety, ołowiane żołnierzyki, a do nich nawet makiety fortyfikacji, armaty, konie i cały wojenny osprzęt. Mały militarysta musiał też mieć, jasna sprawa, własnego rumaka. Te były rozmaite – najpierw drewniane na kółkach, które zajeżdżało się do połamania osi, później na biegunach. Te bywały już pluszowe, z prawdziwymi grzywami i ogonami z końskiego włosia i obowiązkowo szklanymi, łypiącymi dziko oczami. Nikłą mobilność tych rozwiązań rekompensował model zredukowany do kawałka drąga z końską głową z jednej strony, a małym kółeczkiem z drugiej, na którym, wziąwszy go między uda niczym prawdziwego rumaka, uganiać można było się po okolicy, wymachując groźnie drewnianą szablą. Z najsłynniejszego chyba gdańskiego utworu literackiego wiemy o blaszanym bębenku, który wraz z podobną trąbką uzupełniał bojowy podwórkowy rynsztunek, dzięki któremu oprócz wrzasku, można było zatruć życie sąsiadom również bębnieniem i trąbieniem na alarm. Żeby jednak nie powstało wrażenie, że chłopiec mógł oczekiwać prezentów jedynie typowo rozrywkowych, podczas gdy jego siostra dostawała domowe sprzęty, dodać należy do katalogu chłopięcych podarunków gwiazdkowych zestawy miniaturowych narzędzi. Tymi można było, bawiąc się poznawać tajniki rzemiosł, a przy okazji poczynić liczne szkody w umeblowaniu, podcinając na przykład nogi stołu malutką, ale ostrą piłą.

Dla każdego

Żadnej płciowej różnicy nie było w kwestii marzenia o sankach, które w przeróżnych modelach i wielkościach pojawiały się pod choinkami w lepszych czasach, już to metalowe, już to drewniane, z oparciem, albo bez, jedno, lub dwuosobowe. Nieustającą popularnością, od czasu wynalezienia w Ameryce na początku XX w. cieszyły się misie, szmaciane, albo pluszowe, napełniane morską trawą, albo trocinami, niespecjalnie różne od tych, które i dzisiaj, trzymane w objęciach, ułatwiają zaśnięcie po pełnym wrażeń wigilijnym wieczorze. Rozmiar misia, materiał z którego był wykonany, podobnie jak jego kunsztowność zależały od ceny. Miś, jak to miś, był, jest i będzie zawsze miarą naszych możliwości.

Nic za darmo

Żeby jednak otrzymać upragniony prezent trzeba było się nieco postarać. Wiadomo było, że niektórzy dorośli mogą zażądać zaśpiewania kolędy, albo wygłoszenia wierszyka. Dlatego dzieci na dobrych kilka dni przed wigilią przystępowały do gwałtownego utrwalania sobie tekstów i melodii, żeby gładko przejść od oczekiwania do posiadania.

Dostarczaniem prezentów trudniły się w dawnym Gdańsku (podobnie jak dzisiaj) różne podmioty. Mógł to być Weinachtsmann (odpowiednik Gwiazdora), który w odróżnieniu od św. Mikołaja z zapleczem technologicznym w Laponii, miał swój warsztat produkujący zabawki dla dzieci w jednym z bunkrów w brzeźnieńskim lasku, po prawej stronie idąc drogą w stronę molo. Tak przynajmniej wmawiano dzieciom. Inne osoby, które targały niepostrzeżenie wory z prezentami to Jesuskind (Dzieciątko Jezus) oraz występujący znacznie rzadziej od dwóch poprzednich aniołek. Z całą pewnością nie przynosił świątecznych prezentów św. Mikołaj, bo ten odpoczywał właśnie po 6 grudnia, mimo, że na pierwszy rzut oka trudno byłoby odróżnić Weinachtsmanna od św. Mikołaja.

Przeczytaj inne teksty o historii Gdańska:

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto