Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Autostrada A1 jest gotowa od tysięcy lat

Aleksander Masłowski
Aleksander Masłowski
Autostrada A1, łącząca północ i południe Polski, bardzo by się przydała. Tymczasem okazuje się, że... już ją mamy.

Parę dni temu sukcesem zakończyła się piętnastodniowa eskapada gdańskiego podróżnika Marka Kamińskiego, który w kajaku przebył całą Wisłę - od źródeł do ujścia, by, jak sam twierdził, przypomnieć o znaczeniu i potencjale tej wielkiej rzeki.

Kiedy słyszy się i czyta medialne informacje o "wojnie o autostradę A1", która ma być warunkiem rozwiązania wszelkich bolączek trasportowo-komunikacyjnych Rzeczypospolitej, przynajmniej w pionie, każdy kto wie cokolwiek o gospodarczej historii Polski, chcąc nie chcąc musi unieść w górę wskazujący palec i popukać się w czoło.

Oczywiście, autostrada północ-południe bardzo by się przydała, ale tak się składa, że taka "autostrada" istnieje od dobrych paru tysięcy lat, a przez ostatni tysiąc była z powodzeniem wykorzystywana.

Autostrada "W"

Rzut oka na mapę pozwala zorientować się, a każdy powinien to wiedzieć ze szkoły, że większość terytorium Rzeczypospolitej leży w dorzeczu Wisły. Pozostała część (z drobnymi, nic nie znaczącymi wyjątkami) znajduje się w dorzeczu Odry. Efektowny zygzak Wisły przebiega przez ogromne połacie kraju, kończąc się w morzu, tam, gdzie od tysiąca lat leży port, który żył przez wieki z przeładunku towarów produkowanych przez Polskę. Mniej efektownie, ale równie skutecznie, płynie przez zachodnią część Polski Odra, która zabiera po drodze wodę z ogromnego rozlewiska.

Jeśli ktoś widział kiedykolwiek Ren, Dunaj, albo nawet Łabę, zauważył pewnie, jak wygląda ruch na tych rzekach. Nie jest to bynajmniej ruch wyłącznie turystyczny. Żaglówki, jachty i motorówki pojawiają się oczywiście całkiem licznie, ale gros jednostek płynących tymi wielkimi arteriami wodnymi to statki transportowe. Setki i tysiące barek codziennie pokonują sprawnie kolejne kilometry rzeki, wioząc towary i surowce z prądem, w kierunku wielkich portów, a niejednokrotnie i w górę rzeki. Jeśli po drodze zdarza się śluza, to ustawiają się przy niej prawdziwe korki barek, holowników i przeróżnych innych jednostek. Rzeka żyje i pracuje.

Kupiec, szlachcic, flisak i Żyd

A jak wygląda "królowa polskich rzek". Ślicznie - ale jest pusta. Na Łabie czy Renie Marek Kamiński miałby poważne problemy ze spływem maleńkim kajakiem. Po Wiśle płynął sobie (co wcale nie umniejsza znaczenia jego wyczynu) jak po pustym stole, jak po pustej, szerokiej drodze. A przecież tradycje wykorzystania transportowego Wisły sięgają czasów tak dawnych, że nikt nie wie kto i kiedy wpadł na pomysł, by załadować to co miał do sprzedania na łódź i, korzystając z rzecznego prądu, wyruszyć w długą, ale sprawną drogę w dół rzeki.

Pierwszym zanotowanym wiślanym podróżnikiem był nie kto inny jak sam święty Wojciech, który sporą część swojej niezbyt przemyślanej i tragicznie zakończonej podróży do Prus, odbył właśnie Wisłą. Przez setki lat miliony ton produktów rolnych i leśnych Rzeczypospolitej płynęły (czasami w potężnym tłoku) szerokim korytem Wisły, po drodze spotykając się z tymi wszystkimi, którzy podróż rozpoczęli na jej dopływach.

Nie na darmo obraz Polaka w Gdańsku przez setki lat kształtował wizerunek flisaka. Dodajmy, że był to wizerunek nie przynoszący chwały narodowi. Zdarzają się w źródłach niezbyt może ładne, ale za to szczere relacje współczesnych, w których porównywali zachowanie flisaków (zwanych w Gdańsku "Szymkami") do obyczajów pierwotnych ludów w odległych, niedawno odkrytych zakątkach globu.

Nierzadkie są też wzmianki o fatalnym stanie higieniczno-epidemiologicznym flisaczej społeczności. Zawodowy flisak, przedstawiciel swoistej (absolutnie wymarłej) subkultury, przez kilka tygodni płynął w dół Wisły łodzią, lub barką (o rozmaitej konstrukcji i przeróżnych nazwach), a doprowadziwszy ją wraz z ładunkiem do Gdańska inkasował skromne wynagrodzenie i ruszał w drogę powrotną. Ruszał pieszo, bo wracanie pod prąd było kiedyś niewykonalne, a przynajmniej pozbawione ekonomicznego sensu. Jednostki transportowe, podobnie jak ich zawartość sprzedawano w Gdańsku, przeważnie na opał.

Warunki życia i pracy flisaka odbiegały wprawdzie dość mocno od standardów MOP, ale towary docierały do portu i wszyscy byli zadowoleni. Zadowolony był polski szlachcic, który sprzedał plony, zadowolony był sam flisak, który mógł kupić sobie swoje wymarzone skrzypki, zadowolony był gdański kupiec, holenderski szyper, a nawet Żyd, który niejednokrotnie rzeczny transport organizował.

Z tego właśnie, wiślanego transportu żył Gdańsk, i to żył nieźle. Sprytne wykorzystanie tradycyjnego chaosu w polskiej administracji pozwoliło gdańskim kupcom ciągnąć zyski nie tylko z portowych przeładunków, ale również z monopolistycznego pośrednictwa między polskimi producentami, a zachodnimi odbiorcami towarów. Robili to powołując się na tzw. wielki przywilej Kazimierza Jagiellończyka, którego jedynym egzemplarzem dysponowali, a w którym nie było słowa o monopolu.

Autostrada "W" reaktywacja?

Trudno marzyć o powrocie do błogosławionej sytuacji Gdańska okresu "złotego wieku", choć złośliwi twierdzą, że obecnie administracja Rzeczypospolitej wiernie naśladuje tę z czasów przedrozbiorowych. Nielegalne uzurpowanie przywilejów nie byłoby jednak do niczego potrzebne, gdyby Wisłą znowu popłynęły ku Gdańskowi pełne towarów barki. Dlaczego jest to niemożliwe? I czy naprawdę jest to niemożliwe? Autostrada? Wspaniale, ale transport wodny był, jest i będzie tańszy od lądowego. Więc w czym problem? Skoro można mieć dwie autostrady - jedną lądową, drogą wodną, to czemu mieć tylko jedną?

Jeśliby ożył spław wiślany, potrzebne byłyby barki, holowniki, ich załogi, porty, stocznie rzeczne, ich pracownicy... powstałyby nie tak znowu wielkim kosztem tysiące miejsc pracy. A gdański port przestałby świecić pustkami. Czy naprawdę tak trudno pomyśleć i wykorzystać to, co dała nam sama natura?

Chwała Markowi Kamińskiemu za jego wyczyn, a zwłaszcza za jego motywację. Oby ktoś, oprócz pasjonatów kajakarstwa, zauważył nie tylko to, że jadł ryby i pił wiślaną wodę, ale również, a nawet przede wszystkim to, że przepłynął całą rzekę, chcąc przypomnieć polskiemu społeczeństwu i klasie politycznej, że jest to możliwe.

Obyśmy dożyli czasów, kiedy wspaniała autostrada A1 pozwoli bez stania w korkach przejechać samochodem od Krakowa do Gdańska w kilka godzin. Czasów, w których ilość niszczących swoim ciężarem nawierzchnię autostrady i nie całkiem bezpiecznych dla współużytkowników drogi TIR-ów na trasie północ-południe będzie znikoma, bo większość towarów będzie się tłoczyła na nurcie królowej polskich rzek - najstarszej polskiej autostrady.

Czytaj też:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gdansk.naszemiasto.pl Nasze Miasto